29.8.14

Rozdział 5: Głupie, niegrzeczne dziecko

     Violetta usłyszała pukanie do drzwi. Była jednak nadal zbyt zmęczona, aby otworzyć oczy i pozwolić komuś wejść. Wtuliła się więc bardziej w... w coś, co z pewnością nie jest poduszką. Nie miała siły aby upewnić się, co to. Nagle usłyszała kolejny dźwięk - tym razem ktoś wszedł do ich pokoju. Otworzyła lekko oczy i spostrzegła, że leży wtulona w tors swojego szefa, a ten obejmuje ją swoim ramieniem. Nogi mają ze sobą poplątane.
     Normalnie jej pierwszą reakcją byłoby odsunięcie się. Widzi jednak, że szatyn powoli się budzi, a w progu stoi jego matka. Verdas po obudzeniu się, przestał ją obejmować i obdarował szatynkę zdziwionym spojrzeniem. Ona ruchem głowy pokazała na drzwi. Kiedy dostrzegł matkę, ponownie objął swoją asystentkę, tym razem mocniej.
     - Obudziłam was? Przepraszam, myślałam, że już nie śpicie - mówiła z lekka speszona matka mężczyzny. - Chciałam wam tylko powiedzieć, że za godzinę śniadanie. - Uśmiechnęła się nieśmiało i wyszła zanim zdążyli coś odpowiedzieć.
     Po jej wyjściu, od razu się odsunęli. Castillo zajęła swoją stronę łóżka, a Verdas swobodnie się przeciągnął. Szatynka spojrzała na niego i podparła się na łokciach. Pierwszy raz widziała swojego szefa w jakiejś starej koszulce i potarganych włosach. Musiała przyznać, że wyglądał dość seksownie.
     - Która godzina? - zapytał, pocierając oczy.
     - 9.00 - odpowiedziała, po spojrzeniu na zegar wiszący nad małą komodą.
     Odkryła kołdrę i wstała z łóżka. Podeszła do wieszaka, z którego ściągnęła szlafrok i go na siebie założyła. Spostrzegła, że Leon bacznie się jej przygląda. Ustała w miejscu i również na niego spojrzała.
     - No co? - zapytała.
     - Dlaczego spałaś wtulona we mnie? - odpowiedział pytaniem.
     - B-b-bo... - Przerwała i zaczęła się zastanawiać nad jakąś sensowną wymówką.  - Bo wolę spać po tej stronie!
     Weszła do łazienki, gdzie wykonała wszystkie poranne czynności.

     Po śniadaniu, Violetta postanowił zadzwonić do ojca. Chciała go usłyszeć i dowiedzieć się, czy sobie radzi. Od wyjazdu jeszcze się z nim nie kontaktowała. Miała nadzieję, że wszystko u nich gra. Wyszła w tym celu przed dom, aby nikt nie słyszał jej rozmowy. Nie trwała on długo. Dowiedziała się tylko, że wszystko gra i jej ojciec musiał kończyć. Postanowiła jednak przejść się aby zebrać myśli.
     Przed domem ujrzała Larę.
     - Idziesz gdzieś? - zapytała z miłym uśmiechem. Castillo od razu zauważyła, że szatynka jest bardzo miła i pomocna. - Może pójdę po Leona? Łatwo się tu zgubić, szczególnie jeśli chcesz iść do lasu.
     - Nie, nie. Nie trzeba - odpowiada szybko. Leon zdecydowanie nie był jej potrzebny, a wręcz przeciwnie. - Poza tym rozmawia teraz ze swoim ojcem.
     - To lepiej poczekam chwilę zanim tam wrócę.
     Zanim się obejrzały, dotarły powolnym krokiem do lasu. Nie rozmawiały o niczym nadzwyczaj interesującym, raczej o głupotach.
     - Ojciec Leona jest bardzo... surowy - zauważyła Castillo, kiedy nasunął się jego temat. - I chyba wymagający.
     - Mało powiedziane - odpowiedziała. Westchnęła głośno. - Cristian zawsze wymagał od Leona więcej niż od kogokolwiek innego. Wywierał na nim straszną presję i tak właściwie wyglądało jego dzieciństwo. Wciąż musiał się starać, żeby mu się przypodobać, a to w przypadku Cristiana było bardzo trudne.
     - Myślisz, że Leon wdał się w ojca?
     - Prędzej stał się taki przez jego wychowanie. Musisz go kochać, skoro jeszcze tu jesteś.
     Castillo nigdy o tym nie pomyślała. Zawsze twierdziła, że Leon jest taki i po prostu taki będzie; taki ma charakter. Nie pomyślała o tym, że mogłaby być to wina jego przeżyć. Zaczęło rodzić się w niej współczucie. Może i ma rodziców, pieniądze i praktycznie wszystko czego chce, ale zawsze musiało brakować mu najważniejszego - miłości ojca. Nie twierdziła, że mężczyzna go nie kocha - w końcu to jego ojciec - ale po prostu tego okazywał. A każdy tego potrzebuje.
     Po chwili dotarła do niej dalsza wypowiedź Lary. Musi go bardzo kochać albo po prostu nie mieć innego wyboru - to przykre. Leon zaznał miłości swojej matki, ale ta nie była dla niego tak ważna, jak miłość ojca. Może i teraz potrzebuje miłości kobiety, niestety to może nie być takie proste.
     W dalszej części rozmowy, szatynka dowiedziała się, że Lara kiedyś interesowała się dzieciństwem swojego przyrodniego brata. Podzieliła się także z nią powodem adopcji. Zaczęły się naprawdę lubić.
     - Ile właściwie masz lat? - zapytała po chwili Lara. - Wyglądasz na mój wiek.
     - 20 - uśmiechnęła się.
    - Studiujesz?
    - Nie, nie studiuję - odpowiedziała, a jej twarz momentalnie zmieniła wyraz na o wiele smutniejszy. - Miałam, ale niedługo przed moim wyjazdem, mój ojciec miał wypadek samochodowy. - Spostrzegła, że szatynka zainteresowała się jej słowami, więc kontynuowała. - Wylądował na wózku, a ja nie mogłam zostawić go samego z moją siostrą. W dodatku leczenie kosztowało za dużo, aby wydawać jeszcze sporo forsy na moją naukę. I po prostu musiałam z tego zrezygnować..
     - Będzie mógł kiedyś jeszcze chodzić? - zadała kolejne pytanie lekko niepewnie. Bała się pewnie, czy to pytanie jej nie urazi lub nie wyda się zbyt wścibska.
     - Nie, to jest już niemożliwe.

