29.7.16

06. ~ "Co to marihuana?"



Następnego ranka, znowu biegam po plaży, kiedy nagle ktoś mnie wyprzedza. Zdziwiona zwalniam, ale po chwili mężczyzna się odwraca i rozpoznaję swojego szefa.
– Wiesz, że w hotelu jest siłownia, prawda? – pyta, biegnąc tyłem.
Uśmiecham się i go doganiam, dzięki czemu może się z powrotem odwrócić do przodu.
– Preferuję jogging na świeżym powietrzu – oznajmiam. – Pan z tego, co widzę też.
Odwzajemnia mój uśmiech.
– Leon – poprawia mnie. – Nie musisz zwracać się do mnie per pan.
Przygryzam wargę. Do tej pory moje relacje z szefami były podobne w każdym przypadku. Najpierw przychodziłam na rozmowę kwalifikacyjną, a oni zatrudniali mnie albo dlatego, że wydałam im się miła i odpowiednia, albo po prostu przez moje duże cycki. Po kilku dniach, oni nie lubili mnie, a ja ich. Kłóciliśmy, a w końcowym efekcie albo wylatywałam z pracy, albo sama odchodziłam.
Plusem tych relacji było to, że z nimi nie mieszkałam. Nie pukaliśmy w naszą wspólną ścianę, bo takowej nie mieliśmy, a zwracaliśmy się do siebie per pan i pani, co pozwalało zachowywać dystans.
Z drugiej strony, oni płacili mi za robotę wymagającą mniejszego zaufania niż opieka nad ich dziećmi.
Podsumowując mój wywód – sama nie wiem czy powinnam chcieć się do niego zwracać Leon czy Panie Verdas. Ale to on podpisuje moje czeki, więc postanawiam się nie kłócić. 
– Co trenowałaś? – pyta, a ja unoszę brwi. Z tego co pamiętam, w moim CV nie było wzmianki o uprawianiu sportu, ale to Fran je zazwyczaj poprawia, więc mogę się mylić. – Zgaduję, że nie załatwiłaś sobie kolana, siedząc w bibliotece – rozwiewa moje wątpliwości.
– Biegałam.
– Mogłem się domyślić.
– Owszem.
Przez następne kilkanaście minut, biegniemy w ciszy. Zazwyczaj wolę biegać sama, mam wtedy szansę aby odciąć się od wszystkiego wokół i pomyśleć, odpocząć. Dlatego nienawidzę towarzystwa. Kiedyś Francesca próbowała ze mną biegać, ale po kilku dniach wymiękła. Mimo, że kocham ją najbardziej na świecie, odetchnęłam z ulgą.
Właśnie dlatego przeszkadza mi to, jak dobrze mi się biega w towarzystwie mojego szefa. Powinnam czuć potrzebę ucieczki, a tymczasem czuję się świetnie.
– Ten chłopak, o którym mówiła twoja asystentka – odzywam się po jakimś czasie – to chłopak mojej przyjaciółki. Odwoził mnie tutaj. To, że nosi glany, nie oznacza, że należy do sekty.
Spogląda na mnie i kiwa głową.
– Okej.
Okej? To tyle? Tak po prostu mi wierzy? Mi, a nie swojej zaufanej pracownicy, z którą najprawdopodobniej sypia? Co z tym gościem jest nie tak?
Przystaję, a on kiedy to zauważa, robi to samo i odwraca się w moją stronę.
– Dlaczego mnie zatrudniłeś?
Marszczy brwi i przez chwilę zastanawia się nad odpowiedzią. W końcu wzrusza ramionami.
– Sarah cię lubi.
– Żartujesz? Twoja córka mnie nienawidzi! Albo cierpi na dwubiegunowość, albo była na haju, mówiąc, że chce mnie jako swoją opiekunkę. Nigdy w życiu nie pracowałam z dziećmi, nawet żadnego nie znam; jestem niemiła i nie nadaję się do pracy z jakimikolwiek ludźmi, a co dopiero z siedmiolatką, poza tym nie zasłużyłam sobie na twoje zaufanie w odróżnieniu od reszty twoich pracowników, którzy twierdzą, że nie jestem odpowiednia do tej pracy. Dlaczego ich, do cholery, nie posłuchasz?!
Na jego twarzy widzę nutę rozbawienia. On tak na serio? Śmieje się? To nieśmieszne! Prawda?
– Ty potrzebowałaś pracy, a ja potrzebowałem opiekunki. – Wzrusza ramionami. – Pomogłem nam obu.
– Wcale, że nie! Założę się, że na to stanowisko było mnóstwo lepszych kandydatek, więc dlaczego zatrudniłeś akurat mnie?
– Dałem ci szansę, abyś zdobyła moje zaufanie i sympatię mojej córki, co dalej z tym zrobisz, jest twoją decyzją – oznajmia i wraca do biegania, ale tym razem nie dołączam do niego. Stoję tylko i gapię się na ocean.
To właśnie chwila, w której przestałam cokolwiek rozumieć.

– Gdybym chciała wyjechać do Meksyku, zabrałbyś mnie tam? – pytam, bawiąc się bransoletką.
– Oczywiście, panno Castillo – odpowiada Henry, gdy wspólnie zawozimy Sarah do szkoły. Mojej uwadze nie umyka to, że jest dzisiaj jakiś milszy.
– A może tak... Alaska. Byłeś kiedyś na Alasce, Henry?
– Nie, panno Castillo.
Przez całą drogę odpowiada na wszystkie moje pytania, co więcej robi to w miły sposób. Wczoraj nie był tak serdeczny i wygadany. Z pewnością coś jest nie tak.
– Henry? Czyżbyś dodał trochę marihuany do porannej kawki?
Tym pytaniem wzbudzam zainteresowanie Sarah, która odwróciła się od okna i teraz nas obserwuje, ale także kierowcy, który patrzy na mnie zdumiony w lusterku.
– Skąd takie przypuszczenia, panno Castillo?
Wzruszam ramionami.
– Jesteś dzisiaj jakiś milszy.
– Wykonuje polecenia swojego szefa – wyjaśnia, a ja unoszę ze zdziwieniem brwi.
Serio? Tak to działa? Spodziewałam się, że Verdas tak tylko gada i nie zwróci uwagi swoim pracownikom, bądź zrobi to, ale oni go oleją. Skoro tak to tutaj wygląda, chyba założę dzienniczek ze skargami.
– Violetta? – Na dźwięk głosu Sarah, gwałtownie podnoszę głowę. To dziecko właśnie chyba po raz dobrowolnie się do mnie zwróciło.
– Tak?
– Co to marihuana?
Uśmiech od razu znika mi z twarzy, za to pojawia się u Henry'ego. Przełykam głośno ślinę.
– Spytaj taty – odpowiadam z nadzieją, iż zanim spotka Leona, zdąży o tym wszystkim zapomnieć.

– Fran... Coś jest nie tak – mówię z przekonaniem. – Nie mogę uwierzyć, że akurat ty tego nie widzisz. Gość zatrudnia laskę bez kompletnego doświadczenia, aby opiekowała się jego córką; płaci jej; wpuszcza ją do swojego domu, mimo tego, że wszyscy wokół mu to odradzają. To nie jest normalne. Co ja jeszcze tam robię?
Włoszka wzdycha głośno i mam wrażenie, że jest znudzona moim wywodem.
– Po co się tym przejmujesz? Po prostu rób swoje, spłać długi i znajdź inną pracę, jeśli tam się tak źle czujesz.
Krzywię się i kładę głowę na stole w kawiarni, w której właśnie siedzimy.
Pamiętam czasy, kiedy moje życie nie kręciło się wokół zarabiania kasy na długi. Kiedy po prostu robiłam to, co kocham i naprawdę wierzyłam, że tylko tyle wystarczy do szczęścia.
– Przejmuję się, bo coś nie jest w porządku. Chcesz, żebym znowu wpakowała się w jakieś gówno? Zrobi się z tego taka sama afera, jak z tymi długami.
Dosłownie sekundę później, uświadamiam sobie, że nie powinnam tego mówić. Moje długi to delikatny temat, dzięki któremu w bardzo prosty sposób można zmienić nastrój Włoszki albo na smutny, albo na wkurzony. Po jej minie rozpoznaję, że tym razem, to ta druga opcja.
– Żartujesz? Co praca, dzięki której możesz w końcu pozbyć się problemów, ma wspólnego z przysporzeniem ich sobie?! Masz długi, bo jesteś nieodpowiedzialna, zbyt dumna, aby poprosić o pomoc i bezmyślna. W sytuacjach, w których tego potrzeba, nigdy nie myślisz o konsekwencjach, więc teraz też tego nie rób! Po prostu spłać ten cholerny dług i miejmy to wreszcie z głowy! Verdas na tacy podał ci rozwiązanie problemów. Zrób, chociaż raz w życiu to, o co cię proszę – mówi, po czym zabiera swoją torebkę i wstaje. – Muszę iść do pracy. Tobie radzę to samo.

