26.9.14

Rozdział 9: Bianca

Rozdział dedykowany największemu idiocie na świecie, Misiek proszę ;D

Kiedy się budzę dostrzegam, że mam na sobie koszulkę Leona. Przypominam sobie od razu wydarzenia poprzedniej nocy i momentalnie odwracam się w jego stronę. Dostrzegam jednak tylko puste łóżko.
     Wstaję do pozycji siedzącej i rozglądam się po całej sypialni. Nigdzie go jednak nie ma. Spoglądam na zegarek i widzę, że jest już 11. Od razu zrywam się z łóżka i idę do łazienki. Tam ubieram szybko prostą, błękitną sukienkę i wykonuję inne czynności. Włosy związuje w kitka i schodzę powolnym krokiem na dół.
     W kuchni napotykam Melisę. Na mój widok kobieta uśmiecha się i proponuje mi coś do jedzenia. Odmawiam jednak, ponieważ z dziwnych powodów w ogóle nie odczuwam głodu. Kiedy jednak chodzi o herbatę, ignoruje moją odpowiedź i wstawia wodę.
     - Gdzie Leon? - pytam, zastanawiając się czy aby na pewno chcę się z nim widzieć.
     - Chyba w salonie.
     Niepewnym krokiem kieruję się do salonu. Tam zastaję Leon i Larę. Szatyn siedzi na kanapie, a dziewczyna naprzeciwko w fotelu. Pomiędzy nimi - na małym stoliku do kawy - są szachy. Oboje w skupieniu po kolei przesuwają odpowiednie figury.
     - Czyżby Wielki Leon Verdas wyszedł z wprawy? - pyta z dumnym uśmieszkiem Lara i przesuwa skoczka. Następnie naciska przycisk na zegarze.
     - Wielki Leon Verdas dopiero się rozkręca - odpowiada i również rusza jedną z figur. Po naciśnięciu przycisku, spostrzega mnie. Ruchem głowy zachęca mnie do podejścia.
     Niepewnym krokiem podchodzę i siadam obok. Verdas po wykonaniu kolejnego ruchu, całuje mnie w policzek, co wywołuje na mojej twarzy uśmiech. Lara również wita mnie z uśmiechem.
     - Grasz? - pyta po chwili czasu. Nie lubię grać w szachy. Ta gra przypomina mi mamę. To ona mnie jej nauczyła i zawsze namawiała do "jednej" rundki, gdy nic innego mi się nie chciało. Od jej śmierci nie zagrałam ani razu.
     - Od wieków nie.
     - Ale zasady pamiętasz? - zadaje kolejne pytanie, na które odpowiadam kiwnięciem głowy. - Więc zagrasz z tym, kto wygra, czyli ze mną.
      - Nie bądź taka do przodu, bo ci tyłu zabraknie - odzywa się Leon z uśmiechem oznaczającym, iż coś kombinuje. Po chwili jest już wiadomo co.
     Szatyn sprawnym ruchem zbija pionek Lary jednocześnie atakując króla. Po paru innych ruchach, Leon wygrywa na co Lara reaguje grymasem.
     - Nigdy nie wątp w Wielkiego Leona Verdasa - oznajmia z uśmiechem.


* * *


    Po zaledwie paru minutach gry, bez bicia stwierdzam, że Leon jest naprawdę dobry. Nawet z podpowiadaniem - rozczarowanej z powodu przegranej - Lary, nie jestem zbyt dobra, żeby mu dorównać. Został mu ostatni ruch. Domyślam się, że już nie mam szans.
    Nagle dzwoni dzwonek do drzwi. Melisa pospiesznie do nich podchodzi. Z tego miejsca nie było widać, kto przyszedł, ale i tak koncentruję swoją uwagę na szachownicy.
    - Wygrałeś tylko, dlatego, że bardzo długo nie grałam - oznajmiam po przegranej.
    Szatyn uśmiecha się i już chce coś powiedzieć, gdy przerywa Melisa.
    - Leon, to ktoś do ciebie. - Dziwi mnie jej ton. Z pogodnego i szczęśliwego, który miałam okazję usłyszeć dosłownie chwilę temu, zmienił się w niezadowolony i zdenerwowany.
    Verdas wstaje lekko zdziwiony i wychodzi z salonu. Zanim zdążam odprowadzić go wzrokiem, słyszę głos jakiejś dziewczyny. Po chwili słyszę także Leona. Witają się ze sobą i kobieta zaczyna swoją mowę o tym, jak to za nim tęskniła.
    - No nie - mówi zdenerwowana Lara, po czym opada na oparcie kanapy. - Jak zwykle musiała przyleźć...
    - Kto to? - pytam szczerze zaciekawiona. Nie mam pojęcia, co łączy mnie i Leona - przygodny seks czy może coś głębszego - ale gdy słyszę ich rozmowę, robię się zazdrosna. Wiem, że to głupie, ale nic na to nie poradzę.
    - Blanca - odpowiada. Samo to imię kojarzyło mi się z wredną blond suką. - Była Leona. - I nagle zrobiła się jeszcze bardziej wredną blond suką. - Za każdym razem, jak tu przyjeżdża, od razu ona się zjawia. Łazi za nim, a wszystkim innym się podlizuje. I jeszcze ten jej idiotyczny chichot. - Mówiąc to zmienia ton na poirytowany i zatyka uszy. Nie dziwię się, że ją denerwuje. Słyszę chichot po raz pierwszy, a już mam dość - co by było, gdyby każdy przyjazd brata wiązał się z codziennym wysłuchiwaniem tego.
    Do salonu wchodzi Melisa. Równie zdenerwowana jak Lara siada obok na kanapie.
    - Znowu się zaczyna. - Nie wyobrażałam sobie nawet Melisy w takim stanie. Sprawia, że każdy kto spędził z nią chwilę czasu, uważają ją za wiecznie szczęśliwą i radosną. - Violu, nie jedziecie gdzieś może dzisiaj?
     - Nic mi o tym nie wiadomo - odpowiadam. Widząc ich miny, przygryzam lekko wargę.
     - I tak by się pewnie wpierdzieliła i pojechała tam z nimi.
     - Lara, słownictwo. - Słysząc ten ton stwierdzam, że często Melisa musi upominać nastolatkę. - Zapewne by tak było, więc skoro zniszczyłaby im wspólny wypad, to nawet nie planuję niczego w rodzinie. Znowu! - krzyczy po usłyszeniu chichotu. - Nie miałabyś może ochoty im przerwać?