    Dopiero po 3 godzinach wróciły do domu. Przed nim spotkały Leona rozmawiającego przez telefon. Na ich widok przerwał połączenie i podszedł do nich.
    - Gdzie byłaś? - skierował pytanie do asystentki. - Musimy pogadać.
    Nie czekając na odpowiedź, objął ją w talii i wprowadził do domu. Pośpiesznie zaprowadził ją do ich tymczasowej sypialni i zamknął drzwi.
   - O czym gadałyście? - zapytał zdenerwowany.
   - O... różnych rzeczach. - Nie chciała mówić mu, że o nim. Z pewnością nie byłby z tego powodu zadowolony. - Co to ma do rzeczy.
   - Mówiłem Ci, że nie masz za dużo z nimi rozmawiać. - Mówił to jak ojciec ganiący swoją córkę za niewyobrażalną zbrodnię. - Chcesz wszystko popsuć?
   - Możesz przestać traktować mnie jak idiotkę? - spytała, teraz również zdenerwowana. Tak właśnie czuła się w towarzystwie Verdasa - jak idiotka. Traktował ją jak głupie, niegrzeczne dziecko. A mimo sporej różnicy wieku między nimi, nie była głupim, niegrzecznym dzieckiem i on nie miał podstaw, żeby tak właśnie ją traktować. - Traktujesz mnie jakbym była jak twoje koleżanki, a nie jestem. Nie jestem durną lalą, której największym problemem jest brak ulubionej szminki i, w odróżnieniu do nich, mam szare komórki, więc przestań w końcu zachowywać się, jakby było inaczej.
    Wzięła kurtkę i opuściła pomieszczenie. Na schodach minęła Melisę, która chyba chciała coś powiedzieć, ale najwyraźniej nie zdążyła. Szatynka wściekła opuściła posesję i ponownie wybrała się na spacer po lesie.

     Kiedy wróciła, pierwszą osobą, jaką napotkała była matka Leona.
     - Violu, gdzie byłaś? - zapytała, ale nie z pretensjami. Była raczej szczęśliwa, że już wróciła, a nie zła, że w ogóle wyszła. - Leon cię szukał, martwił się.
     Ta, na pewno się martwił, pomyślała ironicznie. Z pewnością nie poczuł po prostu pilnej potrzeby dorzucenia swoich trzech groszy... Mimo złych myśli, zmusiła się do uśmiechu i odpowiedziała.
     - Musiałam się przejść. Gdzie Leon?
    Melisa westchnęła, nadal uśmiechając się pogodnie.
    - Poszedł cię szukać. - Wzruszyła ramionami. - Chodź, jesteś cała mokra.
    Castillo dopiero teraz zauważyła, że jej ubrania są przemoczone, a na dworze pada. Wcześniej była tak zamyślona, że najzwyczajniej w świecie nie zauważyła deszczu. Weszła z kobietą do środka i przebrała się w suche ciuchy. Kiedy z powrotem wróciła, na stole w jadalni postawiony był kubek z gorącą herbatą. Melisa usiadła obok niej i kazała wypić napój. Podczas tego zatraciły się w przyjemnej rozmowie.
    - Długo się znacie? - spytała po jakimś czasie Melisa.
    - Nie, niezbyt długo - odpowiedziała, chcąc zboczyć z tematu jej "związku" z Leonem.
    Zanim kobieta zdążyła zadać kolejne pytanie, do pomieszczenia wszedł przemoczony szatyn. Spojrzenia obu kobiet się na niego skierowały. Kiedy zobaczył Castillo na jego twarzy można było dostrzec ulgę.
    - Tutaj jesteś.
    - Violetta wróciła niedługo po tym, jak ty wyszedłeś - wyjaśniła Melisa. - Zostawię was samych.
    Opuściła jadalnię, a szatyn zajął jej miejsce.
    - Wszystko dobrze? - zapytał... zmartwiony? Szatynkę zdziwiło jego zachowanie. Nie, ona była wręcz zszokowana tym, iż Leon w ogóle mógł się o nią martwić. I to naprawdę - nie na niby.
    - Tak - odpowiedziała, biorąc ostatni łyk herbaty. - Nie rozumiem, dlaczego miałoby być inaczej. - Odstawiła kubek.
    - Lubią dziać się w tej okolicy dziwne rzeczy.
    Szatynkę zaciekawiły słowa "dziwne rzeczy", ale widząc niechęć Verdasa do opowiadania o nich, po prostu wolała nie wypytywać o nie.

    Wychodziła z łazienki, gdy zatrzymała się i spojrzała na łóżko. Po środku były poduszki, sprawiające, że przestrzeń na nim była podzielona na dwie równe połowy. Po stronie, gdzie poprzedniej nocy spała była kołdra, a po drugiej koc. Przeniosła swój wzrok na Leona, ten jednak był zajęty jakąś służbową rozmową.
    Podeszła do okna i obserwowała zachód słońca do momentu, gdy szatyn skończył rozmawiać.
    - Co to jest? - zapytała zdezorientowana, pokazując na łóżko.
    - Uznałem, że przytulanie asystentki podczas snu jest niestosowne.
    - Ach.

* * *

Hej, hej, hej! Nicol dodała rozdziały dwa dni z rzędu? O.O To jakaś nowość - szczególnie w ostatnim czasie. Powiem Wam tak: mam mega wenę na to opowiadanie i ogólnie na to, co teraz się w nim dzieje. Do tego miałam wielkie chęci do pisania właśnie tutaj i tak oto możecie się cieszyć (albo i nie) już dzisiaj ;D Miałam w planach napisać pierw rozdział 23 na CEEA, ale tam z kolei mam masę weny, ale na trochę późniejszy czas. A nie chcę tak przyspieszać, bo po prostu głupio to się czyta (przynajmniej według mnie xD) Dlatego macie tutaj, a na CEEA postaram się jak najszybciej napisać ;) Rozdział jest... średniej długości, ale nawet - podkreślam NAWET - mi się podoba i mam nadzieję, że podzielacie tą opinię :) 

Czekam na Wasze opinie! :*

Nicol <3

40 komentarzy = Rozdział 6

28.8.14

Rozdział 4: Miło cię poznać

Rozdział dedykuję Caroline Wesley :**

Szatynka zupełnie nie wiedziała, gdzie jest. Było to jakieś małe miasteczko. Zawsze myślała, że Leon pochodzi albo z Buenos Aires, albo z równie wielkiego miasta. Nie spodziewała się, że wywiezie ją na... coś takiego.
     - Twoi rodzice mieszkają tutaj? - spytała. - Czy może... w jakimś mieście dalej?
     - Niestety tutaj - odpowiedział niechętnie i włączył radio. Dał tym jasno do zrozumienia, że nie ma najmniejszej ochoty rozmawiać z Castillo i przez resztę drogi milczeli.
     Kiedy dojechali, szatynka ujrzała duży biały dom z pięknym ogrodem. Na ganku przed domem stała kobieta ubrana w drogą, błękitną sukienkę. To pewnie matka Leona, pomyślała od razu Violetta. Rozmawiała z młodszą kobietą w fartuchu i włosach związanych w koka.
     Zanim szatynka się obejrzała, Leon otworzył drzwi od strony pasażera i pomógł jej wysiąść. Nadal nie spuszczała wzroku z domu posiadłości. Teraz nie dziwi ją już tak bardzo miejsce zamieszkania rodziny Verdasa, wręcz przeciwnie. Mają ogromną działkę, piękny dom i wspaniałą okolicę. Wszędzie wokół była zielona trawa - wyglądało to piękniej niż mogłoby się wydawać.
     Kobieta na widok swojego syna przestała rozmawiać z drugą i szybkim krokiem podeszła do nich. Najpierw uściskiem przywitała Leon, a potem spojrzała na Violettę i obdarowała ją szerokim uśmiechem.
     - Ty musisz być narzeczoną mojego syna - oznajmiła szczęśliwa. - Nawet sobie nie wyobrażasz, jak nie mogłam się doczekać poznania Ciebie. - Podeszła bliżej i ją także przytula.
     Castillo z lekkim wahaniem oddała uścisk. Kobieta pachniała drogimi perfumami o bardzo ładnym zapachu. Szatynka od razu zauważyła, że Leon nie wdał się w matkę. Od niej na kilometr można by było poczuć dobroć, serdeczność i tym podobne cechy. Wiedziała już, że Federico wcale niczego nie wyolbrzymiał mówiąc o niej.
     - Panią też miło poznać - odpowiedziała, uśmiechając się lekko.
     - Mów mi Melisa - powiedziała, wypuszczając ją z uścisku i podała jej rękę.
     - Violetta. - Uściskała rękę matki swojego szefa.
     Na nadgarstku znajdowała się śliczna bransoletka z korali, a na palcu serdecznym obrączka.
     - Chodźcie, pokażę wam wasz pokój. Victor zajmie się waszymi bagażami.