– A więc... jak było w szkole? – pytam, kiedy siedzimy razem z Sarah w restauracji, a jej ojciec jak zwykle się spóźnia.
W odpowiedzi wzrusza ramionami.
– Może być.
Cóż, wczoraj na to samo pytanie odpowiedziała tylko spojrzeniem. Widzę postępy. Zmniejsza się ryzyko, że to dziecko zamorduje mnie, kiedy będę spała. Mogę mieć jeszcze nadzieję, że nie ma dostępu do ostrych narzędzi.
Zastanawiam się jak kontynuować tę rozmowę, kiedy obok Sarah siada jej ojciec. Wita się i zaczyna rozmawiać ze swoją córką. Zadaje jej dokładnie takie samo pytanie, a ona odpowiada pełnymi, długimi zdaniami i naprawdę pokazuje jakieś emocje. Naprawdę jestem aż tak kiepska?
Nagle ktoś odsuwa krzesło obok mnie. Kiedy podnoszę głowę, dostrzegam blondi. Siada obok mnie i od razu zwraca uwagę Leona.
– Musimy porozmawiać – oznajmia, spoglądając kątem oka na mnie.
– Dopiero skończyliśmy rozmawiać – odpowiada jej Verdas, gdy  kelner stawia przed nim talerz.
– Ty skończyłeś rozmawiać, ja mam ci jeszcze coś do powiedzenia.
Dostrzegam, że humor Sarah znowu jest taki, jaki był przed przyjściem Verdasa.
– Nie będziemy do tego wracać, Ludmiła.
Kiedy Sarah odsuwa swoja krzesło i wstaje, ściąga na siebie całą uwagę.
– Sarah, gdzie idziesz? – pyta Leon.
– Do łazienki – odpowiada, a ja zauważam, że ton jej głosu się zmienił. Nie jest już obojętny jak wtedy, kiedy rozmawia ze mną; nie jest to też wesoły ton, który słyszałam podczas jej rozmowy z Verdasem. Brzmi raczej jakby była zła, obrażona. Nie nadążam za tym dzieckiem.
Szatyn odprowadza ją wzrokiem, a kiedy znika za drzwiami, siada na jej krześle – naprzeciwko mnie.
– Wszystko w porządku?
Kiwam głową.
– Poza tym, że twoje dziecko nadal mnie nie cierpi.
– Jeśli cię to pocieszy, żadnej poprzedniej opiekunki nie polubiła bardziej.
Uśmiecham się lekko i już mam odpowiedzieć, kiedy blondi się wtrąca.
– Może pora to zmienić i znaleźć niańkę, która wzbudzi w twoim dziecku sympatię i będzie potrafiła się nim zająć.
– Ludmiła, nie przeginaj – odpowiada jej surowym tonem. Mój uśmiech mimowolnie się poszerza. – I przestań wreszcie wtrącać się w sprawy związane z Sarah.
Przez jej twarz przenika cień zdumienia, ale szybko wraca do normy. W tej samej chwili wraca Sarah i siada na miejscu Leona.
– Tato?
– Tak? – Odwraca się w jej stronę i unosi szklankę wody do ust.
– Co to marihuana?
W pierwszej chwili wszyscy zamieramy. W następnej szatyn zaczyna się krztusić wodą, a blondi przez chwilę patrzy się zdziwiona, a potem wstaje i podchodzi do swojego szefa.
Uznaję, że to idealny moment aby zwiewać, więc szybko wstaję:
– Było miło, ale muszę lecieć – rzucam i jak najszybciej się ulatniam. Pora kupić Sarah jej pierwsze zatyczki do uszu.

~*~

Nie podoba mi się ten rozdział ;/. Nie wiem, co myślałam, jak go pisałam, ale teraz go przeczytałam i wg mnie najgorszy w tym opowiadaniu. 
W każdym razie to przedostatni rozdział, jaki mi został ;p. Później zostanę bez rozdziałów na zapas. Pewnie będę tego żałowała, ale jakoś wolę pisać i od razu dodawać. Mam wtedy wyższą samoocenę ;D.
Mam nadzieję, że nie jest tak źle, jak mi się wydaje i czekam na Wasze opinie ;)

Do następnego! :*

Quinn ;**

23.7.16

05. ~ Wspólna ściana



Sypialnia Verdasa wielkością przypomina moją. Wszystkie ściany poza jedną są pokryte białą farbą, ta przy której stoi łóżko – i jednocześnie ta, którą dzielimy – ma kolor czarny. Naprzeciwko drzwi również znajdują się wielkie okna i wejście na balkon, a po prawej stronie garderoba i łazienka. Gdyby nie inny wystrój, to pomieszczenie byłoby lustrzanym odbiciem tego, w którym śpię ja. 
Moja sypialnia jest zachowana w beżach i bielach, podczas gdy jego w szarościach. Różne odcienie tego koloru są na poduszkach, zasłonach, lampkach nocnych, a także różnych drobiazgach stojących na komodzie, która znajduje się obok drzwi wejściowych. Poza nią i łóżkiem, jest tutaj również regał na książki i małe biurko. 
Podchodzę niepewnie do łóżka, w którym śpi Sarah przytulając białego misia. Szturcham ją, mając nadzieję, że to ją obudzi. Kiedy chcę, aby Fran wstała z łóżka, zazwyczaj sama ją z niego wyciągam siłą, ale w tej sytuacji takie zachowanie chyba nie wchodzi w grę. Na szczęście Sarah budzi się bez tego. Patrzy na mnie, a kiedy mówię jej, że musi iść do szkoły, powolnym krokiem idzie do łazienki. 
Wstaję i idę do jej pokoju, który znajduje się naprzeciwko. Tam z garderoby zabieram identyczny mundurek, jaki miała na sobie wczoraj i zanoszę go do łazienki. 
Czekając na nią, przysiadam na łóżku i jeszcze raz dokładnie rozglądam się. Moją uwagę przyciąga zdjęcie z ramce, leżące na komodzie. Przedstawia ono kobietę, trzymającą na rękach kilkumiesięczne dziecko. Strzelam, że to Sarah i jej matka. Bez sensu. Po co katować się oglądaniem codziennie zdjęcia zmarłej żony? 
Wzdycham głośno i idę do części kuchennej. Blondynka i wspólnik Verdasa opuścili apartament, ale on wciąż stoi tam i pije kawę. Niepewnie podchodzę, a kiedy mnie zauważa odkłada kubek i wyciąga coś z kieszeni. 
– To karta, którą możesz płacić, jeśli będziesz potrzebowała coś kupić – mówi i mi ją podaje, a ja ze zdziwieniem się w nią wpatruję. – PIN przyślę ci smsem. 
Kiwam tylko z zaskoczeniem głową i chowam ją. Przygryzam wargę, a w głowie cały czas mam głos Francesci. Będę dobrą nianią. 
– Czy... mogę zabierać Sarah poza granicę hotelu?
– Między innymi po to jest Henry. 
Kiwam głową. Nie powiem – w głębi liczyłam na to, że się nie zgodzi, wtedy nie musiałabym latać po parkach z siedmiolatką. 
– Musi jeść w hotelowej restauracji? 
Wzrusza ramionami. 
– Zależy mi tylko na tym, żeby jadła. Możesz ją zabrać gdzieś indziej i zapłacić kartą, którą ci dałem albo ugotować jej coś tutaj. Byleby nie była to tabliczka czekolady. 
– Okej, myślę, że żelki też ją zadowolą – żartuję, a kiedy na jego twarzy pojawia się lekki uśmiech, gratuluję sobie w duchu. 
W myślach stawiam sobie nowy cel – będę najlepszą pieprzoną opiekunką, jaką Francesca i ta blondyna w życiu widziały. Przecież to nie może być nic trudnego. 

Zmieniam zdanie parę godzin później, kiedy po po powrocie ze szkoły przebieram ją i zabieram do parku. Głupiego parku z pieprzonym placem zabaw i bandą bachorów. Czy oni nie mają w domu telewizji? 
Że już nie wspomnę o ich głupich mamuśkach, które siedzą na ławkach i obgadują każdego po kolei. Zaczynając na sąsiadce z klatki obok, kończąc na własnych mężach. 
– Jesteś nową opiekunką Sarah? – Podnoszę głowę i patrzę na brunetkę stojąca obok ławki, na której siedzę. 
Ponieważ chyba jako jedyna poza mną, jest ubrana w dres, postanawiam jej odpowiedzieć. 
– Ta. 
– Mogę? – Wskazuje na miejsce obok mnie. 
Z początku chcę odmówić, ale potem wędruję wzrokiem na drugi koniec placu zabaw, tam gdzie siedzą wszystkie odstawione plotkary. Znowu patrzę na różową bluzę i leginsy kobiety przede mną i odsuwam się, robiąc jej więcej miejsca. 
– Jestem mamą przyjaciółki Sarah – oznajmia, siadając. Wskazuje ruchem głowy na ciemnowłose dziecko, bawiące się z Sarah. – Wyglądasz na bardzo młodą. 
Za młodą, aby zaprzyjaźniać się z mamuśką z placu zabaw. W co ja się, do cholery, wpakowałam? 
Kiwam głową. 
– Znałam matkę Sarah – ciągnie rozmowę. 
– A ojca? – pytam, bo szczerze mówiąc, bardziej interesuje mnie mój szef, niż jego zmarła żona. 
Uśmiecha się, zadowolona z faktu, że mnie czymś zainteresowała. 
– Mniej. Zawsze był dość zajęty, ale ponoć po śmierci żony, pracuje jeszcze więcej, co oznacza mniej czasu dla Sarah. 
Mrużę oczy. 
– Dlatego potrzebuje ciebie. 
Kiwam głową. Rozumiem więc, że zastępuję mamuśkę. Świetnie. Było zostać przy roznoszeniu żarcia bogatym snobom. 
– Leon ma dużo zobowiązań – mówi, a ja wyczuwam w jej tonie chęć obronienia go. – Musi pogodzić prowadzenie sieci hotelów z byciem ojcem i zastępowaniem matki Sarah. Nie zawsze to wychodzi, ale zrobiłby dla swojej córki wszystko. 
Znowu kiwam głową, bo nie mam zamiaru się z nią kłócić. Nie znam ani Verdasa, ani jego córki, a ponieważ mimo moich chęci bycia najlepszą pieprzoną niańką na świecie, niedługo wylecę z tej roboty, raczej ich nie poznam. Dopóki będzie podpisywał czeki z moją wypłatą, może sobie robić ze swoim dzieckiem, co tylko chce. 
– Przepraszam, nie przedstawiłam się. Suzanne – mówi i podaje mi rękę, którą ściskam. 
– Violetta. 
– A więc... czemu akurat opiekunka? To raczej nie jest wymarzone zajęcie dla kogoś w twoim wieku. Musisz lubić dzieci. 
Wpatruję się przed siebie, odpowiadając: 
– Tak naprawdę to Sarah była pierwszym dzieckiem, które poznałam, ale teraz, kiedy patrzę na nich w takiej ilości, mam ochotę odpowiedzieć, że ich nienawidzę. 
Śmieje się, co oznacza, iż najprawdopodobniej myśli, że żartuję. Nie będę jej wyprowadzać z błędu, bo po co? O ile szczęście mi dopisze, więcej tutaj nie wrócę. 

