18.10.14

Rozdział 11: Przeżyją

Siedzę przy biurku i czekam, aż skończy się spotkanie Leona. Szatyn powiedział, że zaraz po nim, chce mnie u siebie widzieć. Nie wiem czego się spodziewać - zwolnienia, podziękowania czy prośby, żebym więcej się nie wtrącała w jego sprawy rodzinne. Wszystkie z podanych reakcji wydają mi się równie prawdopodobne.
     No może radość trochę mniej...
     Niestety spotkanie przebiega bardzo szybko i zanim się oglądam, jestem w gabinecie swojego szefa. Zamyka za mną drzwi na klucz, gdy ja tymczasem stoję i próbuję wyczytać coś z jego twarzy - niestety nie jest to takie łatwe. Nie da się z niej wyczytać kompletnie nic; żadnych emocji. Ten wyraz wcale mnie nie pociesza, a wręcz przeciwnie. U niektórych tak właśnie jest: najpierw nieodgadniona mina, potem rozmowa zupełnie nie na tematu typu "ładna dziś pogoda", a następnie: "zwalniam cię". Wolałabym wersję parę żarcików, niby rozluźniony Leon, a potem zwolnienie. Sposobów jest tak wiele, że w pewnym momencie zdałam sobie sprawę z tego, że Verdas musi się wspaniale bawić zwalniając różnych ludzi na różne sposoby. Nie zazdroszczę za to tym ludziom.
     Kiedy na niego patrzę, podchodzi i odsuwa krzesło naprzeciwko swojego biurka. Nie spuszczając z niego wzroku, siadam. Wzdycha głośno i opiera się o biurko, obok mnie.
      - Co z tekstem "chcę, żeby to, co było u twoich rodziców, tam zostało"? - pyta, a ja tylko spuszczam głowę, zastanawiając się nad odpowiedzią. Ma rację: mówiłam, że chcę o tym wszystkim zapomnieć i do tego nie wracać, a tymczasem sama wciągam go i siebie ponownie w to jedno wielkie bagno.
      Kiedy po dłuższej chwili, nie dostaje odpowiedzi, ponownie wzdycha i wstaje. Zaczyna chodzić po gabinecie, jakby zastanawiał się, co zrobić. Ja tymczasem oglądam swoje dłonie. Nie wiem, co mam mu odpowiedzieć. Zupełnie nie przemyślałam tego.
      - To... jedna kolacja - odzywam się po dłuższym czasie. Na dźwięk mojego głosu, Leon od razu na mnie patrzy, przez co przerywam. - Po niej wszystko może wrócić do normy.
     Spogląda na mnie, z jego twarzy nic nie mogę wyczytać. Wygląda to tak, jakby toczył ze sobą wewnętrzną walkę. Łapie się za podbródek, gładzi go palcem.
     - Jedna kolacja? - szepcze zamyślony. 
     - Jedna - potwierdzam.
     Wzdycha. Podchodzę do niego i spoglądam mu w oczy.
     - Potem najwyżej powiemy, że zerwaliśmy.
     W odpowiedzi patrzy na mnie i od razu wiem, o czym myśli. Zapewne już wyobraża sobie reakcje swojego ojca. Zresztą ja również. Lepiej było w ogóle tego nie zaczynać. Nadal byłabym zwykłą asystentką Verdasa. Chyba, że byłabym zwolniona.
     Kiedy patrzę na widok za oknem, czuję na sobie wzrok Leona. Odwracam się niepewnie.
     - Pójdę już.
     Wzdycham cicho i przymierzam się do wyjścia, gdy nagle łamie mi się obcas. Przed upadkiem na ziemię - który swoją drogą musiałby przekomicznie wyglądać - ratuje mnie szatyn. Wpadam w jego ramiona i przez chwilę patrzę w oczy. Następnie się przybliżam. Nie mam pojęcia, czemu, ale i tak to robię. Po chwili moje usta stykają się z ustami mojego szefa. Staję, ale nadal nie przerywam pocałunku. Potem już czuję tylko jak Verdas lekko popycha mnie w stronę biurka. Opieram się o nie, ale już niedługo po tym, siedzę na nim i obejmuję twarz Leona, podczas gdy on jeździ ręką po moim udzie. 
      Odrywa się, ale nie po to, żeby to przerwać, przeciwnie - przenosi pocałunki na moją szyję. Kładę rękę na jego bark i przymykam oczy, rozkoszując się tym uczuciem.
     - Siedzę na jakiś papierach - mówię po dłuższej chwili.
     - Przeżyją - szepcze uwodzicielskim głosem w moją szyję.
     Kiedy jest już bez marynarki, którą mu zdjęłam i zaczyna odpinać guziki mojej pudrowej koszuli, jestem już prawie pewna, że zaraz znowu prześpię się ze swoim szefem - tym razem w jego gabinecie. Niespodziewanie jednak przerywa nam pukanie do drzwi. Verdas odrywa się od moich ust, a ja szybko zapinam guziki i schodzę z biurka. W tym czasie mężczyzna jest już przy drzwiach. Upewnia się, że stoję z zapiętą już koszulą, i otwiera drzwi. Za nimi jest nie kto inny, jak Ludmiła. Już ma zacząć mówić z tym swoim znudzonym wyrazem twarzy, gdy dostrzega mnie za plecami szatyna.
      - Jjja... pójdę - mówię, zanim blondynka zdąży coś powiedzieć. - Wszystko już ustaliliśmy? - pytam, gdy podchodzę bliżej. Staram się zachować taki ton, żeby Ferro pomyślała, że to coś związanego z pracą. Widzę jednak po twarzy Verdasa, że wie dobrze, o co mi chodzi.
      - Nie do końca - odpowiada. - Ale pogadamy o tym później.
     W odpowiedzi kiwam głową, nie do końca zadowolona wizją późniejszej rozmowy, po tym co przed chwilą stało się na jego biurku.