     Sypialnia była ogromna. Ściany były białe, jak i wszystkie meble. Znajdowało się tam duże okno z widokiem na morze, a zaraz obok były rozsuwane drzwi, prowadzące na balkon. Naprzeciwko znajdowało się łóżko z baldachimem. Poduszki na nim były błękitne, a pościel biała. Parę metrów od łóżka były jakieś drzwi. Castillo nie domyślała się do czego one prowadzą.
     - Postanowiliśmy wyremontować twój stary pokój - Kobieta z satysfakcją zwraca się do Leona.
     - Widzę - mruczy, równie zszokowany jak jego asystentka.
     Po chwili do środka wchodzi mężczyzna z walizkami, które kładzie przy łóżku.
     - Ojciec jeszcze nie wrócił. Rozpakujcie walizki, odświeżcie się czy odpocznijcie po podróży. Zawołam Was - powiedziała i spojrzała na Violettę. - Wszyscy chcą cię poznać.
     Następnie opuściła pomieszczenie. Castillo niepewnym krokiem weszła w głąb pokoju, Leon zaś podszedł do drzwi na balkon i je otworzył.
     - To był kiedyś pana pokój? - zapytała niepewnie.
     - Twój.
     - Co?
     - Masz zamiar cały tydzień mówić do mnie "Pan"? - spytał. Castillo rzeczywiście nie zwróciła uwagi na to, iż ma udawać jego narzeczoną, a cały czas tak się do niego zwraca.
     - Twój pokój - poprawiła się i usiadła na łóżku. Przejechała palcami po miękkiej pościeli. Rozejrzała się jeszcze raz. - Od czego są te drzwi?
     - Od łazienki. - Podszedł i otworzył je. Szatynce zaparło dech w piersiach. Ona nawet teraz musiała dzielić łazienkę ze swoim ojcem i siostrą, i nawet nie śmiała marzyć o własnej. Z kolei Leon miał taką od najmłodszych lat. - Świetnie, tutaj też postanowili zrobić remont.
      Violetta wstała i podeszła do Verdasa. To pomieszczenie również było wielkie - większe niż pokój kobiety. Kafelki były czarno-białe, zarówno na ścianach jak i podłodze. Znajdowało się tam duże lustro, zlew, toaleta oraz trójkątna duża wanna.
      - Wow - wydusiła z siebie.

     Po przebraniu się i rozpakowaniu, Melisa zawołała Violettę wraz z Leonem do salonu. Szatynka miała poznać ojca swojego szefa i jego przyrodnią siostrę. Nie ukrywała, że stresowała się - w końcu po kimś Leon musi mieć charakterek, a jeśli nie po mamie, jest szansa, że po tacie.
     Kiedy zeszli, rodzice Verdasa o czymś dyskutowali, a jego siostra siedziała na białej kanapie i czytała jakieś czasopismo. Leon szedł pewnym krokiem, a Castillo szła zaraz za nim niepewnym. Zanim zszedł zupełnie ze schodów, odchrząknął głośno, dając tym znać, że wraz z "narzeczoną", również znajdują się w pomieszczeniu.
     - Witaj, Leonie - powiedział mężczyzna poważnym tonem na widok syna. Bingo, pomyślała Violetta. Charakterek ojca.
     Zeszli do końca i podeszli bliżej. Mężczyzna wymienił uścisk dłoni z synem i przeniósł wzrok na Castillo.
     - Miło mi cię poznać, Violetto - mówił nadal śmiertelnie poważnie. Jak sędzie rozmawiający z przestępcą, a nie ojciec z partnerką syna.
     - Mi także - mruknęła, po czym również podali sobie ręce.
     Starszy Verdas miał bródkę i siwe już włosy. Ubrany był w jasnoniebieską koszulę i stare dżinsy. Na jego lewej ręce widniał srebrny zegarek.
     Castillo czuła do niego coś w rodzaju strachu. Zachowywał się, jakby już wiedział, że ona i Leon nie są razem. Leona nie traktował lepiej. Jego matka zachowywała się, jakby nie widziała go odkąd skończył 18 lat, on jakby był denerwującym sąsiadem, który przyszedł, aby ponownie pomarudzić.
     Po chwili obok zjawiła się młoda szatynka. To pewnie jego siostra, pomyślała Violetta. Spojrzała na Leona, rzucili sobie krótkie hej i wyglądali jakby mieli się przytulić, ale w połowie drogi zrezygnowali i podali sobie rękę. Następnie dziewczyna zilustrowała wzrokiem szatynkę i uśmiechnęła się.
     - Więc ty musisz być tą Violettą, o której ostatnimi czasy gada się w tym domu bez przerwy - powiedziała. - Lara.
     - Miło cię poznać. - Wymieniły uścisk dłoni.
     - Zaraz powinien przyjść Federico z dziewczyną - powiadomiła ich Melisa.
     - Jak to Federico z dziewczyną? - zapytał Leon, z równie zdziwioną miną, co Violetta. Jeśli Fede lub Ludmiła zobaczą ich tutaj razem, od razu wszystkim wypaplają, że tak naprawdę Castillo nie jest narzeczoną Verdasa.
     - Fede bywa tutaj częściej niż ty, więc nie dziw się, że przyjechał na moje urodziny. Ludmiłę poznaliśmy już jakiś czas temu, więc wziął ją ze sobą - wyjaśniła i spojrzała za szatynkę. - O, idą.
     Zgodnie się odwrócili, i para od razu się zatrzymała. Uśmiechy zniknęły im z twarzy. Zdecydowani byli zdziwieni i nie do końca wiedzieli, co się dzieje.
     - Violetta? - spytała blondynka. - Co ty tutaj robisz?
     - J-j-ja...
     - Poznaje moich rodziców - powiedział szybko Leon, po czym objął ją ramieniem. - Najwyższa pora, nie uważasz, Fede? - dodał z uśmiechem, mówiącym "Przyznaj mi rację, bo cię zwolnię".
      Szatynka dostrzegła, że Włoch się waha. Nie wiedział zupełnie, o co chodzi i po czyjej stronie powinien być. Zilustrował ich dokładnie wzrokiem i nie wiedział, czy to prawda, czy udają. Wiedział jednak, że jest przyjacielem Leona. Dopóki mu tego nie wyjaśni, woli być po jego stronie.
     - T-tak, najwyższa. Zastanawiałem się, ile zamierzasz jeszcze z tym zwlekać - odpowiedział, a jego dziewczyna obdarowała go zszokowanym spojrzeniem. - Witaj, Violetto! Miło cię znowu widzieć.
     Podszedł do dziewczyny i ją przytulił, przed tym spoglądając na nią pytająco. Zaraz po nim przytuliła ją Ludmiła.
     - O co chodzi? - wyszeptała jej do ucha. Ta w odpowiedzi tylko wzruszyła ramionami i posłała jej przepraszające spojrzenie. Właściwie nie wiedziała, za co dokładnie ją przeprasza. Powodów trochę się nazbierało.
     - Co powiecie na kolację? - zaproponowała Melisa. - Z pewnością jesteście głodni.