– Siedziałam z pięć metrów od nich, a i tak je słyszałam. Każdą plotkę. Były jeszcze głośniejsze niż ich brudne dzieciary – mówię, kiedy siedzę z Sarah i jemy wspólnie kolację, na której jej ojciec znowu się nie pojawił. To właśnie powód, dla któego spędzam swój wieczór z siedmiolatką. Nie, żebym była typem imprezowicza, ale z pewnością znalazłabym sobie lepsze zajęcie. Na przykład spacer pod most.
Szatynka patrzy na mnie tylko z kamiennym wyrazem twarzy i się nie odzywa, ale dzisiaj przynajmniej je. Może nie jestem najbardziej empatyczną osobą na świecie, ale nie chciałabym, żeby to dziecko umarło z głodu, kiedy się nim opiekuję. 
Jej brak entuzjazmu nie zniechęca mnie jednak do mówienia. 
– No bo kogo obchodzi pani Johnson i to, co i z kim robi? – pytam, a na jej twarzy w końcu pojawia się lekki uśmiech. – Kim w ogóle jest panna Johnsson? 
– Nauczycielką angielskiego – słyszę odpowiedź za swoimi plecami. 
Zanim zdążam się odwrócić, Verdas zajmuje miejsce obok swojej córki i całuje ją w czoło. Jego obecność lekko mnie peszy, ale postanawiam kontynuować. 
– W takim razie powinien pan wiedzieć, że nauczycielka pańskiej córki, zdradza swojego męża z ich ogrodnikiem. A przynajmniej tak twierdzą inne mamuśki. 
Spogląda na mnie i marszczy brwi. 
– Byłyście w parku? 
Kiwam głową, a przed oczami stają mi wszystkie traumatyczne wspomnienia z tego godzinnego wypadu.
– Wybacz, Sarah, ale więcej tam nie wrócę. 
Kiedy ona znowu mnie ignoruje, szatyn postanawia odpowiedzieć za nią: 
– Dlaczego nie dziwi mnie twoja reakcja na to miejsce? 
Uśmiecham się. 
– Bo zdążył się pan przekonać, że jestem chamską dresiarą, która nie lubi ludzi. 
Na jego twarzy pojawia się lekki uśmiech, ale nic nie odpowiada. Skupia swoją uwagę na Sarah, która traktuje go mniej więcej tak, jak mnie przed chwilą. Mu przynajmniej odpowiada "tak" i "nie". Ja mogłam liczyć tylko na lodowate spojrzenia. Tylko mi się wydaje czy ona nami gardzi? Co prawda mną trochę bardziej, ale wolę sobie wmawiać, że włąsnym ojcem również. Chociaż troszeczkę.
W pewnym momencie wstaję od stołu, dziękuję i już mam odejść, kiedy zatrzymuje mnie głos Leona: 
– Violetta. – Kiedy odwracam się, mówi: – Dziękuję, że ją tu zabrałaś, nie musiałaś. 
Uśmiecham się, po czym kiwam głową i odchodzę. Po raz pierwszy mój pracodawca był zadowolony z czegoś, co zrobiłam. Fran posika się ze szczęścia. 

– Znajdę inną pracę – obiecuję, kiedy wieczorem leżę na moim zajebiście wielkim łóżku i odbywam wideorozmowę z Fran i Diego. – Zobaczysz, spłacę długi w inny sposób. 
Francesca wzdycha i unosi brwi. 
– Kocham cię, ale to cud, że cię tam zatrudnili. Dają ci dach nad głową i płacą grubą kasę za chyba najprostszą pracę na świecie. Nie możesz zrezygnować. Co aż tak bardzo ci się tam nie podoba? 
Nie muszę się długo zastanawiać nad odpowiedzią. Jest banalna. 
– Mam udawać matkę dziecka, które mnie nawet nie lubi, spędzać czas z nią i innym głośnymi wybrykami natury; prawie wszyscy pracownicy hotelu obserwują mnie, jakbym miała zaraz wziąć Sarah i wywieźć ją gdzieś, a tam sprzedać i dostać za to... Chwila. To zajebisty pomysł. Jak myślisz, za ilę opchnę dziecko? 
Francesca patrzy na mnie przerażona. 
– Powiedz, że żartujesz. 
Przewracam oczami. 
– To wszystko? 
Myślę przez chwilę. 
– Nie, poza tym za ścianą mojej sypialni, znajduje się sypialnia mojego szefa, to sprawia, że czuję się bardzo nieswojo. Chcesz, żebym zwariowała, Fran? Taka z ciebie przyjaciółka? 
Włoszka tylko się śmieje w odpowiedzi, a Diego, do tej pory zajęty swoją komórką, nagle interesuje się naszą rozmową. 
– Która ściana? 
Leżę na brzuchu, trzymając nogi, tam gdzie znajdują się poduszki, dlatego, podnoszę prawą stopę i wskazuje nią ścianę za zagłówkiem łóżka. 
– Myślisz, że gdybyś w nią zapukała, usłyszałby? – kontynuuje Diego. 
Przez chwilę się nad tym zastanawiam, ale szybko dochodzę do wniosku, że najlepszym sposobem na poznanie odpowiedzi, jest sprawdzenie to w praktyce. Podnoszę się i staję na łóżku. 
– Violetta, błagam, nie rób tego – odzywa się Francesca, ale widząc, że nie reaguję, następne słowa kieruje do swojego chłopaka: – Musisz za każdym razem namawiać ją do głupot?! Nie nocujesz dzisiaj tutaj. 
Podchodzę do ściany i pukam w nią trzy razy, po czym opieram się o nią i spoglądam na ekran laptopa. Diego przygląda mi się w oczekiwaniu, a Fran kręci głową, którą schowała w dłoniach. 
Po zaledwie chwili, słyszę jak ktoś zza ściany odpowiada na moje pukanie, tym samym. Zakrywam dłonią usta, a Hernandez wybucha śmiechem. 
– Czy ja prowadzę przedszkole? – wtrąca się Włoszka, wciąż nie zmieniając swojej pozycji. 
– Zrób to jeszcze raz – instruuje mnie jej chłopak. 
Powtarzam swój gest – tym razem odpowiedź przychodzi jeszcze szybciej. 
– Odpukuje mi! – krzyczę szeptem. 
– Mam was dość, idę wziąć prysznic – oznajmia Fran i odchodzi. 
Ponownie kładę się na brzuchu i patrzę na Diego. 
– Co jeśli on słyszy wszystko, co dzieje się w tym pokoju? – pytam, wciąż szepcząc. 
Wzrusza ramionami. 
– Wtedy nici z opchnięcia dzieciaka.

~*~

Czterdzieści dwa komentarze - WHAT THE FUCK? XD Cholernie dziękuję :**. Serio mnie zaskoczyliście ;o. Teraz odczuwam większą presję niż zwykle XDD,
Chcieliście więcej Diego ;D. Co prawda te rozdziały zostały napisane, zanim dowiedziałam się o Waszych "potrzebach", ale będę miała to na uwadze w przyszłości ;). Znowu coś mało Leona, ale będzie więcej w przyszłości ;p. Ogólnie to jego postać ma być dość skryta, zamknięta w sobie, a obawiam się, że zamiast tego wyszła nijaka i nieprzemyślana ;/. Postaram się to naprawić w przyszłości.
Napisałabym coś jeszcze, ale przeczytałam dzisiaj ostatnią stronę swojej książki i mam chwilową depresję ;D.
Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał i czekam na Wasze opinie ;**.