* * *


     Wykorzystuję przerwę na lunch, żeby porozmawiać z ojcem. Jak zwykle przekonuje mnie, że wszystko dobrze, a mi aż trudno się powstrzymać od powiedzenia "Poprzednio też było dobrze, a po powrocie zastałam cię w szpitalu". Nie mówię tego jednak, bo wiem, że ojciec się stara. I mam pojęcie, dlaczego nie mówił mi, że coś jest nie tak. Chciał mi pokazać, że umie sobie poradzić z własną córką. Chciał mnie po prostu odciążyć.
     Kiedy kończę rozmawiać, dosiada się do mnie Ludmiła. Siada naprzeciwko i patrzy na mnie tym swoim wzrokiem mówiącym "Mów". Udaję jednak, że nie wiem, o co chodzi i biorę się za jedzenie swojej sałatki.
     - Nie wiesz może, dlaczego marynarka Verdasa była rzucona na podłogę a jego włosy nieźle poczochrane? - pyta, opierając ręce na stole. Prawie się krztuszę, ale staram się zachować, jakbym nie wiedziała, o co chodzi.
     - Może jakiś szybki numerek przed pracą?
     - Ciekawe z kim. - Bierze z mojego talerza listek sałaty i powoli go je, wciąż na mnie patrząc. - Nie masz jakiś pomysłów?
     Wzruszam ramionami.
     - Leon ciągle się z kimś pieprzy - mówię, starając się zachować jak najbardziej obojętny wyraz twarzy. - Wcześniej nie interesowały cię jego dziwki.
     Blondynka mruży oczy i nadal przygląda się mojej twarzy.Zaczynam mrugać przypominając sobie naszą pierwszą wspólną noc, spędzoną jako jedność w domu jego rodziców. Biorę do reki filiżankę z kawą. Upijam łyk, po czym szybko go wypluwam z powrotem do naczynia.
     - Gorące. - Mówię podczas machania ręką w celu ochłodzenia języka. 
     Ferro nie odrywa jednak ode mnie wzroku. 
     - I naprawdę nie masz pojęcia, z kim przespał się Verdas?
     - Lu, skąd to nagłe zainteresowanie Verdasem? - próbuję zmienić temat. - Czyżby ci się podobał?
     - Co?!
     Nie odpowiadam, tylko wracam do mojej sałatki, wzruszając ramionami. Wiem już, że blondynka nie poruszy tego tematu. Z pewnością, gdybym nazwała ją dziwką, byłaby mniej zła niż teraz. Jest idealnym przykładem osoby, która wierzy w to, że maska Leona jest jego prawdziwym obliczem.