* * *


     Dopiero po kilkunastu minutach, mam okazję ją zobaczyć. Jest piękną blondynką - a miałam nadzieję, że mimo wieku nadal ma trądzik i dodatkowo masę zmarszczek. Nie byłabym zła również, gdyby w ogóle o siebie nie dbała i ledwo mieściłaby się w spodniach. Niestety - miała idealną figurę, twarz zarówno jak i włosy naprawdę zadbane i sama z siebie była piękna.
     Kiedy wchodzą do pomieszczenia. Verdas trzyma rękę na jej plecach. Kobieta zaś patrzy na niego jak na jakiegoś boga i do tego jeszcze ten uśmieszek.
     - Poznaj Violettę. - Po usłyszeniu tych słów blondynka spogląda na mnie. 
     Gdy wstaję, dokładnie mierzy mnie wzrokiem. Jakby sprawdzała konkurencję. 
     Ma na sobie pudrową sukienkę bez rękawów, z paskiem. Na nogach ma białe sandały na obcasie. 
     Widząc jej nogi, od razu popadam w kompleksy, mimo iż nie jestem aż taka gruba.
     - Cieszę się, że Leon w końcu sobie kogoś znalazł - mruczy bez przekonania.
     - Ta, ja też.


* * *


     Po bardzo niedługiej rozmowie, Leon zabiera Biancę na spacer. Melisa i Lara są przeszczęśliwe, że nie będą musiały znosić jej towarzystwa przez jakiś czas, ja zaś już po chwili obserwuję ich przez okno. Leon znowu trzyma rękę na jej plecach. Co chwila śmieją się z czegoś.
     Mam ochotę zrobić coś, żeby w końcu przestali.
     Po chwili podchodzi do mnie Lara. Patrząc na nich wzdycha głośno.
     - I tak masz przewagę - mówi, a po chwili objaśnia: - Ciebie uwielbiają 2/3 tego domu plus służba i Leon; ją 1/3 i Leon.
     - Kto jest tą 1/3? - pytam, zastanawiając się, że kto może nią być. Całość to Melisa, Lara i Cristian. Dwie pierwsze wyglądają na takie, które jej nienawidzą.
     - Ojciec Leona od zawsze ma do niej słabość. "Leon, Blanca to jedyny powód dzięki, któremu można cię chwalić", "Jak mogłeś być taki głupi i zostawić Biancę?"... Egh, jak o niej gada jest jeszcze bardziej nie do zniesienia niż zwykle.
     Już mam rzucić jakiś komentarz krytykujący to, że co chwil z czegoś się śmieje, gdy dzwoni mój telefon. Widząc na wyświetlaczu numer ojca, przepraszam Larę i wychodzę. Siadam na schodach przed drzwiami wyjściowymi i odbieram.
     - Halo, tato?
    Nagle słyszę ten pieprzony chichot i czuję, że zaraz wyjdę z siebie.
    - Violetta? - Ku mojemu zdziwieniu słyszę w słuchawce głos Megan. - Tata jest w szpitalu.


* * *

I tak oto prezentuje się 9 ;D Powiem szczerze, że miałam na nią wenę i większość była napisana w niedzielę. Dzisiaj go tylko skończyłam (dopiero dzisiaj, bo od niedzieli nie miałam czasu wejść chociażby na e-dziennik w kompie) i oto jest ;)
Jest nawet długa, nie spodziewajcie się póki co dłuższych rozdziałów. Jest szkoła, nauka (mam już jakieś 4 prace klasowe, pozdro ;)) a Wy chcecie i tak rozdziałów częściej niż jestem w stanie dodawać, dlatego będą one takiej długości, a czasem nawet krótszej.
No i jak zauważyliście zmieniłam narrację. Póki co będzie taka, a później najwyżej znowu wrócę do poprzedniej ^^ No chyba, że wolicie 3os., jeśli tak - piszcie w komentarzach.
Mam nadzieję, że rozdział się spodobał :*
Szantażu znowu nie ma, ale mam nadzieje, że będzie tyle komentarzy, ile poprzednio, a nawet więcej :P

Do następnego <3

Nicol :*

21.9.14

Rozdział 8: Dlaczego mnie tu zabrałeś?