Do następnego! :)

Quinn ;*

19.7.16

04. ~ Film



Wzdycham i zaczynam się zastanawiać czy te humorki są normalne u dzieci, czy to z nią jest coś nie tak. Rozumiem w późniejszych latach – okres dojrzewania, PMS i tak dalej. Ale to przecież siedmiolatka. 
Wędruję wzrokiem w stronę lady. W okrągłym okienku w drzwiach do – jak miewam – kuchni, co chwila pojawia się twarz kobiety, która powiadomiła mnie o nieobecności Verdasa. Po jednym dniu pracy, męczy mnie uczucie, że cały czas ktoś mnie obserwuje – nie zdziwię się, jeśli znajdę w swojej tymczasowej sypialni, ukryte kamery. Zastanawiam się, po jak długim czasie, będę potrzebowała terapii. Ci ludzie są nienormalni. 
Kiedy w okienku ponownie pojawia się twarz kobiety, która wcześniej nawet nie raczyła mi się przedstawić, mam ochotę wyciągnąć środkowy palec. Powstrzymuje mnie jednak myśl, że gdyby Fran tu była, zakazałaby mi robić takie rzeczy przy dziecku.
Wracam do obserwowania Sarah, która odkąd tutaj przyszłyśmy, nie zjadła kompletnie niczego. Wzdycham głośno. 
– Kiepski dzień w szkole? – pytam, ale kiedy marszczy brwi, wciąż wpatrując się w talerz, wnioskuję, że nie strzeliłam. – Chodzi o to, że twój tata nie jest tu z tobą? 
Boże, komunikacja z dziećmi jest taka trudna. 
– Jak mama żyła, tak nie było. 
Okej, weszłam na niebezpieczny grunt. Na pewno nie będę rozmawiać z nią o śmierci, o nie. Rozglądam się po restauracji w poszukiwaniu czegoś, co w jaki sposób pomogłoby mi zmienić temat na bezpieczniejszy. Kucyki, tęcza, kolor różowy... 
– Masz zamiar coś zjeść? – pytam w końcu. 
W odpowiedzi tylko na mnie spogląda, ale po chwili ponownie wraca wzrokiem do swojego talerza.  
– Chcesz... zrobić coś innego? 
Ponownie podnosi wzrok, ale tym razem w odpowiedzi przerywa jej blondyna, która nagle pojawia się znikąd i klęka przy jej krześle. 
– Sarah, co powiesz na to, żebym zabrała cię do siebie i puściła jakąś bajkę?  
Jestem szczęśliwa, kiedy jej również nie odpowiada. Kobieta jednak nic sobie z tego nie robi – wstaje i wyciąga rękę, którą Sarah niechętnie łapie i razem opuszczają restauracje. Najpierw się na mnie gapią, a potem jak gdyby nigdy nic mnie olewają? Ci ludzie mają poważne problemy i coś mi mówi, że ja przez nich również.

Około drugiej w nocy leżę na moim nowym, ogromnym łóżku i wpatruję się w sufit. Po powrocie z restauracji, znalazłam na biurku kartkę z numerami do Henry'ego, sprzątaczek, kucharek i do wszystkich ludzi, do których kontaktu kiedykolwiek będę potrzebowała. Obok kartki na szczęście była też mapa, dzięki czemu istnieją szansę, że nie będę musiała polegać tylko i wyłącznie na wycieczce z blondi. 
Wzdycham głośno, kiedy po kolejnej godzinie leżenia, nie zasypiam. W końcu wstaję, ubieram bluzę z kapturem i otwieram drzwi do balkonu. Podskakuję, kiedy znajduje tam Leona. Po chwili spoglądam za jego plecy i dostrzegam kolejne drzwi, prowadzące najprawdopodobniej do jego sypialni. Nie dość, że dzielę ze swoim szefem miejsce zamieszkania, to jeszcze balkon i ścianę sypialni? 
Verdas podnosi wzrok z papierów, które trzyma w ręku i dostrzega mnie. Unosi brwi, a ja czuję się nagle speszona jego obecnością. 
– Coś się stało? – pyta. 
– Eee... nie mogę spać. Zresztą... nie ja jedyna. Jest pan wampirem czy co? 
Marszczy brwi, po czym sięga po swoją komórkę, na której sprawdza godzinę. Po jego wyrazie twarzy zgaduję, że nie spodziewał się tak późnej pory. 
Wskazuję ruchem głowy na krzesło, przy którym stoję. Od krzesła Verdasa dzieli je tylko mały stolik, ale stwierdzam, że wyszłabym na głupią, gdybym teraz wróciła do swojego pokoju.  
– Mogę...? 
Ponownie spogląda na mnie. 
– Proszę. 
Siadam i wpatruję się w ocean przed sobą. Czuję się nieswojo – przede wszystkim dlatego, że siedzę ubrana w bluzę i spodnie od pidżamy, podczas gdy ona ma na sobie spodnie od garnituru i białą koszulę z podwijanymi rękawami. 
– Jak pierwszy dzień pracy? – pyta, wciąż studiując papiery. 
Spoglądam na niego. Spodziewałam się raczej, że będziemy tu siedzieć w ciszy. 
– Może być – oznajmiam.  
Podnosi wzrok. 
– Sarah była znośna? – Kiedy kiwam głową, pyta dalej: – Potrafi być... bardzo szczera. 
Zdążyłam się o tym przekonać. 
– Ja również. 
– Chamska. 
– Jesteś pewien, że nie jesteśmy spokrewnione? 
Przez chwilę studiuję moją twarz, a potem się uśmiecha, ukazując dołeczki w policzkach. Lubię facetów z dołeczkami. 
Ale ci z dziećmi to zdecydowanie typ, którego unikam. 
– Poza tym wszystko w porządku? 
Przez chwilę się zastanawiam nad odpowiedzią. W sumie nie jest źle, chociaż wolałabym się opiekować szczeniaczkiem. 
– Mógłby pan powiedzieć swoim pracownikom aby obserwowali mnie dyskretniej. Rozumiem, że woli pan zachować się ostrożniej, ale czuję się niekomfortowo.  
Marszczy brwi.  
– Co?  
Wzruszam ramionami.  
– Najpierw blondynka aka pańska asystentka, potem szofer, a później kobieta pracująca w kuchni. Robią to strasznie niedyskretnie i boję się, że nabawię się paranoi i nie będę wychodzić z domu przez obawy, że ktoś mnie prześladuje. 
Odkłada papiery na stolik między nami.  
– Powiem im, żeby przestali, nie powinni tego robić – oznajmia. – Zwrócę im także uwagę, żeby byli milsi, bo zgaduję, że to też szwankuje. 
Nie odpowiadam, ale mój uśmiech najwyraźniej mu wystarcza. Fakt, że tak łatwo przyjmuje skargi, zapamiętam na przyszłość. 
Skupia na mnie całą swoją uwagę. 
– Bardzo troszczą się o Sarah – tłumaczy. – Po prostu daj im trochę czasu, przyzwyczają się. 
Kiwam głową. 
– A Ludmiłę staraj się ignorować – taka już jest. 
Taka czyli wredna i przemądrzała suka? Mogę jej się odwdzięczyć czy przysługuje to tylko tym, z którymi sypia szef? 
Zanim zdążam zadać te pytania na głos, przerywa mi Sarah.  
– Tato! – głos dobiega z jego sypialni. – Nie mogę spać. 
Wzdycha, po czym mnie przeprasza i zabiera swoje rzeczy. 
– Kolorowych snów – rzuca. 
– Branoc.

– Ile właściwie spałaś? – pyta Francesca zaspanym głosem. 
Zasnęłam koło trzeciej, a od piątej biegam przy oceanie na plaży dostępnej tylko dla gości hotelu, rozmawiając przez telefon z Fran, która wciąż leży w łóżku. 
– Mniej więcej dwie godzinki – oznajmiam. – Myślę, że to wina łóżka – jest stanowczo za wygodne.. 
Słyszę westchnięcie, ale nie odpowiadam.  
Ta plaża to zdecydowanie największy plus tej pracy. Możliwe, że poranny jogging brzegiem oceanu, połączony z oglądaniem wschodu słońca w przyszłości powstrzyma mnie przed zabiciem dzieciaka swojego szefa. Bądź jego pracowników. Sama nie wiem, kto w tej chwili jest gorszy. 
– Błagam, bądź grzeczna – mówi w końcu moja przyjaciółka. – Nie mogłaś lepiej trafić. Trochę się pomęczysz, spłacisz długi i znajdziesz coś lepszego. 
– Tak, tak – odpowiadam. Fran od zawsze troszczy się o mnie bardziej niż ja sama. Powodem tego jest to, że dramatyzuje i niepotrzebnie panikuje. Tak, jakby świat miałby się skończyć, gdybym straciła tę robotę. – Co lubią robić siedmiolatki? – pytam, pewna, że Fran ma większą wiedzę w tym zakresie niż ja. 
Kiedy przez dłuższą chwilę nic nie mówi, wzdycham. 
– Błagam, to nie może być takie trudne. Przecież musi być coś, co niańki i matki robią z dziećmi. 
– Niańki i matki owszem – oznajmia. – Ale myślę o tym, co ty mogłabyś robić z dzieckiem. Może spróbuj ją uczesać? Albo weź do parku lub... do kina? Albo wiem! Poukładaj z nią puzzle. 
Wzdycham głośno. Kiedy moje życie stało się takie nudne? 
No tak, wtedy kiedy kolano postanowiło wziąć i się rozpieprzyć. 
– Nienawidzę tej roboty. 
– Za to pokochasz życie bez martwienia się o to, kiedy jacyś bandyci zaczną się domagać swojej kasy. Ja przy okazji również.