* * *


     Stoję przed lustrem, zastanawiając się, jak zachowywać się podczas kolacji. Boję się spotkania z Leonem po incydencie w jego gabinecie. Po lunchu na szczęście nie miałam okazji z nim porozmawiać. Był zapracowany, do tego doszły spotkania i zanim się obejrzałam, mogłam iść do domu. Wiedziałam jednak, że podczas jazdy z nim samochodem nie będzie tak łatwo.
     Nagle do pokoju wchodzi Megan. Kładzie się na moim łóżku i bacznie przygląda.
     - Na kolacje biznesowa się tak wystroiłaś? - pyta, a ja zaczynam się zastanawiać, czy aby na pewno nie wystroiłam się za bardzo. Mam na sobie sukienkę do kolan w kolorze bordo. Ma ona dół w kształcie bombki. Talia jest natomiast zaznaczona kokardką z boku. Moje włosy spięte są w koka.
     Patrzę na swoje odbicie i widzę kogoś zupełnie innego. Nie ukrywam jednak, że podoba mi się ten ktoś. 
     - Muszę przecież jakoś wyglądać.
     Powiedziałam ojcu i Megan, że jest to kolacja biznesowa. Nadal nie wiedzą, że udaję narzeczoną Leona i wolę, żeby tak przez jeszcze dłuższy czas zostało. Nie podejrzewali nic, co bardzo mnie ucieszyło. 
     W pewnym momencie Megan wstała i podeszła do okna.
     - Ktoś miał po ciebie przyjechać? - pyta.
     W odpowiedzi podchodzę tylko do okna. Przez szybę widzę samochód Verdasa. Musiała usłyszeć jak parkuje, bo mi się to niestety nie udało. Szybko ubieram czarną marynarkę i biorę małą torebkę.
     - Dobranoc - mówię i całuje siostrę w policzek. - Idź się wykąpać i do łóżka. Jak wrócę masz spać.
     Z uśmiechem wychodzę z pokoju. Kiedy jednak staję przed domem po uśmiechu nie ma śladu. Leon ma na sobie czarny garnitur. Wysiada z samochodu, który obchodzi. Gdy mnie dostrzega, zatrzymuje się wpół kroku.


* * *

Przychodzę z rozdziałem, który nie jest jakiś najlepszy, ale z pewnością lepszy niż poprzedni :P Oczywiście najlepsze fragmenty należą do Blair, której jak zwykle dziękuję za pomoc <333 Nie ma to jak pisać rozdział i co 2 zdania przerywać, c'nie? :///
Tak dla tych, którzy nie czytają CEEA [KLIK] - To tyczy się również tego bloga. Z tego, co pamiętam nie było takiej sytuacji, ale tak na przyszłość - żeby zaoszczędzić swój i Wasz czas ;)
Dzisiaj, krótko ;D
Do następnego :*