Ten jakże beznadziejny rozdział dedykowany jest Blair :*

Po przebudzeniu spostrzegła, że ma na sobie wczorajsze ubrania. Próbowała przypomnieć sobie przebieg poprzedniego dnia, ale nie pamiętała niczego więcej niż ognisko.
     Zaczęła zastanawiać się, jak znalazła się w sypialni.
     Po chwili jednak obróciła się w stronę Leona. Zobaczyła jak śpi. Miał na sobie granatową koszulkę z krótkim rękawem i spodnie od dresu. Leżał na brzuchu i nie był niczym przykryty. Castillo odkryła się, przykrywając tym samym swojego szefa i po cichu skierowała się do łazienki. Tam wzięła szybki, pobudzający prysznic. Po wykonaniu pozostałych, mniej ważnych czynności, wyszła. Nie widziała szatyna, więc dokładnie się rozejrzała. Po chwili dostrzegła go rozmawiającego przez telefon na balkonie. Uśmiechnęła się pod nosem widząc go w swoim żywiole.
     Niepewnie również wyszła na balkon. Widząc ją, szatyn skończył rozmawiać. Podeszła do barierki, o którą się opierał i zrobiła to samo. Z początku stali w ciszy. Oboje spoglądali na siebie kątem oka, ale żadne się nie odezwało.
     - Coś... nie tak z firmą? - Postanowiła podjąć próbę rozmowy.
     - Chwilowo - odpowiedział, patrząc przed siebie. - Zabieram cię dzisiaj z tego domu.
     Po usłyszeniu tej wiadomości spojrzała na niego. Nie wiedziała, czy chodzi o zwykły wyjazd na cały dzień czy powrót. Zanim jednak zdążyła się spytać, odwrócił się i skierował w stronę łazienki.


* * *


     - Leon mówił, że gdzieś jedziecie - powiedziała Melisa. Szatynka z tych słów mogła wywnioskować, że jednak nie wracają do domu. Czuła powoli, że braknie jej sił na udawanie. Niepewnie skinęła głową. - Pewnie chce ci pokazać okolicę.
     Castillo ciekawiło to gdzie chce ją zabrać i po co.
     Po chwili w pomieszczeniu pojawiła się Ludmiła. Z uśmiechem przywitała się ze wszystkimi i zajęła miejsce obok Violetty przy dużym stole. Widząc, że Melisa idzie do kuchni, odezwała się do niej.
     - Musimy dzisiaj pogadać. - Mówiła w miarę cicho, aby przypadkiem nikt poza szatynką jej nie usłyszał. Violetta napiła się herbaty z niebieskiego kubka w paski i spojrzała na nią pytająco. - Nie powinnam wczoraj się tak zachować.
     - Zapomnij. Pogadajmy wieczorem.
     - Czemu dopiero wtedy? - spytała zdziwiona. Szatynka żałowała, że akurat teraz Ludmiła postanowiła się wszystkim interesować.
     - Bo jadę... gdzieś.
     Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, do pomieszczenia weszła z powrotem matka Leona. Zaproponowała Ferro coś do picia, ale ta odmówiła, spoglądając cały czas na szatynkę. Oczekiwała od niej odpowiedzi, której - przez pojawienie się Verdasa nie - dostała.


* * *


     - Ładnie tu - stwierdziła szatynka po dłuższej obserwacji otoczenia. Verdas zabrał ją do parku, znajdującego się w jakimś małym miasteczku w okolicy. Siedzieli w ciszy na ławce. - Często tu przyjeżdżasz?
     - Przyjeżdżałem - poprawił ją. Nie miał jednak tego tonu, co zawsze, gdy robiła coś źle. Powiedział to... z uśmiechem. - Jak byłem nastolatkiem mieszkała tu moja dziewczyna. Zrywałem się z lekcji albo uciekałem z domu i przyjeżdżałem tutaj.
     Uśmiechnęła się, wyobrażając sobie nastoletniego Leona zakochanego do tego stopnia, że uciekał z lekcji. Ciekawe jaka była, skoro aż tak zawróciła mu w głowie.
     - Dlaczego mnie tu zabrałeś? - zapytała szczerze ciekawa odpowiedzi. Przecież nie przywiózł jej tutaj, żeby mówić o swojej nastoletniej miłości. Równie dobrze mogli zostać w domu i robić cokolwiek innego bez jeżdżenia w tą i z powrotem.
     - Pomyślałem, że przyda nam się jeden dzień bez mojej chorej rodzinki i udawania przed nimi.
     Violettę zaskoczyła odpowiedź Verdasa. Spodziewała się czegoś w stylu "Miałem cię powoli dość, więc wywiozłem cie tutaj, żeby iść na spacer i odpocząć od ciebie". Mile ją zaskoczył. Obdarowała go uśmiechem.