Wyciągam kartę i za jej pomocą otwieram drzwi apartamentu – tak, trafiłam do niego zupełnie samodzielnie. Staję w miejscu, kiedy z części kuchennej dobiega mnie głos blondi. 
– Nie ma żadnego doświadczenia z dziećmi ani wyższego wykształcenia do tego zadaje się z jakimś podejrzanym mężczyzną – przytulała się z nim wczoraj przed hotelem. Ponad to, kiedy wpiszesz jej nazwisko do Google wyskakuje tylko jakiś dziwny film z zawodów sportowych. Ta laska nie ma nawet mediów społecznościowych.  
– Obejrzałaś cały? – pytam, wchodząc do części kuchennej. Zwracam na siebie uwagę jej, Verdasa i... właściwie to nie wiem, kim jest ten drugi gość. – Ludzie w komentarzach twierdzą, że jest zabawny, ale mnie nie bawi koniec mojego życia, więc zazwyczaj katuję się tylko początkiem. 
– Co jest na tym filmie? – pyta Leon. Schlebia mi tym, że odpowiedzi oczekuje ode mnie, a nie od blondi. 
Wskazuję ruchem głowy na ochraniacz na stabilizator, który jest założony na moim kolanie. Przez chwilę wpatruje się w to miejsce, po czym najwyraźniej postanawia nie ciągnąć tematu. 
Sięga po jakiś arkusz papieru i spogląda na mnie. 
– Umowa o pracę – oznajmia, a kiedy podchodzę wręcza mi długopis. 
– Leon – słyszę ostrzegawczy ton blondynki. 
To właśnie ona zachęca mnie do przerzucenia kartek na ostatnią stronę i złożenia tam podpisu. Pożałuję tego później, w tej chwili skupiam się na tym, że triumfuję nad nią. 
– Nie przeczytasz? – wtrąca się mężczyzna, stojący obok Verdasa. 
Wzruszam ramionami. 
– I tak nic nie zrozumiem.  
Spoglądam na kolesia i zdaję sobie sprawę, że to on był trzecim mężczyzną, który siedział przy stole na bankiecie. Najwyraźniej rozpoznaje mnie w tym samym momencie, co ja jego, bo wyraz jego twarzy zmienia się z zaintrygowanego na zaskoczony. 
– Czy ty... – zaczyna. 
– Tak. 
Blondynka od razu się wtrąca. 
– Co ona? 
Zanim zdąża odpowiedzieć, Verdas postanawia przerwać ten temat. 
– Violetta Castillo, nowa niańka Sarah – przedstawia mnie. – Federico Rosseti, mój wspólnik. 
Przygląda mi się zaskoczony, a ja posyłam mu tylko uśmiech. 
– Jeśli to wszystko, to idę obudzić Sarah – oznajmiam i kieruję się w stronę korytarza. 
– Violetta – zatrzymuje mnie głos Verdasa. Odwracam się. – Sarah miała koszmary, więc spała dzisiaj ze mną. Sypialnia obok twojej. 
Kiwam głową i idę dalej. Zaraz zobaczę sypialnię swojego szefa. To popieprzone.


~*~

Dodaję to, bo coś mi nie idzie z SOYH :D. Serio, przepraszam, ale pisanie rozdziału tam może trochę potrwać. Zacięłam się ;/.
Z kolei tutaj mam napisanych kilka rozdziałów i stwierdzam, że pisanie na zapas jest do dupy. Np. przedwczoraj skończyłam 07. i strasznie jestem ciekawa Waszego zdania na temat jednego fragmentu, a tu dupa nie wiadomo za ile to dodam ;/. Dlatego myślę, że dobrze było pisać na początku, żeby wiedzieć czy będę pisać to opo, czy zrezygnuję po pięciu rozdziałach, ale teraz to nie ma sensu. Tym bardziej, że zbyt łatwo ulegam, a takie rozdziały w kopii roboczej mnie kuszą ;D.
Tak, jak obiecałam - jest więcej Leona i teraz Leonetta będzie się do siebie zbliżać. Jako ciekawostkę powiem Wam, że w 07. będzie dość znacząca scena (SPOIER: nie będzie kiss'a, ale Leon będzie bez koszulki ;ppp).
Dlatego nie powinnam pisać na zapas XD.
Tyle, mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał i czekam na Wasze opinie ;*

Do następnego ;*

Quinn <3

PS
Cholernie dziękuję za tyle komentarzy! <33333

15.7.16

03. ~ Obserwowana



Wchodzę do salonu ciągnąc za sobą walizkę na kółkach. Dostrzegam Diego siedzącego na kanapie i robiącego coś w telefonie. Rozglądam się, aby upewnić się, że Francesci nie ma w pobliżu. 
Teraz albo nigdy. 
Puszczam walizkę i siadam obok bruneta. Podnosi na mnie wzrok i marszczy brwi. 
– Jesteś moją ostatnią deską ratunku – oznajmiam. – Musisz mi pomóc. 
Widząc, że wciąż nie wie, o czym mówię, wskazuję ruchem głowy na swój bagaż. Kieruje swoje spojrzenie w tę stronę, ale to mu niczego nie wyjaśnia. 
– Mam cię podwieźć? 
Wzdycham głośno i opadam na oparcie kanapy. 
– Fran obniża swoje standardy. Jake był mądrzejszy. 
Spogląda na mnie jeszcze bardziej zdezorientowany. 
– Kim jest Jake? 
– Byłym Fran. 
– Myślałem, że mamy umowę! 
Diego jest naiwny. Woli wierzyć, że jest pierwszym chłopakiem Francesci chociaż wszyscy wiemy, że to nieprawda. Mimo to zgadzamy się na tę głupią umowę, aby nie rozmawiać o byłych mojej przyjaciółki. Poprawka: ona się zgadza. Ja nigdy nie odmawiam sobie tej przyjemności. 
– Musisz namówić Fran, żeby mnie tam nie puszczała – wyjaśniam. – Nie mogę z nimi zamieszkać, nie chcę opiekować się jakimś głupim bachorem! 
Unosi brew. 
– To po co się zgodziłaś na tę pracę? 
Sama zadaje sobie to pytanie od chwili, w której Fran okazała się zdrajcą. 
– Bo byłam pewna, że Francesca nie pozwoli mi tam pracować. Chciałam chociaż raz w życiu musieć zrezygnować z pracy, nie z mojej winy. Musisz mi pomóc. Błagam, powiedz jej, że popełnia błąd, puszczając mnie. 
Czy on właśnie kręci głową? Kto mu pozwolił kręcić głową? Czy mam mu oderwać tę pieprzoną głowę?! 
– Przyznaj, że chcesz się mnie pozbyć! – podnoszę ton głosu. – Chcesz pukać Fran w salonie i w kuchni! 
– Jakby to, że tu mieszkasz nam w tym przeszkadzało. 
Dopiero po chwili rozumiem sens jego słów. 
– Proszę, nie kuchenny stół; proszę, nie kuchenny stół – szepczę do siebie. 
– Byłem pewien, że złamie się po pierwszy trzech, góra czterech razach, a tu proszę – wciąż jak nowy. 
– Lalalalalalala! – krzyczę, dzięki czemu nie słyszę dalszej części jego wypowiedzi. W między czasie zaczynam go jeszcze bić, zmuszając do zamilknięcia. 
W takiej sytuacji zastaje nas Francesca, kiedy wchodzi do mieszkania obładowana torbami z zakupami. 
Wyobraźcie to sobie: wchodzicie do mieszkania, a Wasza przyjaciółka krzyczy i okłada pięściami Waszego chłopaka, który wykrzykuje takie słowa, jak orgazm czy erekcja. Dla Fran to dzień jak co dzień. 
Mimo to, po odłożeniu torb z zakupami podchodzi bliżej i pyta, co się dzieje. 
W odpowiedzi wstaję z kanapy i pokazuję na nią palcem. 
– Nie gadam z tobą! 
Łapię za swoją walizkę i kieruję się z nią w stronę drzwi. 
– Poczekaj – zatrzymuje mnie Francesca. 
Z uśmiechem odwracam się w jej stronę – tak! Fran nareszcie się opamiętała. Wiedziałam, że mnie nie zawiedzie. Pewnie nigdy nie miała zamiaru mnie tam puścić – po prostu mnie wkręcała.
– Diego może cię podwieźć. 
Pieprz się, Fran. 
Prycham. 
– W jego samochodzie też się pieprzyliście?! – pytam, z powrotem odwracając się do drzwi. 
Zanim wychodzę, słyszę za plecami głos Hernandeza. 
– Tylko na tylnym siedzeniu!

