30.1.15

Przepraszam, przepraszam i jeszcze raz - przepraszam

Ja wiem - miałam przyjść z epilogiem, a przychodzę z nudną notką informacyjną. Po prostu stwierdziłam, że wypadałoby napisać jakieś wyjaśnienia i mogą lecieć hejty, ale ja będę miała czyste sumienie i nikt mi nie zarzuci, że mam Was gdzieś.
Otóż ostatnia notka pojawiła się dokładnie 25 dni temu - obiecałam epilog, obiecałam nowe opowiadanie i do tej pory nic się nie pojawiło. Ale pojawi się, obiecuję. Jeśli mam być szczera - nie mam ani słowa epilogu. Nie mam nawet pomysłu. I naprawdę myślę o tym od ostatniej notki. Po prostu chcę, żeby był on w miarę oryginalny i żeby jednocześnie rozwiał wszelkie wątpliwości, a także (coś, co krzyżuje mi plany, bo tak - miałam zamiar zabić albo Fiolkę, albo Leona) miał jakieś w miarę szczęśliwe zakończenie. Pozdrawiam wszystkich, którzy dali do zrozumienia, że go pragną pod ostatnią notką. WHY?! Nieszczęśliwe zakończenia są najlepsze :(. Wszystkie moje ulubione książki mają nieszczęśliwe zakończenie ;(.
Mimo to postaram się. Nie wiem, jak to wyjdzie, ale zrobię wszystko, żebyście dostali to, na czym - z niewiadomych powodów - Wam zależy :).
Te 3 ostatnie tygodnie naprawdę były ciężkie i wiem, że dla niektórych z Was to nie jest wytłumaczenie, ale moje ferie zaczynają się dopiero 13.02. Do tego czasu mam mnóstwo sprawdzianów, kartkówek, prac klasowych i praktycznie codziennie się kuję. Wczoraj spędziłam 2 godziny, ucząc się na kartkówkę z biologii. 2 tygodnie temu miałam pracę klasową z geografii, w poniedziałek mam kolejną - również z geografii. I każdą wolną od nauki chwilę wykorzystuję na podstawowe czynności życiowe typu: sen, jedzenie itp. Czasem naprawdę chęci nie wystarczają i mam nadzieję, że to zrozumiecie ;).
Jedyna wolna chwila, którą chciałam wykorzystać na pisanie epilogu to był bodajże środowy wieczór. Niestety - i teraz możecie mi nie wierzyć - nie byłam w stanie włączyć laptopa. Wiedzieliście, że czasem kiedy laptop się przegrzewa, karta graficzna nie wytrzymuje: robi się biały ekran i czego byście nie zrobili, nie zrobi się on z powrotem kolorowy, dopóki nie... odpocznie? odgrzeje się? XD. W każdym razie wiem, że gadki o popsutym laptopie robią się powoli niewiarygodne, ale ja mam papiery, zdjęcia i jeśli mi nie wierzycie - proszę, piszcie. Ja spokojnie znajdę sobie zdjęcie, które wysyłałam koleżance, kiedy zastanawiałam się, co to może być, i Wam je pokażę.

Pora na część, w której mówię, co będzie dalej. Tak, jak pisałam wyżej - ferie mam od 13.02. Mam dwa tygodnie na zrobienie tylu rzeczy, że musiałam zrobić sobie listę. Na tej liście znajduje się też napisanie epilogu i rozpoczęcie nowego opowiadania. Obiecuję Wam więc, że może się palić, a ja i tak napiszę Wam epilog. Miejmy nadzieję, że nie będzie on aż tak beznadziejny, jak podejrzewam... 
Podsumowując! Epilog, jak i rozdział 1. nowego opowiadania pojawią się po 13.02. Mam nadzieje, że tu będziecie, że ta notka się Wam przydała i jeszcze raz przepraszam. 

Jeśli czegoś nie rozumiecie albo chcecie wiedzieć coś jeszcze (coś, co nie dotyczy treści epilogu lub nowego opowiadania, bo spoilerów nie będzie :P) to zapraszam na mojego maila lub GG (podane po prawej stronie :)). Służę pomocą! :D

PS
W nagrodę spoiler: Leona nie będzie w 1. rozdziale nowego opowiadania :P. ALE będzie w 2. Żeby nie było teraz tak, że wszyscy wyjdą i już nie wrócą :D. Hehe, do dupy ten spoiler :D.

5.1.15

Info dotyczące epilogu :)

Witam w ten okropny dzień :)) Tak, okropny, pozdrawiam po ośmiu godzinach szkoły :*.