* * *


     Spędzili popołudnie na zjedzeniu czegoś i obejrzeniu seansu w kinie. Szatynka czuła się przy swoim szefie przyjemnie. Był w pełni wyluzowany i Violetcie bardzo spodobał się taki Leon. Pod wieczór spacerowali po okolicy i podziwiając różne pięknie oświetlone ulice. Wrócili także na parę chwil do parku, aby pooglądać fontannę, która nocą wyglądała jeszcze piękniej. 
     Około 21 wrócili do domu. Nikogo nie było w pobliżu, więc od razu skierowali się do sypialni. Tam po kolei wzięli prysznic. 
     Szatynka leżała na łóżku i czytała książkę. Widok Leon siedzącego na balkonie i pracującego na laptopie jednak stanowczo ją rozpraszał i nie wiedziała niczego z ostatnich trzech rozdziałów. W końcu odłożyła książkę i niepewnie wyszła na balkon. Oparła się o barierki.
     - Jak byłam mała nie śmiałam nawet marzyć o takim pokoju - odezwała się po jakimś czasie obserwowania widoku. Nigdy jej przez myśl nie przyszło, żeby mieć ogromny pokój z własną łazienką i balkonem. Do tego mieć dostęp do takich widoków.
     - Sporo się w nim zmieniło - oznajmił, odkładając laptop na mały stolik obok. - Kiedyś pełno w nim było książek, które czytałem, żeby zaimponować ojcu czy różnych rzeczy tego typu.
     - I tak... ten pokój jest większy niż moje mieszkanie. Własna łazienka to niezłe udogodnienie dla dorosłego człowieka, a co dopiero dla dzieciaka...
     Przerwała, słysząc, że ktoś puka do drzwi. Leon złapał ją w pasie i pociągnął ją tak, że wylądowała na jego kolanach. Spojrzała na niego zdziwiona, ale po chwili wygodniej się rozsiadła. Wtuliła głowę w jego klatkę piersiową, kiedy ten krzyknął, że ten kto puka może wejść.
      Do pomieszczenia weszła Melisa. Zatrzymała się w pół kroku, kiedy zobaczyła szatynkę na kolanach Verdasa. Uśmiechnęła się jednak i również wyszła na balkon.
      - Słyszałam, że już wróciliście. Pomyślałam, że może chcielibyście coś zjeść...
      - Zjedliśmy na mieście - odpowiedział jej szatyn z lekkim uśmiechem. - Dzięki.
      Po wypytaniu o spędzony przez nich dzień, kobieta wyszła. Castillo powoli podniosła głowę i spojrzała swojemu szefowi w oczy. Uśmiechnęła się, a ten to odwzajemnił. Niepewnie przybliżyła się i pocałowała go delikatnie. Szatyn - mimo zdziwienia wywołanym gestem kobiety - odwzajemnił pocałunek, a po chwili go pogłębił. Jeździł ręką po plecach szatynki, a ona ułożyła swoje na jego klatce piersiowej. Druga dłoń złapała ją lekko za udo.
      Po dłuższej chwili, wziął ją na ręce nie przerywając pocałunku. Zaniósł ją do środka i przycisnął delikatnie do ściany. Zaczął całować ją po szyi, gdy ta powoli odchylała jego koszulkę.
     Po pozbyciu się - zbędnej w tym momencie - garderoby, można się domyślić, co się stało.


* * *

Przybywam :D W KOŃCU. Jeszcze rozdział taki kiepski i krótki :/// Przynajmniej macie numerek Leonetty ;D Miało go nie być tak mniej więcej do końca opowiadania, ale pomyślałam sobie, że zrobienie szczęśliwej Leonetty, która w końcu zrywa jest gorsza niż po prostu Leonetta, która nigdy nie była razem ;D Tak więc cieszcie się, póki możecie ^^ 
Ten rozdział pisało mi się cholernie ciężko, co wiedzę osoby, którym trułam o to dupę ;D Ale w końcu napisałam ( z pojedynczymi zdaniami od Blair <333 Tak między nami: tylko te zdania da się czytać ;D) I wiem, że mogło być lepiej, ale... jest jak jest xD 
Rozdział kolejny nie wiem, kiedy się pojawi, ale mam nadzieję, że mimo braku szantażu będzie tu mniej więcej tyle komentarzy, ile było poprzednio :)
Tak dla czytelników CEEA: rozdział jest w połowie napisany, ale nie zostanie dodany dopóki nie będzie tych 35 komentarzy. To wcale nie jest tak dużo.

Czekam na Wasze opinie :**

Nicol <3

14.9.14

Rozdział 7: Skąd ta rywalizacja?