W chwili, w której podjeżdżamy pod budynek, biorę głęboki oddech. W tym samym czasie, Diego z podziwem wpatruje się w hotel. 
– Jak ktoś z taką kasą, mógł zatrudnić ciebie? 
Przewracam oczami, chociaż sama również zadaję sobie to pytanie. Jestem pewna, że to jakiś pieprzony żart. Ktoś z taką ofertą pracy, na pewno miał o wiele więcej chętnych – ludzi bardziej doświadczonych, odpowiednich. 
Nie wiem, czemu wybrał właśnie mnie, ale z pewnością nie pobędę tu długo. 
Wspólnie wysiadamy z samochodu i idziemy do bagażnika, gdzie Hernandez pomaga mi z bagażem. 
– Strasznie lekka – stwierdza, wyciągając moją walizkę. 
Wzruszam ramionami. Tak naprawdę wrzuciłam tam byle co. Mieszkanie Fran jest niecałą godzinę drogi stąd, w razie czego tam pojadę. Ale raczej wątpię, że zdążę poczuć taką potrzebę. 
– Wystarczy na jakiś miesiąc – tyle im daje. 
Moja odpowiedź wywołuje jego śmiech. 
– Aż tyle? Ja stawiam na tydzień. 
Również się śmieję. 
– W takim razie mam nadzieję, że w tydzień zdążycie kupić nowy stół kuchenny – komentuję, przytulając go. 
– Tyle czasu starczy nam nawet na ochrzczenie go – szepcze mi do ucha. 
Żartobliwie go szturcham, ale wciąż się nie odsuwam. 
– Proszę, pogadaj z nią. 
Wzdycha głośno, ale kiwa głową. 
Za plecami słyszę czyjeś chrząknięcie. Odsuwam się od Diego i odwracam. Staję twarzą w twarz z blondyną, którą znam z poprzednich wizyt. Stoi wyprostowana i mierzy chłopaka mojej przyjaciółki wzrokiem. 
Po chwili wraca spojrzeniem do mnie. 
– Ben zabierze pani walizkę – oznajmia, a zza jej pleców wychodzi wysoki mężczyzna ubrany w garnitur. 
Wita mnie kiwnięciem głowy i zabiera mój bagaż, po czym znika z nim w budynku. 
Blondynka odwraca się w tę samą stronę i zaczyna iść, najwyraźniej oczekując, że podążę za nią. Żegnam się z Diego i doganiam ją. Nie odwracając się, mówi: 
– Nie wiem czy Pan Verdas o tym wspominał wcześniej, ale dobrze, żeby pani wiedziała, iż nie życzy sobie sprowadzania mężczyzn do hotelu. 
Nie mówię, że nie spotykam się z brunetem. To zdecydowanie nie jest jej sprawa. 
– Oczywiście. W wolnej chwili zadzwonię do mojego haremu i ich uprzedzę – odpowiadam. 
Wchodzimy do przestronnego holu. Tym razem za biurkiem siedzi ktoś inny. 
– Jesteś tu recepcjonistką? – pytam, zaintrygowana ilością jej zadań. 
– Asystentką pana Verdasa – poprawia mnie, wciąż się do mnie nie odwracając. Coś czuję, że się nie polubimy. – Moim zadaniem jest oprowadzenie pani po hotelu. 
Kiwam głową mimo, że i tak tego nie widzi, ponieważ wciąż na mnie nie patrzy. 
Szybkim krokiem wychodzimy z holu i korytarzem kierujemy się w głąb hotelu. Ta wycieczka zdecydowanie nie należy do najlepszych w moim życiu. Kobieta w bardzo szybkim tempie pokazuje mi restaurację, salę bankietową, siłownię, część spa, a także dwa baseny. Wycieczka zajmuje może z pół godziny i jestem pewna, że i tak będę musiała wykombinować jakąś mapę, ponieważ całą swoją uwagę skupiłam na rozmyślaniu, jak blondynka może tak szybko chodzić w tych pieprzonych butach. 
Po wszystkim, prowadzi mnie do apartamentu Verdasa i wskazuje pokój. 
Z przykrością stwierdzam, że to największa sypialnia, jaką w życiu widziałam. Utrzymana jest w brązach i beżach; znajduję się w niej ogromne łóżko, biurko i regał na książki. Okna sięgające od podłogi do sufitu i znajdujące się centralnie naprzeciwko łóżka, ukazują ocean, a zaraz obok nich dostrzegam drzwi prowadzące na balkon. 
– Te drzwi prowadzą do garderoby, a te do łazienki – oznajmia blondynka, przypominając mi o swojej obecności. – Pod hotelem będzie czekał na panią szofer – Henry. Zawiezie panią do szkoły Sarah, skąd wspólnie ją odbierzecie, a potem przywieziecie tutaj. Powinniście wyjechać za jakieś 15 minut, ale proponuje wyjść już teraz. 
Kiwam głową, a blondynka się odwraca do drzwi. W ostatniej chwili zatrzymuje się i odwraca ponowne w moją stronę. 
– Leon jest ostatnio zapracowany – zaczyna, a mnie nie umyka fakt, iż nagle pan Verdas zmienił się w Leona. – Może cię przyjął, ale nie mam wątpliwości, że jest to wynikiem roztargnienia. Wkrótce pani brak doświadczenia i trudny charakter sprawi trudności, a Leon to zauważy, dlatego lepiej, żeby się pani nie przyzwyczajała do pracowania tutaj. 
Nie czekając na moją odpowiedź, opuszcza pomieszczenie. 
– Powodzenia w wyciąganiu kija z tyłka – mówię do siebie. 
– Słyszałam – odpowiada z korytarza. 
Przewracam oczami. Stawiam stówę, że sypia z "panem Verdasem".

Wychodzę przed hotel i rozglądam się za szoferem. Chwilę później dostrzegam mężczyznę po pięćdziesiątce, stojącego przed drzwiami czarnego samochodu i mierzącego mnie wzrokiem. Postanawiam zaryzykować i podchodzę bliżej. 
– Panna Castillo? – pyta, choć z jego oczu jestem w stanie wyczytać, iż zna odpowiedź. 
Kiedy potwierdzam to skinieniem głowy, otwiera przede mną tylne drzwi auta. Bez słowa zajmuję miejsce na skórzanych siedzeniach. Kierowca z kolei siada przed kierownicą i rusza. 
Postanawiam przerwać niezręczną ciszę. 
– Więc... odwożenie i przywożenie córki Verdasa ze szkoły jest jedynym, co pan robi? – Dopiero po wypowiedzeniu tych słów, zdaję sobie sprawę z tego, jak źle one zabrzmiały. 
Mężczyzna jednak nie daje po sobie poznać, czy go to uraziło. 
– Wykonuję polecenia opiekunek Sarah – odpowiada beznamiętnym tonem. – Od dzisiaj jestem więc na pani zawołanie, jeśli będzie pani potrzebowała podwiezienia. 
Unoszę z zaskoczeniem brwi. Własna sypialnia, łazienka, garderoba i szofer. Gdyby nie to dziecko, chciałabym tu zostać. 
– Cały dzień będziesz stał na podjeździe i czekał, aż zechcę gdzieś pojechać? 
– Jestem pewien, że pan Verdas przekaże pani mój numer wtedy, kiedy uzna to za stosowne. 
Czy on coś sugeruje? Albo zmówił się z blondyną, albo wśród wszystkich pracowników panuje nakaz bycia wrednym dla nowej niańki. Cóż, próbują się mnie pozbyć jeszcze szybciej niż myślałam. 
Po około dwudziestu minutach jazdy, zatrzymujemy się pod prywatną szkołą. Zanim ja bądź Henry zdążamy wysiąść z samochodu, pojawia się w nim Sarah i zajmuje miejsce obok mnie. A przynajmniej mam nadzieję, że to ona – trudno odróżnić ją na tle dzieci, które są ubrane w identyczne mundurki. A mianowicie jest to czarna spódniczka i minikrawat, biała zapinana koszula i podkolanówki oraz bordowy, zapisany sweter. Zaczynam doceniać moją publiczną szkołę. 
Szatynka wita się z Henry'm, po czym odjeżdżamy z powrotem w stronę hotelu. 
– Cześć – mówię do niej, ale ona odpowiada mi tylko beznamiętnym spojrzeniem. Jeszcze wczoraj mnie lubiła. – Jak było w szkole? 
Przez chwilę zastanawia się nad odpowiedzią. To daje mi nadzieję na odpowiedź dłuższą niż jedno słowo. 
– Jak zawsze. 
Nadzieja matką głupich. 
Przez chwilę jedziemy w ciszy. Nie potrafię rozmawiać z dziećmi, a Henry najwyraźniej nie zamierza mi w żaden sposób pomagać. 
– Jesteś dobra z matmy? – pyta mnie w końcu Sarah. Kręcę głową. – A w angielskim? – Kiedy odpowiedź jest taka sama, kontynuuje: – Geografii? Plastyce? W czymkolwiek? 
Przez chwilę się zastanawiam. 
– Zawsze byłam dobra z wf-u. 
– Pewnie dlatego jesteś teraz nianią. 
Jej odpowiedź wywołuje śmiech Henry'ego. A już zaczynałam mieć nadzieję, że jest sztywniakiem z natury, a nie z mojej winy. 
– Czy dzieci nie powinny być milsze? – pytam cicho samą siebie.

Po powrocie do hotelu, podążam za Sarah do jej pokoju. Kładzie swój plecak na łóżku i odwraca się w moją stronę. 
To jest chyba ta chwila, w której powinnam jej znaleźć jakieś zajęcie. Jedyną przeszkodą jest to, iż nie mam pojęcia, co robią siedmiolatki po szkole. 
– Więc... co chcesz robić? 
– Muszę się przebrać – oznajmia. 
– Potrzebujesz pomocy? 
Kiedy kiwa głową, rozglądam się w poszukiwaniu szafy. W pokoju nie ma żadnej komody, ale mój wzrok natrafia na drzwi identyczne, jak te w mojej sypialni. To musi być łazienka albo garderoba. Podchodzę i je otwieram – garderoba. A w niej jeszcze więcej różu niż wcześniej – nie przypuszczałam, że to w ogóle możliwe. Omiatam wzrokiem półki w poszukiwaniu czegoś, na czego widok nie zechce mi się wymiotować. 
Po kilku minutach wracam do Sarah z miętowym t-shirt'em i białymi rurkami w ręku. Bierze ode mnie ubrania i zamyka się w garderobie, gdzie zapewne się w nie przebiera. Tymczasem ja siadam na jej łóżku – które swoją drogą jest cholernie wygodne – i czekam. Po kilku minutach, wraca do pokoju i bez słowa sięga po swój plecak. Wyjmuje stamtąd swoje książki i siada przy biurku. Wstaję i podchodzę do niej, kiedy ktoś puka do drzwi, po czym wchodzi. 
Odwracam się i dostrzegam kobietę, z którą wczoraj minęłam się, gdy po raz pierwszy spotkałam Sarah. Nie zgadniecie – ona też stoi i mierzy mnie uważnie wzrokiem. Co, do cholery? 
Kiedy już przyjrzała mi się uważnie, podniosła wzrok i spojrzała w moje oczy. 
– Pracuję w kuchni – wyjaśnia i nie czekając na moją odpowiedź, kontynuuje: – Pan Verdas dzisiaj się spóźni, dlatego nie będzie mógł zjeść kolacji z Sarah. Przyjdę więc i ją od pani odbiorę, a potem zaprowadzę do restauracji na dole, pani będzie mogła zająć się swoimi sprawami. 
Jeszcze raz ktoś zwróci się do mnie per pani, a przysięgam, że go pobiję. 
Spoglądam na Sarah, która odrabia swoje zadania i sprawia wrażenie kompletnie niezainteresowanej rozmową. 
– Będzie jadła sama? 
Kiedy kobieta wzrusza w odpowiedzi ramionami, ponownie przenoszę wzrok na szatynkę i przełykam głośno ślinę, a potem wypowiadam słowa, których zapewne bardzo szybko pożałuję. 
– Pójdę z nią.