     - O co w tym wszystkim chodzi? - wyszeptał Federico do Leona i Violetty. Przed deserem cała czwórka odeszła na chwilę od stołu pod pretekstem pokazania czegoś przez Leona. W rzeczywistości wyszli przed dom. - Od kiedy jesteście razem? I dlaczego nic o tym nie wiem?
     - Dobre pytanie - przyznała blondynka. - Violetta, myślałam, że jesteśmy przyjaciółkami!
     - Jesteśmy! - odezwała się w końcu. - Po prostu...
     - Po prostu jesteśmy dorośli, a wy nie jesteście naszymi rodzicami, żebyśmy musieli się wam spowiadać - dokończył za nią Verdas, piorunując wzrokiem Ferro.
     Szatynka chciała powiedzieć przyjaciółce prawdę, jednak nie mogła. Co wtedy zrobiłby Leon? Ferro z pewnością nie byłaby zadowolona z czegoś takiego, i kto wie? Może wszystko by wypaplała. Nie mogli ryzykować. Ale Castillo nie chciała jej okłamywać - tak nie robią prawdziwe przyjaciółki.
     - A prawdziwy powód? - zadała kolejne pytanie, pewna siebie Ludmiła.
     - Nie jesteśmy razem - rzuciła szybko Violetta, a oczy całej trójki skierowały się na nią. Dopiero wtedy dotarło do niej, co powiedziała. Leon był zdenerwowany, zaś Ferro i Fede zdezorientowani. Widziała w ich oczach, że oczekują rozwinięcia jej wypowiedzi. Kiedy jednak takowego nie dostali, blondynka postanowiła się po nie upomnieć.
     - Jak to nie jesteście razem?
     - J-j-ja... udaję?
     - Błagam, Leon. Powiedz, że nie... - zaczął mówić Federico, ale szatyn mu przerwał.
     - Tak, Violetta udaje moją narzeczoną przed matką!

     Po długiej dyskusji na ten temat, udało się namówić parę, żeby nic nikomu nie wygadali. Szatynka zapewniła, że sama zaproponowała to Verdasowi. Nie wiedziała, dlaczego nie wyznała im prawdy. Z pewnością byliby mniej zdziwieni z wiadomości, iż szatyn ją szantażuje.
     Nie wrócili na deser, tłumacząc się, iż są zmęczeni i chcą się już położyć. Kiedy Castillo wyszła z łazienki, zobaczyła obok łóżka koc na podłodze i kilka poduszek.
     - Voila* - powiedział Verdas na jej widok.
     - Będziesz tu spać? - spytała szatynka.
     - Nie ja, ty.
     Chyba cię pogięło, pomyślała, ale zabrakło jej odwagi, żeby powiedzieć to na głos. Nie miała zamiaru spać na podłodze. Prędzej zrobi to on. Wiedziała, że to odpowiednia chwila, aby w końcu mu się postawić. Wystarczy, że głośniej krzyknie, a jego rodzice dowiedzą się, że wcale nie jest jego partnerką. W tsmtym momencie on nie mógł jej nic zrobić, bo ona miała na niego również haka. I nie użyje go, dopóki ten jej nie zwolni, ale to oznacza również, że nie musi robić wszystkiego, co ten jej każe.
     - Zapomnij, nie będę spać na podłodze - powiedziała. Starała się, żeby jej ton był stanowczy. - Prędzej ty.
     - To mój dom! - powiedział, ja zdenerwowane dziecko, któremu ktoś zabrał lizaka.
     - Właśnie, a ja jestem gościem.
     - Nie będę spać na podłodze.
     - Ja też nie. - Spodobało jej się przeciwstawianie swojemu szefowi. Czuła się silniejsza. W tym momencie nie miała być posłuszną asystentką, która wykonuje każde polecenie bez gadania. Miała być jego  n a r z e c z o n ą, która także ma coś do powiedzenia w wielu sprawach. I była tym niezwykle usatysfakcjonowana.
     - Świetnie! - powiedział, po czym położył się w łóżku.
     - Świetnie! - odpowiedziała i położyła się po drugiej stronie. Odwrócili się do siebie plecami - oboje szpecąc coś o sobie nawzajem - i ułożyli się wygodnie. Nie obyło się bez kłótni o kołdrę. W końcowym rezultacie jednak zasnęli i wszyscy przeżyli.

*voila - (czyt. włala) z francuskiego "proszę".

* * *

W końcu napisałam tą 4! xD Trochę późno, ale początek pisało mi się strasznie trudno i dość długo mi to zajęło. Resztę jednak napisałam - jak na mnie - szybko i wyszedł w miarę długi, więc mam nadzieję, że zaspokoiłam Wasze potrzeby :D Trochę wieje nudą, ale z każdym rozdziałem będzie ciekawiej ;)
Tyle, czekam na Wasze opinie :*
Im więcej komentarzy, tym szybciej next ^^