Kiedy się oderwali, spojrzała na niego zakłopotana.
     - W to by uwierzył - wymamrotała i spuściła głowę.
     Złapał ją za dłonie i zarzucił sobie za szyję, a swoje położył z powrotem na biodrach kobiety. Dalej tańczyli. Verdas spojrzał dyskretnie w miejsce, gdzie stał wcześniej jego ojciec - już go nie było.
     - Poszedł - powiedział, dokładnie rozglądając się, czy czasem po prostu nie zmienił miejsca.
     - To chyba dobrze, prawda?
     Skinął głową.
     - Przepraszam - powiedziała cicho. Niezręczność odczuwana przy nim wróciła. Pocałowała go. Dwa razy. To jest niedorzeczne. Najgorsza jest świadomość, że drugi pocałunek nie był dla pokazu. Zrobiła to, bo najzwyczajniej w świecie tego pragnęła.

     Pół godziny później, szatynka stała z boku obserwując jak Leon tańczy ze swoją przyrodnią siostrą. Śmiał się z czegoś. Castillo nie dowierzała, że Lara potrafi go rozśmieszyć. Nie wiedziała, że to w ogóle możliwe, podczas gdy jej tak łatwo to idzie.
     Nagle obok stanęła Ludmiła. Castillo nie miała szansy na rozmowę z nią w cztery oczy. Teraz jednak, straciła wszystkie chęci na to.
     - Widziałam - oznajmiła blondynka, wpatrując się w to samo miejsce, co Violetta. W odpowiedzi kobieta, posłała jej pytające spojrzenie. - Wasz pocałunek, a w zasadzie pocałunki.
     Szatynka zauważyła prawie pełen kieliszek szampana w dłoni Ferro. Wzięła go jej i wypiła całą zawartość za jednym łykiem. Z reguły nie pije alkoholu - zdarzyło się jej to 2, może 3 razy w życiu - więc czuje na sobie zdziwione spojrzenie spojrzenie blondynki.
     - To było dla pokazu - wyjaśniła, chociaż sama nie wierzyła w tą wersję. - Ojciec Leona zaczynał coś podejrzewać.
     Ludmiła pokręciła głową.
     - Będziesz tego żałować.
     - Czego? - zapytała zirytowanym tonem. - Ludmiła, to było dla pokazu!
     - To dlaczego tak się unosisz? - zadała pytanie. Szatynkę tym razem zatkało. Racja, skoro to nic nie znaczyło nie powinna się unosić. Violetta nienawidziła, gdy Ferro miała rację. A tym bardziej, gdy przyłapywała ją na rzeczach, których... wstydziła się.
     Tak, wstydziła się tego, że pocałowała swojego szefa, szczerze. To tylko gbur, który ma wszystkich wokoło gdzieś. Nigdy się nie uśmiecha, a jego hobby to zabieranie lodów małym dziewczynkom i rozdeptywanie ich. Przecież nie mogła całować kogoś takiego. Nie mogła nikogo całować! Nawet gdyby Leon był najwspanialszym mężczyzną na świecie, ona powinna skupić się na ojcu i siostrze. A nie na jakiś romansach, jeszcze ze swoim szefem.
     Bez słowa odeszła od przyjaciółki. Wyszła przed dom i wyciągnęła telefon. Chciała zadzwonić do taty, spytać jak się czuje i jak sobie radzi. Wybrała więc numer i nacisnęła zieloną słuchawkę. German znowu zapewnił ją, że wszystko w jak najlepszym porządku.
     - Kiedy wracasz, córeczko? - zapytał po chwili rozmowy. Szatynka słyszała w jego głosie radość. Nie wiedziała, skąd się ona wzięła, ale uśmiechnęła się na jego ton. - Stęskniliśmy się za tobą.
     - Wracam za 5 dni - odpowiedziała. - Co u Megan?
     Kiedy German zaczął opowiadać o swojej młodszej córce, przed dom wyszła również Melisa. Castillo spojrzała na nią i przerwała swojemu ojcu.
     - Tato, muszę kończyć - powiedziała szybko. - Postaram się zadzwonić później. Trzymajcie się.
     Po pożegnaniu z ojcem, rozłączyła się i schowała telefon. Pani Verdas podeszła do niej i uśmiechnęła się.
    - Przerwałam ci rozmowę? - zapytała lekko przepraszającym tonem. Violetta polubiła matkę Leona, więc nawet jeśli to prawda, nie potrafiła jej ot tak tego powiedzieć.
    - To nic ważnego.
    - Co powiesz na krótki spacer? - zaproponowała. Castillo spojrzała tylko na budynek, w którym była cała masa gości Melisy. - Poczekają.