~*~

Za szybko dodaję te rozdziały ;//. Sorry ;D. Miałam pierw dodać na SOYH, ale jakoś nie idzie mi pisanie. Mam pomysł itd., ale ostatnio mm takie dni, w które z jednej strony mi się nudzi, a z drugiej nic nie chce ;p. Jak mi przejdzie, to obiecuję, że napiszę ;). A tymczasem łapcie ten rozdział, w którym bliżej poznajecie Sarah, ale nie ma Leona. Chyba... XD Stopniowo będzie go coraz więcej, obiecuję ;D.
Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał i czekam na Wasze opinie ;**

Do następnego <3

Quinn ;*

13.7.16

02. ~ Niańka



– Jesteś obrzydliwy – mówię, wpatrując się w chłopaka mojej przyjaciółki, pożerającego hamburgera.
Przysuwa swój talerz w moją stronę.
– Frytki, króliczku?
Krzywię się – zarówno z powodu kawałka ziemniaka wrzuconego do wiadra oleju i wyciągniętego z powrotem, jak i z tego debilnego określenia. Co my mamy, dwanaście lat? I wcale nie mówię tego, dlatego, że sama nie potrafię wymyślić mu lepszego przezwiska.
– Od dzisiaj możecie mnie oficjalnie nazywać mistrzynią kompromisu – oznajmia Francesca, wyciągając z papierowej torby swoje zamówienie. Oboje z Diego zerkamy na nią.
– Serio, Fran? – odzywam się jako pierwsza. – Hamburger z sałatką zamiast frytek?
Hernandez wybucha śmiechem, a ja patrzę się na nią krzywo.
– Żyłoby mi się o wiele łatwiej, gdyby moja najlepsza przyjaciółka i mój chłopak zgadzali się chociaż w jednej rzeczy.
– Oboje cię kochamy – oznajmiam, ale po chwili dodaję: – Poprawka: twierdzimy, że cię kochamy. Według mnie Hernandez ściemnia.
Tak naprawdę lubię chłopaka Fran, ale sensem naszej przyjaźni jest to, że jesteśmy dla siebie wredni. Taka nasza natura i w sumie nie chcę tego zmieniać. Oboje mamy na kim się wyżyć po ciężkim dniu, bez obawy, że zniszczy to nasze relacje.
Wracam do swojej sałatki, kiedy nagle dzwoni telefon. Dzwonek One Direction głośno i wyraźnie krzyczy, że komórka należy do mnie.
– Nienawidzisz One Direction – zauważa Diego.
– Nienawidzę też, kiedy ktoś do mnie dzwoni. Wszystko więc w normie – oznajmiam, po czym odbieram komórkę. – Halo?
Po drugiej stronie lini, słyszę żeński głos.
– Panna Castillo? – Po moim potwierdzeniu, kontynuuje: – Nazywam się Ludmiła Ferro i pracuję dla pana Leona Verdasa. Po wczorajszej rozmowie z panią, mój szef zdecydował się zaprosić panią na spotkanie ze swoją córką. Jaki jest najszybszy wolny dla pani termin?
Przygryzam wargę.
– Właściwie to mogę przyjść w każdej chwili – mówię, świadoma tego, że właściwie nie mam życia i żadnych planów od dwóch lat.
– Wspaniale. Za godzinę.
Przytakuję i rozłączam się, po czym patrzę przerażona na Fran.
– Chyba jakiś psychol chce mnie zatrudnić do opieki nad swoją córką.
Fran patrzy na mnie z mieszanką zdziwienia i radości, gdy tymczasem jej chłopak komentuje:
– Może gdybyś ustawiła lepszy dzwonek, dzwonienie telefonu by cię tak nie wkurzało.

– Pan Verdas spóźni się chwilę, ale prosił mnie, abym w czasie jego nieobecności zaprowadziła panią do pokoju jego córki – mówi kobieta, kiedy jedziemy windą.
Nie odpowiadam tylko opieram się plecami o ścianę i robię balona z gumy do żucia. Mój wzrok pada na kobietę. Jej włosy są związane w koka. Ubrana jest w jasnoróżową koszulę, czarną spódnicę ołówkową i marynarkę w tym samym kolorze. Ah, no i oczywiście szpilki. Co jest takiego w tych głupich butach?
W myślach sporządzam listę rzeczy, które wiem o moim nowym, potencjalnym pracodawcy.
  1. Nazywa się Leon Verdas.
  2. Ma córkę.
  3. Wolny czas spędza na dziadowskich przyjęciach, na których obowiązkowe są niewygodne szpilki.
– Czym właściwie zajmuje się pan Verdas – pytam blondynki.
Odwraca się w moją stronę i unosi idealnie wyregulowaną brew ze zdziwienia.
– Jest właścicielem sieci hoteli – odpowiada. – Między innymi tego, w którym właśnie się znajdujemy.
Kiwam głową i oblizuję wargę.
– Ile lat ma jego dziecko?
– Siedem.
Właściwie to nie zastanawiałam się nad tym, jakie dziecko lepiej byłoby niańczyć – nie potrafię poradzić sobie z żadnym. Ale z dwojga złego wolę odrabiać lekcje niż zmieniać pieluchy.
Co ja w ogóle mówię? Nie dostanę tej pracy. Jestem pewna, że moja obecność tutaj jest tylko wynikiem jakiejś pomyłki. Ktoś pomylił nazwiska.
Blondynka odwraca się w moją stronę.
– Jakie ma pani doświadczenie z dziećmi?
Śmieję się.
– Żadne.
Gwałtownie podnosi na mnie wzrok. Jej oczy są szeroko otwarte.
– Rodzina?
– Nie posiadam.
– Dzieci znajomych?
– Laska, mam tylko jedną przyjaciółkę, która nawet nie jest zaręczona. Nie, żebym miała coś przeciwko nieślubnym dzieciom.
Przez chwilę mi się przygląda z lekko otwartą buzią. Prawie słyszę pracujące w jej głowie trybiki.
– Panna Violetta Castillo?
Kiedy przytakuję, błyskawicznie wyjmuje swoją komórkę i dzwoni, zapewne do swojego szefa. Chwilę czeka, aż w końcu osoba po drugiej stronie odbiera.
– Panie Verdas? Jestem tutaj z panną Violettą Castillo, ale obawiam się, że zaszła pewna pomyłka – zerka na mnie, słuchając jego odpowiedzi. – Ale...
Nie mówi nic więcej, bo najwyraźniej mężczyzna się rozłącza. Wzdycha głośno i patrzy na mnie.
– Jeśli cię to pocieszy, też nie mam pojęcia, co tu robię.
Unosi podbródek i odpowiada:
– Pan Verdas nie dopuściłby osoby tak niekompetentnej jak pani do swojej córki. Jestem pewna, że to pomyłka, która wyjaśni się zaraz po jego powrocie.
Kiwam głową. Również na to liczę, bo całym sercem marzę o tym, żeby nie zostać przyjęta do tej pracy. Będę mogła wrócić do Fran i powiedzieć, że nie wyszło. Nie będę miała za to serca powiedzieć jej, że sama zrezygnowałam nawet nie próbując. Chyba by mnie zabiła. Albo skrzywdziła w sposób w jaki tylko ona potrafi – milcząc.
Wchodzimy do miejsca, które najprawdopodobniej jest apartamentem Verdasa. Znajdujemy się w pomieszczeniu, które jest jednocześnie ogromnym salonem, ogromną kuchnią i ogromną jadalnią. Cholera, ale to wszystko ogromne.
Nie czekając na moją reakcję, blondynka skręca w jakiś korytarz i otwiera drzwi. Staje przy nich i czeka, aż podejdę. Tuż przed moim wejściem, starsza kobieta opuszcza pomieszczenie. Przystaje i spogląda na mnie. Obdarza mnie uśmiechem, ale mojej uwadze nie umyka, że próbuje dyskretnie mi się przyjrzeć. Niech się pani nie martwi, nie zabawię tu długo.
Wchodzę do pomieszczenia i ze zdziwieniem odkrywam, ze ten pokój jest większy niż moja sypialnia. Co więcej wszędzie jest różowo i znajdują się zabawki, o jakich istnieniu nawet do tej pory nie wiedziałam,
Chyba chcę stąd wyjść.
Słyszę dźwięk zamykanych drzwi i uświadamiam sobie, że kobieta znowu została po drugiej stronie. Biorąc pod uwagę jej minę, musiało jej to sprawić wiele trudności.
Mój wzrok pada na dziewczynkę, siedzącą przy biurku i rysującą coś. Lekcja na dziś: tak wygląda dziecko.
Nie odwracając się do mnie, odzywa się:
– Będziesz moją nową nianią?
– Raczej wątpię – odpowiadam, dalej oglądając jej pokój.
Różowe ściany, dywaniki, zasłony i spora część zabawek w połączeniu z meblami i podłogą z białego drewna, sprawiają, że mam ochotę rzygnąć. Nie zdziwię się, jeśli okaże się, iż to dziecko ma zaburzenia psychiczne.
Dziewczynka odwraca się do mnie i mierzy mnie swoim spojrzeniem.
– Gdybyś była moją nianią, kazałabyś mi robić rzeczy, których nie lubię i dawała kary?
Prycham i krzywię się.
– A kim ja jestem? Twoją matką?
Patrzy na mnie w zamyśleniu, kiedy nagle pojawia się Leon Verdas. Obie obracamy się w tę stronę, ale zanim zdążam wspomnieć na samym początku o błędzie, jaki został popełniony, odzywa się jego córka:
– Czy ta pani może zostać moją niańką?