Nicol <3

23.8.14

Rozdział 3: Twojego narzeczonego nie ma

Stała pod drzwiami od gabinetu i zastanawiała się, czy zapukać. Że też akurat teraz musiałaś stchórzyć, karciła samą siebie w myślach.
     Jeszcze raz wszystko analizowała. Udawanie narzeczonej szefa lub bezrobocie. Wybór wcale nie mógł być aż taki trudny. We wczorajszej rozmowie z ojcem, ten powiedział jej, że sobie poradzą. Mówiła mu, że zawsze może zostać, ale ten stwierdził, że nie może zostać bez pracy, a z Leonem jest takie ryzyko. Oczywiście nie powiedziała mu o ultimatum. Sam powiedział, iż Verdas może ją zwolnić za coś takiego - nie zaprzeczyła.
     - Pomóc w czymś Pani, Panno Castillo? - Z zamyśleń wyrwał ją głos sprzątaczki. Była nią zawsze miła i pomocna pani w podeszłym wieku. Jako jedyna z całego biura, potrafi zachować dobry humor nawet w gorsze dni szatyna. - Stoi tutaj Pani tak od 20 minut.
     Spojrzała na nią zdziwiona, po czym przeniosła wzrok na wisząc obok zegarek - rzeczywiście minęło 20 minut. Myślała, że najwyżej 5.
     - Nie, nie. Dziękuję. - Obdarowała ją wymuszonym uśmiechem. - J-j-ja tylko... zamyśliłam się.
     Odwróciła się i jak najszybciej zapukała, aby nie stracić odwagi i nie spędzić kolejnych 20 minut na analizowaniu wszystkiego. Kiedy usłyszała jednak głos swojego szefa, miała ochotę zwiać. Nogi nagle odmówiły jej posłuszeństwa. Leon powtórzył, aby weszła surowszym tonem, ale ta nadal stała w miejscu. W końcu drzwi się otworzyły, a stanął w nich wściekły szatyn.
     - Ile razy mam pow... - Przerwał, gdy ujrzał Castillo. - To ty.
     Otworzył szerzej drzwi i wrócił do swojego biurka. Usiadł, a następnie spojrzał na Castillo wzrokiem mówiącym "Usiądziesz dzisiaj czy nie mam na co liczyć?". Od razu zajęła swoje miejsce.
     - I? - zapytał.
     - Co "i"?
     Westchnął głośno, wyraźne zirytowany nierozgarnięciem szatynki.
     - Przemyślałaś moją propozycję?
     Nie, pomyślała, i zaraz się za to skarciła. Tak, wszystko przemyślałam. Szkoda tylko, że w tamtym momencie nie była w stanie wydusić choćby słowa.
     - T-tak - wydusiła po naprawdę długiej chwili. - P-p-pojadę z tobą.
     - Świetnie. Masz być  gotowa jutro o 10. Wyjeżdżamy na tydzień. Weź ze sobą w miarę eleganckie rzeczy. A teraz wracaj do pracy.
     - Tyle? - spytała zdziwiona, a on obdarował ją pytającym spojrzeniem. - Przecież... mam grać pańską narzeczoną, a... praktycznie nic o panu nie wiem... - powiedziała speszona.
     - Po prostu jak najmniej się odzywaj i będzie dobrze. A najlepiej by było, gdybyś nie starała się przypodobać mojej matce - odpowiedział jej zirytowany. - Dalej, praca.
     Castillo zrozumiała, że raczej nie chce z nim dyskutować. Wyszła więc i wróciła do swojej pracy. Dzisiejszego dnia zdecydowanie miała jej dużo. Z tego powodu także nie zjadła ani jednego posiłku.
     Wróciła do domu po 19. Kiedy pomyślała o tym, iż musi się jeszcze spakować, miała ochotę rzucić się na łóżko i mieć wszystko gdzieś. Niestety - nie mogła. Po przywitaniu się z ojcem oraz siostrą, od razu ruszyła do swojego pokoju. Wyjęła czarną walizkę na kółkach i wpakowała do niej jak najdroższe i najlepiej zachowane ubrania.
     Gdy skończyła stać ją było jedynie na szybki prysznic i zapadnięcie w głęboki sen.


* * *


     Weszła do firmy. Wszystkie pary oczów skierowane były na nią. Każdy pracownik przerwał swoje zajęcie, aby na nią spojrzeć, a potem szeptać coś do najbliższej osoby. Nie którzy patrzyli na nią z rozbawieniem, inni z pogardą, a jeszcze inny z zaskoczeniem. Powolnym krokiem kroczył w stronę gabinetu swojego szefa.
     - Twojego narzeczonego nie ma - krzyknął ktoś z tyłu. - Jest na spotkaniu.
     Odwróciła się zdziwiona, aby zaprzeczyć, iż jest to jej narzeczony. Kiedy jednak ujrzała właściciela tego głosu, okazało się, że była to Ludmiła. Stała obok Federico, który powiedział.
     - Kto by pomyślał, że nasza mała Violetka jest tak sprytna? - Wszyscy wokół się zaśmiali. - Nawet ja bym nie wpadł na to, aby spać z szefem dla awansu.
     Śmiech.
     Coraz głośniejszy śmiech i nic więcej.
     Dopiero, gdy po 5 minutach zaczęły się także wyzwiska, zatęskniła za samym śmichem.
     W tłumie dostrzegła także swojego ojca i siostrę. Również głośno się śmiali.


* * *


     Siedziała w żółtej taksówce i obserwowała widoki za oknem. Jej głowę wciąż zajmowało wspomnienie snu. Wciąż powtarzała sobie, że nikt się o tym nie dowie. Niestety szatynka była typem osoby, który martwi się przy każdej lepszej okazji. Trudno jej było ot tak zapomnieć o problemach.
     Kiedy dojechała już na lotnisko, głośno wciągnęła powietrze. Możesz jeszcze uciec, pomyślała. Ostatnia okazja. 
     - Wysiada pani czy jednak rezygnuje z wycieczki? - zapytał z ciepłym uśmiechem kierowca pojazdu. Miał ciemną skórę i czarne okulary, a głos niski. Wyglądasz na dość starego, ale sympatycznego.
     - N-nie, przepraszam - odpowiedziała speszona. - Już wysiadam.
     - Strach przed lataniem samolotem?
     - Nie, prędzej strach przed towarzyszem w tym locie.
     Wysiadła, po czym mężczyzna pomógł jej wyjąć walizki i ruszyła w odpowiednim kierunku.

    Miała już zapięte pasy i zajęta była oglądaniem swoich paznokci. Nie spodziewała się, że będzie aż tak skrępowana przy swoim szefie. I w zasadzie nie wie nawet dlaczego. Teorytycznie rzecz biorąc jest tak, jakby rozmawiała z nim w jego gabinecie. Z tą różnicą, że teraz nawet nie rozmawiają.
     Po raz pierwszy widzi go w innych ciuchach niż garnitur. I nagle zdaje sobie sprawę z tego, że wcale nie zna go tak dobrze, jak jej się wydawało. Bo niby skąd? Wie tylko to, co mówi Federico. Ewentualnie Ludmiła.
     Wyglądał na dużo młodszego niż zazwyczaj. Miał na sobie zwykły żółty T-shirt, granatową bluzę z kapturem, dżinsy i czzerwone conversy. Gdyby go nie znała, pomyślałaby, że jest zwykłym sympatycznym i atrakcyjnym mężczyzną. Niestety go znała. 
     - Co czytasz? - zapytała, próbując zachowywać się przy nim swobodnie. Miała nadzieję, że tydzień wystarczy jej aby tak właśnie się przy nim czuła.
     - Jakiś referat Lary - powiedział, krzywiąc się. - Matka myśli, że przeczytałem go pół roku temu.
     - Lary? - W pierwszej chwili pomyślała, że to jakaś jego "koleżanka", ale później przyszło jej na myśl, że gdyby jego dziewczyna nadal chodziła do szkoły jego matka z pewnością by jej nie znała.
     - Ona powiedziała matce, że mam dziewczynę. Moi rodzice adoptowali ją parę lat temu.
     - Nie wiedziałam, że masz siostrę.
     - Myślę, że nie ma się czym chwalić.
     Dalsza część podróży minęła w ciszy.