     - Musi ci być ciężko utrzymać trzyosobową rodzinę - odpowiedziała kobieta, po dowiedzeniu się paru rzeczy o rodzinie Violetty. Szatynka była zadowolona z tego powodu, że wypytywała ją o jej rodzinę, a nie o relację z Leonem. Nie miała głowy do wymyślania kolejnych bajeczek.
     - Bywa, ale jest już coraz lepiej. Przyzwyczajam się...
     Melisa zaczęła opowiadać jej, dlaczego stosunki Leona ze swoim ojcem są takie, a nie inne. Szatynka dowiedziała się, że gdy Leon miał 17 lat, zaczął się buntować. Nie chciał już zaimponować ojcu. Miał za to żal do niego za to, że tego oczekuje i zawsze oczekiwał. Skończył z robieniem wszystkie dla ojca i zaczął robić coś dla siebie. Stał się przez to samolubny i nikt poza jego osobą go nie obchodził. Gdy tylko była szansa na świetne studia, skorzystał, ale po skończeniu ich już nie wrócił. Miał przejąć firmę Cristiana, ale wolał założyć własną, lepszą. Dowiedziała się, że ta firma tak naprawdę była tylko po to, aby udowodnić, że szatyn jest lepszy niż jego ojciec. Zaczęła się między nimi jakaś forma rywalizacji i trwa ona do dziś.

     Po powrocie robiło się już ciemno. Goście jednak nadal bawili się w najlepsze. Około 22 poszli do ogrodu, gdzie było ognisko. Połowa z nich opuściła już przyjęcie, dzięki czemu zrobiło się mniej tłoczno.
     Violetta i Leon spacerowali po ogrodzie w zupełnej ciszy. Miała na sobie bluzę Leona, którą dał jej gdy zrobiło się zimno. Oczywiście zrobił to dla pokazu, wmawiała sobie, mimo iż w pobliżu nikogo podczas tego zajścia nie było.
     - Gadałam dzisiaj z twoją matką - powiedziała po jakimś czasie. Postanowiła w końcu poruszyć temat Pana Verdasa z jego synem.
     - O czym? - spytał.
     Zanim zdążyła odpowiedzieć, zobaczyła Cristiana. Wychodził z domu i szedł powolnym krokiem w stronę ogniska, rozmawiając przez telefon. Zatrzymał się jednak.
     - Obejmij mnie ramieniem - nakazała, pokazując ruchem głowy starszego Verdasa. Szatyn widząc swojego ojca, nic nie mówiąc, obejmuje ramieniem kobietę. Castillo od razu zrobiło się cieplej i była w stanie poczuć zapach jego perfum. - Mówiła mi o tobie i twoim ojcu. To prawda, że założyłeś firmę tylko po to, żeby pokazać, że jesteś lepszy?
     Przez dłuższą chwilę nic nie odpowiadał; chodzili po prostu wokół domu powolnym krokiem.
     - Na początku tak.
     - Skąd ta rywalizacja? - Melisa po części jej to wyjaśniła, ale wolała wersję Leona. Ona - o ile Verdas powie jej prawdę - jest z pewnością bardziej trafna.
     - Mój ojciec uważa się za nie wiadomo kogo i tak jest od zawsze. Oczekiwał, że osiągnę tyle, ile on, a ja zawsze chciałem mu imponować. Później jednak mi się to znudziło i postanowiłem mu pokazać, że wcale nie jestem gorszy od niego.
     Castillo zaczęła dokładnie przetwarzać jego słowa, i zanim się obejrzała, byli już koło ogniska. Zajęli miejsca na ławce. Verdas nadal obejmował ją ramieniem. Zaczęli słuchać rozmów innych, oboje niezbyt dużo się udzielali. W pewnym momencie szatynce zaczęło chcieć się spać. Oparła głowę o ramię Leona i jej oczy się zamknęły. Kiedy ten zobaczył, że jego asystentka śpi, przeprosił wszystkich i delikatnie wziął ją na ręce. Starając się jej nie obudzić, zaniósł ją do sypialni. Tam ułożył w łóżku i przykrył kołdrą.

* * *

Ta, końcówka jak zwykle denna ;D Oto rozdział 7 :P Jakoś wolno leci, ktoś tu się leni... ^^ Ten rozdział jest jakiś taki... Nie podoba mi się po prostu XDD Miałam pomysł, ale trudno mi było go wykonać, dlatego wygląda to jak wygląda :x
Mam nadzieję, że mimo wszystko nie jest najgorzej i czekam na opinie :*

Nicol <3

35 komentarzy = Rozdział 8

5.9.14

Rozdział 6: Przyjaciółmi, tak?