Notka - jak sam tytuł wskazuje - dotyczy epilogu. Pod ostatnim rozdziałem, w prawie każdym komentarzu piszecie, że nie chcecie epilogu. Okay, ja też nie do końca tego chcę. Planowałam więcej rozdziałów, zupełnie inną historię i ogólnie inaczej miało się to potoczyć. Niestety - nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli i nie na wszystko mamy wpływ. Zupełnie inaczej wyglądało prowadzenie tego bloga w sierpniu i teraz. Straciłam zapał, wenę, chęci i po prostu czuję, że to nie wróci. Wiem, że czasem wystarczy trochę czasu, ale to nie ten przypadek - tak jest od października i z czasem wcale nie jest lepiej, a coraz gorzej. Nie widzę po prostu sensu w tym, żeby ciągnąć coś, co męczy mnie, zajmuje mi masę czasu, a wcale nie wychodzi dobrze - przynajmniej dla mnie. Nie wiem, jak Wy, ale ja, gdy coś robię pragnę być usatysfakcjonowana i móc przyznać sama przed sobą, że mogło być lepiej, ale nie jest najgorzej. W przypadku trwającego opowiadania nie jestem w stanie tego powiedzieć.

Cóż, naprawdę mi przykro, ale tak czasem bywa i ja nie jestem w stanie pstryknięciem placów przywrócić sobie wenę czy chęć. Mam natomiast mnóstwo weny i chęci na nowe opowiadanie. Pracuję nad tym, żeby tak je zaplanować, żeby nawet w chwili, w której straciłabym chęci, wiedzieć, co miałam napisać, a nie pisać na spontana albo korzystać z pomysłów innych osób.

Naprawdę nie robię Wam tego na złość i mnie ten fakt nie cieszy, ale nic na to nie poradzę. Ja też nie jest zbyt szczęśliwa, kiedy opowiadanie, które lubiłam czytać się kończy, ale mimo to chciałabym Was prosić o zrozumienie. Mam nadzieję, że teraz 3/4 czytelników nie odejdzie i da szansę nowemu opowiadaniu, które naprawdę przemyślałam (przynajmniej początkowe rozdziały) i mi się osobiście podobają :).

4.1.15

Rozdział 18: Pieprzone drzwi

Podchodzę do drzwi i je otwieram. Kiedy jednak widzę za nimi Verdasa, szybko zatrzaskuję mu je przed nosem.
– Naprawdę dojrzałe – słyszę. Wiem, odpowiadam sarkastycznie w myślach. Niestety w ciągu tych pięciu sekund nie wpadłam na lepszy pomysł. Wolałam wyjść na gówniarę niż wpuścić go do domu.
Mam go stanowczo dość. Cały wczorajszy dzień próbował się do mnie dodzwonić – swoją drogą nie wiem, skąd miał mój numer, ale nie miałam szansy się tego dowiedzieć, bo ani razu nie odebrałam. Gapiłam się tylko w ekran i zastanawiałam, dlaczego po roku nadal nie usunęłam jego numeru. To był bodajże drugi punkt rzeczy na liście Co zrobić, aby w końcu zacząć żyć bez Leona. Tak, miałam taką listę. Wolałam to niż ślub ze swoim byłym.
Opieram się plecami o drzwi i zsuwam po nich. Nie wiem, po co – i tak były zamknięte – ani dlaczego po prostu nie pójdę do swojego pokoju, ignorując go. Od paru dni w ogóle nie mam pojęcia, co robię. Wzdycham głośno i unoszę wzrok, po czym przez krótką chwilę wpatruję się w sufit. Pierwszy raz w życiu dostrzegam, że ma taki sam odcień bieli, jak ten w moim pokoju.
– Wolę być niedojrzała niż niewierna – odpowiadam w końcu. – Nie powinieneś iść do swojej żony i się nią zaopiekować czy coś w tym stylu?
Za plecami słyszę, jak wzdycha. Staram się zignorować to i siadam, zdając sobie sprawę z tego, iż to jest wygodniejsze niż kucanie pod tymi drzwiami. Nagle mój telefon dzwoni. Wyciągam aparat z kieszeni i ze zdziwieniem stwierdzam, że to Verdas. Mam cichą nadzieję, że pojechał sobie i teraz dzwoni do mnie z samochodu, żeby powiadomić, iż daje sobie spokój. Tracę ją jednak, kiedy odbierając słyszę jego głos podwójnie.
– Czy możesz łaskawie otworzyć te pieprzone drzwi i dać mi pięć minut? – pyta zirytowany. Pff, to ja powinnam być zirytowana tym, że nie daje mi spokoju.
– Moje drzwi nie są pieprzone – stwierdzam z oburzeniem. – Odkładałam na nią swoje pierwsze zarobione pieniądze i przysięgam, że jeśli raz jeszcze tak na nie powiesz, wyjdę i złamię ci nos.
– Pieprzone drzwi.
Zdenerwowana otwieram moje niezastąpione drzwi, po czym wychodzę i zdaję sobie sprawę z tego, że ten śmieć mnie wrobił. Pieprzone drzwi.
Zanim rzucam się biegiem, aby z powrotem wejść do środka, on łapie mnie w pasie i zatrzymuje. Wyrywam się, ale przez ten rok nie próżnował – pewnie codziennie chodził na siłownię, bo mam wrażenie, że jest silniejszy niż kiedyś. To mu się bardzo przyda, kiedy będzie musiał nosić swoją zmęczoną, ciężarną żonę. Swoją drogą mam nadzieję, że stopy jej spuchną i zrobią rozstępy. Violetta, jesteś miła, przypominam sobie po chwili w myślach. Życzysz jej, żeby wspaniale przeżyła ciążę, miała szybki poród i stworzyła szczęśliwą rodzinkę... którą zjedzą aligatory zaraz po wyjściu ze szpitala. Nie mogę powstrzymać uśmiechu, kiedy sobie to wyobrażam. Chce mi się płakać, kiedy sobie myślę, jaka stałam się wredna przez ten rok.
– Puść mnie – rozkazuję zdenerwowana.
– Nie, dopóki ze mną nie porozmawiasz. – Pff, jeszcze będzie stawiał warunki. To ja jestem ta poszkodowana!
W myślach analizuję sobie za i przeciw tego spotkania. Szczerze mówiąc, gdybym kierowała się tym, musiałabym kazać mu spadać na drzewo. Ale niestety, po co logicznie myśleć?
- Porozmawiam z tobą, jeśli mnie puścisz.
Mimo braku logiki, puścił mnie. Może ta rozmowa nie będzie taka zła? Może wejdzie, pokaże zdjęcia USG, poradzi się, jaki wózek lepiej kupić i wyjdzie, a ja pójdę do swojego pokoju, trochę popłaczę, ale później stwierdzę, że dał sobie ze mną spokój i ja też to właśnie powinnam zrobić.
Odwracam się, mierzę go wściekłym spojrzeniem i idę w stronę domu.
– Pięć minut.