* * *

Oto 8 :) Jakaś taka nijaka, ale jest! xD Chciałam ją - powiem szczerze - napisać na szybko, i obawiam się, że to widać - bardzo. Ale! Na swoje usprawiedliwienie powiem, że następny rozdział może pojawić się dużo później niż ten, bo - NIESPODZIANKA! Znowu jest będzie w poniedziałek w naprawie! Yeah! Wytrzymał aż 3 dni ^^ Tsa, z każdym razem coraz bardziej mnie to bawi. 
Mam nadzieję, że mimo tej nijakości nie jest taki zły i czekam na opinie ;)

Nicol <3

35 komentarzy = Rozdział 4

10.8.14

Rozdział 2: Ultimatum

Od dwóch godzin zastanawiał się. To chodził po całym gabinecie, to siedział przy biurku. Zupełnie nie miał pojęcia, co robić. Nie mógł przecież powiedzieć matce, że Lara znowu coś wymyśliła. Poprzednim razem powiedziała, że szatyn jest gejem. Kobieta udawała, że w to nie wierzy, ale na każdym kroku go sprawdzała. Nie chce powtórki, a taka sytuacja potwierdziłaby tylko te obawy.
     Na samą myśl o wszystkich tych pytaniach, Leon ma gęsią skórkę. Ten twój kolega ma jakąś dziewczynę? lub Leon, te rurki są twoje? Sam nie wiedział czy śmiać się, czy płakać z faktu, iż były to spodnie Lary.
     Po jego głowie kręciły się słowa matki. Wziął karteczkę samoprzylepną i zapisał na niej dwa słowa. "Ładna. Dużo młodsza". Ładna i dużo młodsza, powtarzał co chwila w myślach. Nikt nie przychodził mu do głowy. Zapewne jego matka wyobrażając sobie ładną dziewczynę myślała o takiej, która preferuje raczej wygląd naturalny. W końcu sama nie spędza godzin przed lustrem, aby nałożyć jak najwięcej tapety. Wszystkie dziewczyny, które znał zupełnie odbiegały od naturalnej urody.
     Westchnął głośno, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Po chwili ujrzał szatynkę. Nagle go olśniło. Jest dużo młodsza - w końcu to aż 10 lat - i zdecydowanie nie przesadza z makijażem. Ona się w ogóle maluje?, zapytał w myślach. Nie miał jednak jak ją do tego przekonać. Przecież to niemożliwe, że rzuci wszystko i pojedzie z nim do jego rodziny, aby udawać jego narzeczoną.
     Zaczął przypominać sobie wszystko, co związane z szatynką. Przecież musi mieć na nią jakiegoś haka - na każdego ma. Castillo, przypominał sobie w myślach. Violetta Castillo.
     - Przyniosłam Panu coś na ból głowy - odezwała się niepewnie, pokazując tabletki. Podeszła i położyła je, razem z szklanką wody, na biurku przed Verdasem? - Coś jeszcze?
     Nie odpowiedział tylko dokładnie się jej przyjrzał. Zaczął sobie coraz więcej o niej przypominać. Najmłodsza z całej firmy, ale bardzo pracowita. Przypomniał sobie także, dlaczego jest taka pracowita.
     - Tak - odpowiedział po dłuższej chwili.
     Spojrzała na niego pytająco.
     - Zależy Pani na tej pracy - zapytał, na co ona kiwnęła głową. - Więc mam dla Pani propozycje. Niech Pani usiądzie.
     Niepewnie podeszła do krzesła po drugiej stronie biurka i usiadła pełna przeróżnych obaw. Verdas zaczął jej o wszystkim opowiadać.
     - Pan żartuje? - zapytała, kiedy skończył. - To jest... niedorzeczne!
     - Albo to, albo może Pani szukać nowej pracy, a zapewniam, że nie mam zamiaru powiedzieć o Pani nawet jednego dobrego słowa. Ma Pani czas do jutra, a teraz proszę wrócić do pracy.
     - Ale...
     - Praca.


* * *


     Przez resztę dnia w pracy zastanawiała się, że co ma zrobić. Przecież ultimatum Verdasa było niedorzeczne! Jak on może kazać jej udawać jego narzeczoną? Trzeba mieć prawdziwy tupet! Z jednej strony nie może tego zrobić. Byłaby jak jakaś... dziwka. Przecież, gdyby jej ojciec się o tym dowiedział, kazałby rzucić tą pracę. A ona nie może tego zrobić. Z drugiej strony na to samo wychodzi, jeśli się nie zgodzi. Jej ojciec by tego nie zrozumiał. On nie rozumie powagi tej sytuacji. Gdyby German o wszystkim decydował, szatynka nigdy nie rzuciłaby studiów. I co z tego, że mieszkaliby pod mostem? Przecież jej szczęście jest najważniejsze!
     O odpowiedniej godzinie, Castillo wzięła swoją torebkę i skierowała się do windy. Zanim ta zdążyła się zamknąć, wszedł do niej Verdas rozmawiający przez telefon. Nie spoglądając na Violettę, wcisnął odpowiedni guzik i kontynuował rozmowę.
     - Tak, jedynie dzisiaj wieczorem - mówił do słuchawki. - Ewentualnie jutro, ale nie będę miał zbyt wiele czasu... Tak, na tydzień... 2 dni przed przyjeżdżam, ale będę musiał zostać tam trochę po urodzinach... Okay, widzimy się jutro około 19... Do zobaczenia, Veronica.
     Następnie się rozłączył i schował telefon do kieszeni spodni. Szatynka przez całą jego rozmowę, zerkała na niego. Nie miała żadnych wątpliwości co do tego, że umawiał się z jedną ze swoich "koleżanek". Zauważyła jednak, że nawet w windzie, sam na sam nie potrafi zachowywać się przy nim swobodnie. Boi się cokolwiek powiedzieć, żeby go nie wkurzyć - co nie jest wcale takie trudne - bo wtedy by mnie po prostu zwolnił. Jak więc mam się zachowywać przy nim - z tego co podsłuchałam z rozmowy - cały tydzień. W dodatku przy rodzicach tego tyrana. Ciekawe jacy są. Z tego co mówił Federico są inni niż Leon, ale przecież po kimś musiał odziedziczyć... charakterek. 
     - Myślałaś już nad moją propozycją?
     - Chyba raczej ultimatum - poprawiła go, zanim zdążył ugryźć się w język. - Z-z-znaczy... Myślałam, ale nie podjęłam decyzji.
     - Radzę nikomu o tym nie wspominać, bo wtedy wylecisz bez względu na to, jaka będzie twoja decyzja.
     - A co miałabym niby powiedzieć swojemu ojcu, gdybym się zgodziła?
     - Jeśli się zgodzisz będziesz udawała moją narzeczoną przed moimi rodzicami, i wszystkimi innymi, którzy się o tym dowiedzą. 
     - Sugeruje Pan, że jeśli się zgodzę, będę miała udawać przed ojcem iż... jestem zaręczona ze swoim szefem?
     - Dokładnie - odpowiada, w momencie, w którym winda się zatrzymuje i z niej wysiada. Po chwili Castillo robi to samo.
     Idzie wolnym spacerem do domu. Mogłaby jechać autobusem, ale wiedziała, że musi wiele przemyśleć, a to jest najlepszy sposób aby uzyskać więcej czasu i skupienia. Miałaby okłamać własnego ojca i siostrę. Nigdy w życiu tego nie robiła, a teraz byłaby zmuszona. Ale może powinna to zrobić? Nie może pozwolić, aby jedyna osoba utrzymująca tą rodzinę, straciła swoją pracę. To nie wchodziło w grę. Przecież to nie powinno być trudne. Musiałaby po prostu udawać, że jej szef to nie tylko szef, ale i narzeczony - dobra, to trudniejsze niż się wydaje.
     Z drugiej strony Federico mówił, że Leon przy swojej matce jest zupełnie kim innym. Kto wie? Może dałoby się to wytrzymać.
     W czasie liceum miała paru chłopaków, wystarczyłoby po prostu... wyobrazić sobie, że Verdas to jeden z nich. Tylko tak mogłaby uratować posadę. 
     Jest jeszcze jednak jej ojciec. Poradziłby sobie sam przez tydzień? Do tego musiałby zająć się Megan. Owszem, jest samodzielna, ale nie aż tak. Przecież to tylko 8-latka. Kto wie czy by mu się nie pogorszyło.
     Czas drogi do domu minął jej zdecydowanie zbyt szybko. Weszła do małego domku i od razu podbiegła do niej jej młodsza siostra. Przytuliły się i, z uśmiechami na twarzy, przywitały.
     - Gdzie tata? - zapytała, gdy 8-latka skończyła opowiadać o jej dniu w szkole. Zawsze gdy szatynka wracała, Megan chwaliła jej się dobrymi ocenami, a także żaliła z gorszych. Castillo zawsze starała się jej pomóc we wszystkim i dać jej jak najwięcej swojej uwagi.
     - W kuchni.
     Poszła do wymienionego wcześniej pomieszczenia i stanęła w progu. Oparła się o framugę i zaczęła obserwować, jak jej ojciec gotuje. Już dawno tego nie robił. Zauważyła, że ostatnimi dniami jest z nim coraz lepiej. Wraca do swoich zwyczajów sprzed wypadku jak choćby gotowanie. Może dałby sobie radę...
     Nagle spostrzegł swoją córkę i uśmiechnął się do niej.
     - Wcześniej dzisiaj wróciłaś - zauważył.
     - Mniej pracy.