W środku nocy szatynka obudziła się. Spojrzała pierw na śpiącego Verdasa, a potem na zegar - wskazywał 3. Postanowiła - przed kolejną próbą zaśnięcia - napić się wody. Wyszła więc po cichu z sypialni i zeszła w stronę kuchni.
     Gdy była już w odpowiednim pomieszczeniu, wyjęła z szafki szklankę i nalała do niej wody. Wzięła łyka i chciała z resztą wrócić do pokoju, gdy za plecami ujrzała ojca szatyna.
     - Problemy ze snem, panno Castillo? - zapytał tym swoim poważnym głosem i również nalał sobie do szklanki wody. Szatynka bała się go; tym bardziej w chwili, gdy on był jak z jakiegoś horroru, a wszyscy pozostali mieszkańcy spali. Zastanawiała się, czy mimo rozmiarów tego domu, ktoś by ją usłyszał.
     - T-t-tak jakby - wyjąkała niepewnie.
     - Jak układa się pani z Leonem? - Świetna pora na rozmowy o naszym "związku", naprawdę, pomyślała i wywróciła oczami. Miała nadzieję, że dzięki ciemnościom otaczającym kuchnie, starszy Verdas tego nie zauważy.
     - D-d-dobrze.
     Widziała, że chce coś powiedzieć - zapewne zadać pytanie - ale zanim zdążył to zrobić, w pomieszczeniu pojawił się zaspany Leon. Podszedł jak gdyby nigdy nic do blatu i również nalał sobie do szklanki wodę. Napił się i przeniósł wzrok na swojego ojca i asystentkę.
     - Nie uważasz, że to niezbyt odpowiednia pora na przesłuchania? - zapytał spokojnie, biorąc kolejny łyk picia. - 3 to jednocześnie za wcześnie i za późno. - Puścił mu oczko. Szatynka zdziwiona była jego zachowaniem przy ojcu. Nie miała okazji spędzić wiele czasu z tą dwójką naraz.
     Szatyn był dziwnie spokojny. Wydawał się zupełnie rozluźniony - tak jakby rozmawiał z jakimś swoim pracownikiem. Starszy Verdas natomiast - jak zawsze - zachowywał pełną powagę.
     - Nie powinieneś już spać, Leonie? - odpowiedział tonem rodzica zwracającego uwagę swojemu dziecku. - Jak sam zauważyłeś jest już późno.
     - I vice versa. - Odłożył swoją szklankę, po czym objął ramieniem szatynkę. - Dobranoc.
     Jak najszybciej opuścił kuchnię i poprowadził Castillo prosto do sypialni. Kiedy weszli, puścił ją i bardzo cicho zamknął drzwi - tak żeby nikt inny go nie usłyszał. Spojrzał na nią... właściwie to sama nie wiedziała, jakie to spojrzenie. Nie był wściekły, ale zadowolony też nie.
     - Możesz zaprzyjaźniać się z moją matką, Larą, a nawet służbą czy sąsiadkom, ale nie z moim ojcem. Unikaj rozmów z nim i po prostu omijaj go szerokim łukiem, rozumiesz? - Powiedział to takim tonem, że Castillo od razu zrozumiała, iż lepiej się z nim nie spierać.
      - Nie wiedziałam, że tam będzie - wymamrotała tylko.

     Rano wszyscy byli czymś zajęci. Zaraz po śniadaniu rozpoczęły się przygotowania do przyjęcia urodzinowego, mającego się odbyć o 16. Czas zleciał bardzo szybko i zanim szatynka się obejrzała, pomagała matce swojego szefa z przynoszeniem jedzenia do salonu.
      - Coś... stało się między tobą a Leonem? - zapytała niepewnie Melisa, kiedy były sam na sam w kuchni. Castillo nie wiedziała o co chodzi, podniosła więc pytająco brew. - Byłam was obudzić przed śniadaniem, ale... byliście... odgrodzeni poduszkami...
      Ups, pomyślała szatynka. Ani ona, ani Leon nie pomyśleli, co by było gdyby ktoś wszedł do ich tymczasowej sypialni, gdyby spali. Nie wiedziała zupełnie, co odpowiedzieć. Przecież normalne pary nie odgradzają się poduszkami.
      - Ja... posprzeczaliśmy się trochę - powiedziała szybko i odwróciła wzrok, aby przypadkiem Melisa nie widziała, że kłamie.
     - Och - odpowiedziała tylko. - Ale... wszystko już dobrze?
     Zanim zdążyła odpowiedzieć, do pomieszczenia wszedł Verdas. Podszedł do Castillo i pocałował ją w policzek.
     - Przepraszam za wczoraj - oznajmił niezbyt głośno. - Nie powinienem się tak wściekać...
     - J-j-ja nie powinnam się obrażać - mówiła lekko zdziwiona.
     Verdas ponownie się pochylił i pocałował ją w czoło. Do kuchni wszedł ojciec mężczyzny.
     - No proszę, nasza para po raz pierwszy pokazuje, że w ogóle jest parą - mówi ironicznym tonem i staje obok swojej żony. Szatyn wzdycha głośno i odwraca się w stronę swojego rodziciela. Castillo od razu widzi, że to jedno zdanie bardzo zdenerwowało jej szefa. Nie wiedziała, czego może się po nim spodziewać.
     - O co ci znowu chodzi? - zapytał - jak na pierwszy rzut oka - spokojnie.
     - Może o to, że po raz pierwszy od waszego przyjazdu zachowaliście się jak para. Ktoś z boku z pewnością powiedziałby, że jesteście przyjaciółmi.
     - Przyjaciółmi, tak? - upewnił się bardziej zdenerwowany.
     - Z tego, co wiem, słuch masz dobry.
     - Cristian - odezwała się Melisa w celu uspokojenia męża. Za pewne nie było to dla niej nic nowego i spokojnie mogła przewidzieć, jak to się dalej potoczy. Niestety Verdas nie zawsze jej słuchał; właściwie to prawie nigdy.
     - Tak zachowują się przyjaciele? - zadał kolejne pytanie, po czym ponownie odwrócił się do szatynki, objął jej twarz i złączył swoje usta w bardzo namiętnym pocałunku z szatynką. Ta mimo zdziwienia, nie oderwała się. Właściwie to... spodobało jej się to.
     Zupełnie zapomnieli, że rodzice Leona patrzą teraz na nich. Po prostu całowali się, jakby to było zupełnie naturalne. Dopiero po dłuższej chwili się oderwali. Spojrzeli sobie w oczy, po czym szatyn wziął ją za rękę i - nawet nie spoglądając na swojego ojca - wyszedł z pomieszczenia.