Nicole <3

45 komentarzy = Rozdział 12

13.10.14

Rozdział 10: Tak, to ja

Oglądam widok za oknem. Leon jedzie stanowczo za szybko, ale nie reaguję na to. Jedziemy już dość długo a moimi jedynymi słowami jak dotąd było tak, nie i nie wiem. Nie potrafię powiedzieć nic więcej ani się skupić na jego pytaniach. Myślę tylko o tacie.
     - Muszę wyjechać - mówię, gdy podchodzi i patrzy na mnie.
     Widzę na jego twarzy zdziwienie. 
     - Co? Dlaczego?
     - Wiem, że miałam zostać cały tydzień. Możesz mnie zwolnić, zrobić co tylko zechcesz, ale nie zatrzymasz mnie.
     Po jakimś czasie samochód zatrzymuje się przed szpitalem. Leon wychodzi. Chcę uczynić to samo, ale jak na złość nie mogę odpiąć pasa. Po chwili drzwi po mojej stronie się otwierają i szatyn bez słowa pomaga mi najpierw odpiąć pas, a następnie wysiąść. Od razu gnam do środka, mając świadomość, że Leon próbuje za mną nadążyć.
     Kiedy trafiam do recepcji, wszystko już dzieje się szybko. Pielęgniarka zaprowadza mnie i mojego szefa do ojca i Megan. Dziewczynka na mój widok zrywa się z miejsca i podbiega mnie przytulić.


* * *


     - Wiesz, że gdyby była potrzeba twojego przyjazdu, zadzwoniłbym - mówi ojciec, kiedy jest już po badaniach. To nie było nic poważnego. Po prostu słabiej się poczuł. Zrobili mu więc badania i zaraz może wracać do domu.
     Mam do niego żal za to, że nie zadzwonił. Jak mam mu zaufać, kiedy zupełnie o niczym mnie nie informuje? Jest jak duże dziecko. Mam świadomość tego, że to moja wina. Gdybym nie wyjechała, zapewne ojciec czułby się jak zawsze i nie wylądowałby tu. Oszczędziłabym strachu Megan. Niemożliwe, że dopiero teraz to do mnie dociera. Wybrałam takie życie. Życie, w którym jest miejsce tylko dla ojca i Megan. Nie ma w nim miejsca dla chłopaka, nauki, własnego życia. Moje życie to życie Megan i ojca. I jestem pewna, że to przez długi czas się nie zmieni.
    Wychodzimy z pomieszczenia i nadal jest tam Leon. Każę ojcu i Megan poczekać na mnie przed szpitalem i podchodzę do niego.
     - Dziękuję - mówię, gdy kończy rozmowę telefoniczną i patrzy na mnie. - Wiesz... za to, że mnie tu przywiozłeś... - Wzdycham głośno. - Mogę cię o coś poprosić?
     - Jasne - odpowiada, ale widzę, że nie jest pewny swoich słów.
     - Chcę, żeby to, co było u twoich rodziców... zostało u twoich rodziców. Nie chcę, żeby łączyło nas coś więcej niż było przed wyjazdem. Jeśli nie jesteś w stanie mi tego obiecać, zwolnię się. Nie będziemy się widywać.