* * *


     Siedzieli przy stole i jedli posiłek przygotowany przez mężczyznę. Całą trójką. Szatynka postanowiła zapytać ojca, czy poradziłby sobie. Jeśli powie, że tak - ona zgodzi się na propozycje Verdasa, jeśli nie - zrezygnuje i zacznie szukać nowej pracy. W tej sytuacji nie przychodziło jej nic innego do głowy.
     Napiła się wody, wzięła głęboki wdech i odezwała się:
     - Jak myślisz... Poradziłbyś sobie sam z Megan przez tydzień? - zapytała nieśmiało. Bała się odpowiedzi ojca. Choć wcale nie wiedziała, jaka odpowiedź byłaby gorsza.
     - Dlaczego o to pytasz? - odpowiedział pytaniem. Przybrał ton "Wiem, że chcesz mi coś powiedzieć, i zamierzam to z ciebie wyciągnąć". Szatynka wiedziała, że skoro zaczęła, teraz musi kontynuować.
     - M-możliwe, że będę musiała na tyle wyjechać - odpowiedziała, patrząc na swoje dłonie pod stołem. Podniosła niepewnie wzrok i zobaczyła pytający wzrok Germana, więc dodała: - W sprawach służbowych, ale... mogę odmówić.
     Była dumna w pewnym sensie ze swojej odpowiedzi. Udało jej się uniknąć kłamstwa. Owszem - nie powiedziała całej prawdy, ale przecież można nazwać to wyjazdem służbowym.
     Wpatrywała się w ojca, oczekując odpowiedzi. Widziała, że się zastanawia. W myślach wciąż powtarzała sobie, co zrobi jeśli odpowie nie.


* * *

Oto i dwójeczka! ;D Nie wyszła zupełnie tak jak chciałam, ale mimo to nawet mi się podoba :) I przede wszystkim udało mi się ją opublikować dzisiaj ;D Tak jak na poprzednim - next najpewniej pojawi się po moim powrocie :)
Jeśli chodzi o sprawy organizacyjne to tak: pomajstrowałam przy wyglądzie i podoba mi się z pewnością bardziej niż poprzedni ;D Oczywiście jest to tylko CSS, bo lepiej, żeby Was nie oślepiać również wyglądem xD Dodałam także zakładki. "Zapytaj bohatera" tak jak ktoś mnie prosił i "Bohaterowie". Druga jeszcze będzie aktualizowana, chcę dodać tam jeszcze inne postacie, ale na to potrzebuję więcej czasu :p Później dodam jeszcze informacje z boku i zmienię tytuł bloga, na który mam już dwa pomysły, ale liczę, że wpadnę również na lepsze xD
Mam nadzieję, że rozdział się Wam podoba i czekam na opinie :D

Nicol :*

PS 
Jeśli z wyglądem jest coś nie tak - coś Wam nie działa, czegoś nie widzicie, coś mam poprawić itd. - to napiszcie mi to tutaj, zmienię ;)

7.8.14

Rozdział 1: Telefon od mamy

Rozdział dedykuję Miśkowi, Mężowi i Śmierci :** <3

Wielka firma rodziny Verdasa jak zwykle tętniła życiem. Wszyscy byli w ciągłym biegu, ale to była już norma. Leon był szefem bardzo surowym i nietrudno było stracić u niego pracę. Szatyn miał swoją firmę, ogromny dom i wspaniały samochód. Jedynym czego nie posiadał była idealna żona.
     Szatyn nie szukał miłości. Bardziej rajcowała go dobra zabawa, dlatego codziennie spał z inną kobietą. Miał też znajomą, do której dzwonił, gdy nie znalazł nikogo innego. Wiedzieli o tym wszyscy w firmie, ale nie można było o tym plotkować - w końcu to Verdas; potrafił zwolnić pracownika za to, że przyniósł za gorącą kawę. Wszyscy byli posłuszni, bez gadania wykonywali jego rozkazy.
     Verdas miał jednak dwie twarze. Jedną pokazywał pracownikom firmy, drugą rodzinie. W pracy był oschłym i bezwzlędnym szefem - tyranem. Przy rodzinie był to miły mężczyzna, którego nie interesują kobiety, bo całe serce - którego zdaniem większości jego pracowników nie ma - wkłada w swoją pracę.
     - Kawa - rzucił do swojej asystentki i zniknął w swoim gabinecie. Usiadł przy biurku i zaczął przeglądać różne papiery.
     Już po kilku minutach usłyszał pukanie do drzwi i w pomieszczeniu pojawiła się młoda szatynka. Położyła kawę na stoliku.
     - Coś jeszcze? - zapytała niepewnie. Była zupełnym przeciwieństwem Verdasa. Miła, pomocna i lekko nieśmiała, ale pracowita.
     - Nie, jak będę czegoś chciał to cię zawołam.
     Skinęła głową i wyszła z jego gabinetu. Zaraz za drzwiami odetchnęła z ulgą. Dzisiaj ma dobry humor, pomyślała. Gdy miał dobry humor był oschły i niemiły, ale nie darł się o byle co; gdy miał zły był oschły niemiły i o wszystko się wkurzał. To właśnie w jego "gorsze dni" wylatywało z pracy najwięcej pracowników.
     Violetta usiadła przy małym biurku obok drzwi do gabinetu jej szefa. Nienawidziła pracy tutaj, ale nie miała innego wyjścia. Jej ojciec miał poważny wypadek przez co wylądował na wózku, ich matka nie żyje. Dlatego mimo iż ma tylko 20 lat utrzymuje rodzinę składającą się z niej, jej ojca i 8-letniej siostry Megan. Musiała porzucić studia i pójść do pracy, a nie było innej opcji niż firma Verdasa. Jest tutaj najmłodsza, ale pracuje równie ciężko niz pozostali, a czasem nawet ciężej. Wie, że nie może stracić tej pracy. Musi to znosić dla ojca i siostry. Kocha ich, i zrobi dla nich wszystko.
   