     Niepewnym krokiem podeszła do swojego szefa. Jego ojciec zniknął gdzieś, a Melisa zajęta była przedstawianiem jej całej rodzinie. Nikt nie ukrywał, że Castillo to wspaniała dziewczyna dla szatyna. Wszyscy polubili kobietę. 
     Nie rozmawiała z Leonem od pocałunku. Z niewiadomych powodów wstydzi się go. Boi podejść po tym, co robili jeszcze parę godzin temu. W końcu jednak postanawia się na to odważyć. Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni, pomyślała i podeszła do niego. Stał z boku i rozmawiał przez telefon. Kiedy podeszła, rozłączył się i spojrzał na nią.
     - Zatańczysz? - zapytała niepewnie.
     Podniósł lekko kąciki ust do góry i prawie niewidocznie kiwnął głową. Wziął ją za rękę i zaprowadził do miejsca, gdzie wszyscy tańczyli. Objął ją jedną ręką w talii, a drugą złapał i zaczęli poruszać się w rytmie wolnej muzyki. 
     - Mógłbyś mnie następnym razem uprzedzić...
     - Uznałem, że gdybym spytał cię o zgodę, raczej ni wyglądałoby to zbyt naturalnie.
     - I tak nie wyglądało - odpowiedziała. Ich pocałunek był dość sztuczny - przynajmniej na początku - więc nie dziwne, że szatynka uznała, iż ojciec Verdasa nie uwierzył w szczerość pocałunku. Mężczyzna z pewnością nie był zbyt łatwowierny, a wręcz przeciwnie. Castillo bez zawahania potrafiła stwierdzić po 3 dniach znajomości.
      Szatynka dostrzegła w progu starszego Verdasa. Dopiero teraz zauważyła, że nie odrywał od nich wzroku. 
     - Niby dlaczego tak myślisz? - przerwał jej myśli.
     - Twój ojciec się na nas patrzy - poinformowała go, nie zwracając uwagi na wcześniejsze pytanie. Leon dyskretnie obrócił ją tak, żeby teraz to on skierowany był twarzą do swojego ojca.
     Castillo zauważyła, że znacznie się przybliżył, nie przeszkadzało jej to jednak. Oddychał prosto do jej ucha, a jej biodra niemalże ocierały się o biodra szatyna. Poczuła zapach jego - zapewne - bardzo drogich perfum. Pachniały nieziemsko.
     - Długo?
     - Nie wiem, dopiero teraz go zobaczyłam.
     Nagle dotarło do niej, co zrobić aby starszy Verdas, choć trochę przestał doszukiwać się problemów. Pocałunek był sztuczny, bo Leon dobrze wiedział, że jego rodzice na nich patrzyli i gdyby nie oni, pewnie by tego nie zrobił. Wystarczyło sprawić, żeby myśleli, iż ani szatyn, ani Castillo ich nie widzą.
     - Wiesz jak powinien wyglądać naturalny pocałunek?
     - Jak? - zapytał zdziwiony jej nagłym pytaniem, zupełnie odbiegającym od ich poprzedniego tematu.
     W odpowiedzi lekko wspięła się na palce, przybliżyła i delikatnie musnęła jego wargi swoimi. Pocałunek był bardzo krótki i delikatny; nawet nie zmienili pozycji, tylko wciąż stali tak, jakby tańczyli.
     Po oderwaniu się, spojrzeli sobie w oczy i zanim się obejrzeli, oboje złączyli usta w - tym razem - namiętnym pocałunku, trwającym o wiele dłużej. Castillo wyciągnęła rękę i położyła ją na policzku swojego szefa. Druga zajęła swoje miejsce na jego klatce piersiowej. On zaś objął ją oburącz w talii. Żadne nie chciało się oderwać i wręcz pogłębiało pocałunek.

* * *

Króciutki ;C Ja wiem ;D Ale jest w nim to, co chciałam, żeby było i nie miałam jak to wydłużyć :P Pocieszę Was tym, że next postaram się napisać dłuższy ;) Poza tym... Nadeszła chwila, na którą wszyscy czekali od pierwszego rozdziału... Leonetta zaczęła się do siebie zbliżać! XDD Mam nadzieję przynajmniej, że tak to wyszło, a nie nikt nie wie o co cho ;D
Czekam na Wasze opinie :*
Next pojawi się jak będzie odpowiednia ilość komentarzy ;>

Nicol <3
Szablon stworzony przez Arianę | Technologia Blogger | X X