* * *


     Przez resztę dnia jestem nieobecna. Analizuję wszystko w mojej głowie. Jeszcze parę dni temu Leon był dla mnie zwykłym chamem, którego nic nie obchodzi. Który ma gdzieś uczucia i problemy innych ludzi. W czasie wyjazdu pokazał swoją prawdziwą stronę. Ludmiła twierdzi, że przy matce udaje. Po spędzeniem z nim mnóstwa czasu wiem, że on tylko przy niej jest prawdziwym sobą i nikogo udaje. Przy swoim ojcu z kolei zakłada maskę, która go uchroni przed bólem, który doświadczył w dzieciństwie. W firmie natomiast zakłada ją z identycznych powodów. Chce uciec przed bólem, bo wie, że on go ogranicza. Chce udowodnić, że jest lepszy niż Cristian i wie, że ból mu tego nie ułatwi.
      Tymczasem ja, jego asystentka - osoba, która zawsze będzie kojarzyła mu się z firmą, poznałam prawdziwego Leona. Widziałam, jaki jest z Larą, ze swoją matką. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że taki Leon mi się spodobał. I to dużo bardziej niż powinien.
      Po drodze do pracy, boję się, jak będzie wyglądał mój dzień. Wcześniej ledwo znałam udawanego Leona. Teraz dobrze znam prawdziwego Leona. Do tego spędziłam z nim noc, to nie może się dobrze skończyć.
     Kiedy jestem w windzie, spostrzegam, że jestem spóźniona już prawie 15 minut. Aż nie chce mi się wierzyć w to, że nawet tego nie zauważyłam. Szybko idę do swojego biurka. Odkładam torebkę i ruszam do gabinetu Leona. Zanim zdążę pomyśleć o zapukaniu do drzwi, jestem już w środku.
     - Naprawdę przepraszam za spóźnienie i... - zaczynam, ale przerywam, gdy widzę, że Leon siedzi roześmiany z jakimś brunetem. Oboje spoglądają na mnie, a mnie od razu zatyka.
     - Coś się stało? - pyta Verdas, ale nawet wtedy uśmiech nie schodzi mu z twarzy. Moje myśli od razu przenoszą się na bruneta. Kim jest? Bo na pewno nie robi interesów z Leonem. Zazwyczaj na takich spotkaniach jego uśmiech - jeśli w ogóle jest - wygląda sztucznie i to bez powodu. Ten jest szczery - nie mam co do tego żadnych wątpliwości.
     Leon wstaje z krzesła i podchodzi do mnie lekko zaskoczony. Dziwię się, że jeszcze nie zauważył, że się spóźniłam. Zazwyczaj widzi każdą minutę i oczywiście za nią zwalnia. Ja spóźniłam się 15 razy mocniej. Gdyby nie ten uśmieszek, byłabym pewna, że mnie zwolni i pora zacząć szukać nowej pracy.
     - J-ja... spóźniłam się - wyjaśniam niepewnie.
     Podchodzi bliżej i sprawdza na zegarku, która godzina. Wzrusza ramionami, tak jakby to było 15 sekund, nie minut.
     - Nieważne - odpowiada, a ja zaczynam poważnie zastanawiać się, czy to naprawdę Leon. - Diego, poznaj Violettę.
    Brunet wstaje z krzesła i podchodzi do mnie i Verdasa. Dopiero teraz mam okazję mu się przyjrzeć. Wiem już na pewno, że nie przyszedł tutaj w interesach. Ma na sobie rurki i czarną skórę. Do tego spostrzegam na kanapie średnią torbę.
     - Violetta jest moją...
     - To ta narzeczona, którą wszyscy się zachwycają? - przerywa mu. Musi mieszkać w okolicach domu rodziców szatyna, skoro o mnie słyszał. Jest pewnie albo jakimś kuzynem, albo kumplem.
     - Nie, to...
     - Tak, to ja. - Tym razem ja przerywam Leonowi. Nie mam pojęcia, dlaczego to mówię. Czuję na sobie zdziwiony wzrok szatyna. Szybko łapię go za rękę i splatam nasze palce razem. - Mieszkasz tam, gdzie rodzice Leona? Nie miałam okazji cię poznać...
     Nagle czuję pełną swobodę. Mówię to bez zawahania i ani chwilę tego nie żałuję.
     - Niestety musiałem wyjechać - mówi. - Powrót miałem w planach na dzisiaj i byłem pewien, że zdążę cię poznać, ale niespodziewanie wyjechaliście.
     - Problemy z moim ojcem...
     - Cieszę się, że udało mi się ciebie jednak spotkać. Z tego tłumaczenia Leona, zaczynałem wnioskować, że nigdy cię nie zobaczę. - Mówiąc to patrzy na mojego szefa, który nie ma już zdziwionej miny, ale nic nie mówi.
     - Wracam do pracy... I tak już się spóźniłam. - Puszczam rękę Verdasa i wspinam się na palce, żeby pocałować go w policzek. - Do zobaczenia, kochanie.
     Odwracam się i już mam wyjść, kiedy zatrzymuje mnie głos Diego.
     - Co powiecie na wspólną kolacje w trójkę?


* * *

Beznadziejna długość, jakoś i wgl ;// Ja to wiem :< Ale na swoja obronę powiem, że nie miałam weny, ani nawet ochoty :/ Do tego usuwałam bloga, przywracałam, wszystkim powkurzałam, a teraz jeszcze zjawiłam się z beznadziejnym rozdziałem. Wiem :X 
Szablon stworzony przez Arianę | Technologia Blogger | X X