     Gdy zbliżyła się pora na lunch, poszła do małej kafejki na rogu ulicy. Tam jak zwykle przy ich stoliku siedzieli Ludmiła i Federico. Oboje pracują u Verdasa. Fede jest kuzynem szatyna, co nie oznacza, że nie przeszkadzają mu jego metody. Mimo to, gdyby nie to, że chodzi od niedawna z Ludmiłą, już by go tu nie było. Owszem, nie przepada za metodami Leona, ale Verdas jest w stosunku do niego... milszy? Bardzo się lubią i Włoch napewno nigdy nie straci pracy.
     Usiadła obok nich.
     - Jak potwór? - zapytała blondynka, a Castillo od razu wiedziała, że mówiąc potwór, ma na myśli Leon. Zapytała pewnie dlatego, że szatynka jako jedyna miała z nim kontakt.
     - Dzisiaj nie jest tak źle - odpowiedziała i podebrała jej frytkę. - Od kiedy jesz takie rzeczy?
     Ferro - odkąd się poznały - nie zjadła żadnego jedzenia typu fast-food. Nienawidzi ich i zawsze narzeka, że Castillo je takie "świństwa".
     - To Fede. - I wszystko jasne, pomyślała.
     - Obawiam się, że jutro, albo jeszcze dzisiaj, pozwalnia parę osób - odezwał się w końcu Włoch.
     - Niby dlaczego? - zadała pytanie, biorąc kolejną frytkę. - Ma dobry humor.
     Zaraz zaczęła się zastanawiać, czy w ogóle słowa dobry humor mogą być używane w stosunku do szatyna. Każdy, kto pierwszy raz go widzi, stwierdziłby, że jest nieźle wkurzony. Ale jeśli miałaby porównać dzisiejszy dzień i poprzedni - bez zawahania stwierdziłaby, że jego humor jest  d o b r y. W końcu to wczoraj zwolnił 7 osób, nie dzisiaj.
     - Jego matka ma za kilka dni urodziny.
     - I? - odezwała się Ludmiła.
     - Nie wiem, dlaczego, ale myśli, że Leon kogoś ma. A tak nie jest. Chce ją poznać i dlatego zaprasza "ją" i jego na swoje przyjęcie - wyjaśnia.
     Ludmiła prychnęła.
     - Niech weźmie jakąś swoją dziwkę, co za problem?
     - Możecie mówić o nim, co chcecie, ale on nie weźmie laski, z którą tylko sypia do matki - stwierdza. - Jeszcze o tym nie wie, bo jego matka dzwoniła tylko do mnie, ale jak tylko się dowie będzie nieźle wkurzony.
     Castillo wzdrygnęła się na samą myśl o wkurzonym Leonie. Co jeśli tym razem padnie na nią?
     Zaczyna rozumieć, dlaczego nie weźmie żadnej swojej - jak to ujęła Ludmiła - dziwki. Zazwyczaj wyglądają one jak... dziwki. Mają tonę tapety, wyzywające ciuchy i... zawsze są blond. Niky nie wie, skąd ta słabość do blondynek. Kobiety, kiedyś śmiały się, że to dlatego, że są głupie i jedzą mu z ręki - dosłownie - ale to tylko niewinne żarty po pracy. Lepiej, żeby nigdy tego nie usłyszał.


* * *


     Siedział przy swoim biurku niczego nieświadomy. Rzeczywiście miał dobry humor. Sąsiad z drugiego piętra się wyniósł - co oczywiście było zasługą Verdasa - pies sąsiadki spod 13 zdechł - tak, tylko Leon jest zdolny do cieszenia się z tego powodu - a przed pracą zdążył spotkać się z jedną z "koleżanek". To był wyśmienity dzień.
     Aż do chwili, gdy usłyszał telefon. Przywitał się z matką. Zaczęli nudną rozmowę o pogodzie, sukcesach firmy i innych dyrdymałach. W końcu przeszli do rozmowy na temat przyjęcia. Leon obiecał, że przyjedzie dwa dni przed, aby mieli dla siebie więcej czasu, co ucieszyło ją. Jednak kolejna wiadomość zwaliła go z nóg.
     - Weź swoją narzeczoną - powiedziała, a szatyn ze zdzwienia otworzył szeroko oczy. - Chciałabym ją poznać. To byłby najlepszy prezent, jaki mógłbyś mi dać. 
     - Jaką narzeczoną? - wydusił z siebie po dłuższej chwili. O co jej, do cholery, chodzi?, przemknęło mu przez myśl. Oby nie chodziło o Mirandę, lub Amandę czy Veronice.
     - No już nie udawaj. - Słychać było, że się uśmiecha. - Lara mi wszystko powiedziała.
     - Co?!
     Lara była adoptowaną siostrą szatyna. Miała dopiero 16 lat, więc była od niego dużo młodsza. Państwo Verdas adoptowali ją, gdy miała 13 - Leon miał wtedy już 27 - i zaopiekowali się nią po śmierci jej matki. Jej ojciec żył, ale był pijakiem nieraz karanym. Było więc wykluczone, żeby mogła z nim mieszkać. 
     Oboje z szatynem wręcz się nienawidzą i wykorzystują każdą okazję, żeby sobie dokopać. Parę razy dziewczyna - mimo wyraźnego zakazu - spotkała się z ojcem. Leon ją nakrył i mieli układ, że jeśli ona nie puści pary z ust o koleżankach mężczyzny, on nie powie o tych spotkaniach.
     - Powiedziała mi niechcący o twojej dziewczynie - wytłumaczyła. - Nie gniewaj się na nią, naciskałam, żeby mi co nieco opowiedziała.
     - Co ci powiedziała? - spytał przez zaciśnięte zęby.
     - W sumie niewiele. - Cicho westchnęła. - Mówiła tylko, że masz jakąś dziewczynę, i ponoć nic więcej nie wie. Jedynie, że jest ładna i dużo młodsza. Proszę, powiedz chociaż, że starsza niż Lara.
     - Ttak - zająknął się.
     - Błagam, nawet nie wiesz, jak się ucieszyłam na wiadomość, że wreszcie sobie kogoś znalazłeś. Proszę, daj mi ją poznać... Czyżbyś się nad wstydził?
     - Nie! - odpowiedział, że nie. - Oczywiście, że nie! Nie wiem tylko, czy będzie miała czas...
     - Leoś, wiem, że coś wykombinujesz. Do czwartku.
     Bez odpowiedzi się rozłączył. Walnął głową w biurko i zaczął klnąć pod nosem.


* * *

Ta dam! Oto nowy blog o... TERAZ ROBICIE WIELKIE OCZY... LEONETTCIE! ;O Któżby się spodziewał? ;D
Odpuściłam sobie prolog (nie umiem ich pisać xd) i powitanie (ich w sumie też ;>) więc macie od razu Rozdział 1 ;) Wiem, że nudny, krótki i tak dalej, ale heloł, nie może być od razu numerek Leonetty w pierwszym rozdziale! ;DD 
Mam nadzieję, że się Wam spodobał bardziej niż OS ;))
Jeśli chodzi o sprawy organizacyjne to tak: wygląd póki co będzie taki xD Później się coś wykombinuje ;) Obserwatorów dodam, komentarze anonimowe też, weryfikację wyłączę ;D Tytuł też dodam, ale najpierw muszę sie namyślić xDD Btw. oryginalny adres, c'nie? ;D Zakładki też się później pojawią ;D Nie wiem, kiedy i jakie, ale będą ;D Tak więc zapraszam do komentowania tego, jakże beznadziejnego, rozdziału :*
 
Szablon stworzony przez Arianę | Technologia Blogger | X X