– Dlaczego miałabym ci wierzyć? – pytam po przeanalizowaniu tego, co mi powiedział.
– A dlaczego miałabyś wierzyć Biance?
Hmm, może dlatego, że jest twoją żoną i dzięki niej uświadomiłam sobie, że miałeś mnie za zwykłą zabawkę, którą przelecisz i porzucisz? Krzywię się w duchu, uświadamiając sobie, że coś jej zawdzięczam. Dlaczego byłam taka głupia i sama na to nie wpadłam? Teraz do końca życia będzie dręczyć mnie myśl o tym, że kiedyś coś jej zawdzięczałam. Spokojnie, Violetta, myślę. Za parę długich lat o tym zapomnisz.
Nic jednak nie odpowiadam, tylko spuszczam wzrok, zastanawiając się, komu powinnam wierzyć.
– Nie mam pojęcia, co jest mniej wiarygodne; to, że Bianca jest z tobą w ciąży czy to, że kłamie.
Wzdycha i widzę, że zastanawia się nad tym, co mi odpowiedzieć. Aha! Mam go. Wiem, że może nie powinnam wierzyć Biance. Może jest zdesperowana i usiłuje wmówić mi coś takiego, żebym odczepiła się od Leona – co z tego, że to nie ja go nękam, tylko on mnie – i dała im spokój. Mimo to nie wiem, dlaczego miałabym wierzyć szatynowi. Przecież każdy może tak powiedzieć teraz, a po dziewięciu miesiącach, oznajmić, że coś mu się pomyliło. Nie mam dowodu ani na to, czy któraś historia jest prawdziwa, ani na to czy któraś nie. Innymi słowy – jestem w kropce.
– Violetta, to niemożliwe, żeby ona była ze mną w ciąży – mówi w końcu. Patrzę na niego podnosząc pytająco brew. Musi wyczytać z wyrazu mojej twarzy, że szczerze w to wątpię. Wzdycha głośno. – Nie sypiamy ze sobą. Praktycznie nie jesteśmy nawet prawdziwym małżeństwem.
– Co to znaczy, że nie jesteście prawdziwym małżeństwem?
Mają ten przeklęty świstek papieru, noszą obrączki, co jeszcze musieliby by zrobić, żeby być prawdziwszym małżeństwem? To co mówi jest przecież niedorzeczne.
– Ja i Bianca wzięliśmy ślub z zupełnie innych powodów niż miłość. Ona dla kasy, ja dla rodziców.
Patrzę na niego zdziwiona i zastanawiam się, jak mógł się posunąć do czegoś takiego.

* * *

Ten rozdział jest... dziwny, krótki i... przyznaję się bez bicia, że pisałam go kompletnie na odpierdziel. Tak - szczerość przede wszystkim ^^. Znając życie nikt nic nie zrozumiał, ale co tam :))). Nie no, serio, przepraszam za tą beznadzieję :/. Prawdopodobnie kolejny rozdział 19. albo 20. będzie epilogiem - od razu uprzedzam, a potem... nie wiem, co będzie :D. W każdym razie, jak już się dowiem, od razu dam Wam znać ;).
Koleżanka prosiła, żebym Wam to tutaj wstawiła, więc wstawiam [KLIK], jakbyście mogli to kliknijcie, zagłosujcie czy nwm co (tak, Nicol Wam wszystko wytłumaczy, jak zwykle :)) a Klops będzie Wam wdzięczny ;).
Nicol :*
Szablon stworzony przez Arianę | Technologia Blogger | X X