Wpatruję się w Verdasa zmrużonymi oczami. Niemożliwe, że w ogóle rozważa zatrudnienie mnie. Jestem do tego najnieodpowiedniejszą osobą na świecie.
– Chciałbym uzgodnić warunki naszej współpracy. – Ten człowiek ma nierówno pod sufitem. Sięgam po szklankę wody i biorę łyka, przydałby mi się alkohol. – Przede wszystkim oczekuję, że się tutaj wprowadzisz.
Prawie krztuszę się wodą. Szybko ją przełykam i przez chwilę kaszlę, podczas gdy szatyn siedzi naprzeciwko i z kamiennym wyrazem twarzy, czeka aż się uspokoję.
– Wprowadzisz?! – pytam, kiedy tylko jestem w stanie. – Tutaj?
Marszczy brwi i przygląda mi się przez chwilę.
– W ogłoszeniu o pracę, wyraźnie zaznaczyłem, że szukam niani, która będzie gotowa wprowadzić się do mojego apartamentu.
Zastanawiam się przez chwilę. Właściwie to nie dziwi mnie fakt, iż przeoczyłam tak ważną informację. W ogłoszeniach patrzę tylko na datę, adres spotkania i numer telefonu. Czasem spoglądam też na stanowisko, ale przelotnie.
– Oczekujesz, że będę opiekowała się twoim dzieckiem dwadzieścia cztery na dobę? – pytam, chociaż wiem, że ta posada jest stracona. Francesca nie pozwoli mi mieszkać z jakimś obcym gościem. Nawet jeśli dostanę tę pracę, Fran od razu każe mi z niej zrezygnować i będę miała spokój na kolejne parę dni.
– Oczekuję opiekunki, której godziny pracy zaczną się w chwili, w której ja opuszczę apartament, a skończą, kiedy do niego wrócę. Z przerwą, kiedy moja córka będzie w szkole.
Przyglądam się swoim paznokciom. Wystarczy, że teraz poudaję, że mi zależy i naprawdę staram się o tę pracę. Wrócę do mieszkania z informacją, że ją dostałam i wyprowadzam się do swojego szefa, Francesca spanikuje; powie, że nie pozwoli na to bym zamieszkała bez niej, bo nie będzie mogła mnie w ten sposób pilnować i każe rzucić tę robotę. Potem ja z przykrością zrezygnuję.
A ja myślałam, że dzisiejszy dzień będzie tragiczny.
– Co jest w zakresie moich obowiązków? Mam jej sprzątać pokój, gotować?
– Rano masz ją zabrać tutaj. – Wskazuje głową restauracje na terenie hotelu, w której właśnie się znajdujemy. – Tutaj kucharz przygotuje jej śniadanie, a potem szofer zawiezie was do jej szkoły. Masz dopilnować, aby tam dotarła, a potem, na czas jej nieobecności, masz czas wolny – możesz za darmo korzystać z atrakcji hotelu albo znaleźć sobie jakieś inne zajęcie. Po południu musisz wraz z szoferem ją odebrać, zapewnić jej jedzenie i pomóc w nauce, a potem znaleźć zajęcie. Zazwyczaj pojawiam się na kolacji, więc albo możesz zjeść z nami albo sama w tym czy innym miejscu. Wtedy dzień twojej pracy się kończy i możesz robić, co ci się żywnie podoba. Pokój mojej córki jest sprzątany przez sprzątaczki, a jedzenie przygotowywane przez kucharzy, więc nie musisz tego robić.
Kiwam głową. Gdybym rzeczywiście tu pracowała, byłaby to chyba najłatwiejsza praca, jaką w życiu wykonywałam.
Zanim jednak się zgadzam, postanawiam zapytać o jedną rzecz, która mnie ciekawi, odkąd zaczął mówić.
– Co z twoją żoną? Pracuje czy...
– Nie żyje – przerywa mi.
Okej, tego się nie spodziewam. Natychmiast zaczynam się zastanawiać, ile ma lat. Nie wygląda staro, a jego córka jest dość młoda, ale z drugiej strony ma sieć ekskluzywnych hoteli i zdążył już zostać wdowcem.
– Przykro mi – wypowiadam słowa, które wypowiada każdy po takiej informacji. Właściwie nie wiem, po co ludzie to robią, skoro to tylko puste słowa. Tak naprawdę nie jest mi przykro – nie znam ani jego, ani żony.
– Oczekuję, że wprowadzisz się jak najszybciej. Jutro rano? – Kiedy kiwam głową, kontynuuje: – Swój dzień pracy zaczniesz po tym, jak moja córka wróci ze szkoły. Jutro dostaniesz też umowę o pracę.
Potakuję, choć wiem, że jeszcze dzisiaj wieczorem, zadzwonię tutaj i oznajmię, że ze współpracy nici.

Kiedy wchodzę do mieszkania, wita mnie Francesca z tym swoim błyskiem nadziei w oku.
– I jak? – pyta. Tak strasznie nienawidzę jej rozczarowywać.
– Dostałam pracę niańki – oznajmiam z udawanym entuzjazmem.
Włoszka piszczy i mocno mnie ściska.
– Kiedy zaczynasz?
– Jutro. Mój nowy szef oczekuję, że wprowadzę się do jego hotelu.
Odsuwam się i obserwuję jej reakcję. Czekam, aż uśmiech zniknie z jej twarzy; aż powie mi, że nie ma mowy i że niedługo znajdę coś lepszego. Ale wiecie co dostaję? Jedno wielkie gówno.
– Darmowe mieszkanie? W hotelu? O mój Boże, Violetta, to fantastycznie!
Patrzę się na nią szeroko otwartymi oczami. To nie moja Fran. Gdzie ta Fran, która oczekuję, że będę się jej meldowała, co godzinę, jeśli nie jestem w domu?
– Fran, mam się wprowadzić do obcego gościa. Przecież nie mogę tego zrobić.
Z kanapy stojącej za moją przyjaciółką, odzywa się Diego:
– Od kiedy spanie u obcych gości ci przeszkadza?
Piorunuję go wzrokiem i wracam do rozmowy z Francescą.
– Fran, nie możesz mi na to pozwolić! Stracisz nade mną kontrolę. Nie będziesz wiedziała, co robię w każdej minucie każdego pieprzonego dnia! Co jeśli się powieszę?! Albo, co gorsza, będę tak zdesperowana, że się upiję i zadzwonię do rodziców?
Słucha mnie z lekkim uśmiechem na twarzy. Co, do cholery, dzieje się z moją Fran?!
– Przecież i tak nie widujemy się cały dzień, bo chodzę do pracy. Będziemy codziennie rozmawiać przez telefon albo po prostu się spotkamy, przecież nie wyjeżdżasz z kraju.
Patrzę na nią przerażona.
– Nie, nie, nie, Fran, nie rób mi tego – mówię spanikowana. Ona nie może mnie puścić.
– Violu, ta praca, to najlepsza robota jaką mogłaś dostać. Będziesz zarabiała pieniądze, bez potrzeby wydawania ich na swoje utrzymanie. W mig zarobisz tyle kasy, żeby spłacić długi, a potem będziesz mogła odejść i robić, co ci się żywnie podoba.
Wpatruję się w nią, czekając, aż powie, że to wszystko to gówniany żart i nigdzie nie pójdę, ale po chwili jestem pewna, że mówi poważne. Czeka mnie długich parę miesięcy.

~*~

Dodaję ten rozdział, mimo, że nie dopisałam ani jednego zdania do tego, który piszę na zapas. To Wasza wina XDD.
Dziękuję za tyle pozytywnych komentarzy pod poprzednim rozdziałem <3. Kamień z serca ;D.
Mam nadzieję, że ten rozdział nie jest gorszy niż poprzedni i czekam na Wasze opinie :*

Do następnego! ;)

Quinn ;*

10.7.16

01. ~ Pieprzone szpilki




– Boję się, że wypadną – oznajmiam, przyglądając się sobie w lustrze. – Myślisz, że istnieje na to szansa? 
Francesca dokładnie lustruje wzrokiem mój strój. Mam na sobie stanowczo za krótką i stanowczo za obcisłą sukienkę bez ramiączek w kolorze czarnym. No i, rzecz jasna, pieprzone szpilki. 
– Nie, na pewno nie wypadną. 
Dokładnie przyglądam się odbiciu. 
– Są dość duże. 
– Violetta! – próbuje brzmieć surowo, ale wiem, że powstrzymuje się przed wybuchem śmiechu. – Violu, twoje piersi nie wydostaną się z tej sukienki. Proszę, po prostu postaraj się poudawać, że nie masz takiego stroju na sobie po raz pierwszy w życiu. I błagam, bądź miła. Wiem, że to dla ciebie trudne i kocham cię za to całe chamstwo jakie się z ciebie wylewa, ale twojemu szefowi może się to nie spodobać. 
Tak naprawdę nie pamiętam, kiedy ostatnio miałam na sobie sukienkę. Jestem sportowcem. A właściwie to byłam i mimo, że nie mogę uprawiać sportu zawodowo, pewne nawyki pozostaną w moim życiu na zawsze. Jednym z nich jest zdrowe żarcie o ustalonych porach dnia, a innym bluza, legginsy bądź dresy i trampki. 
Chamstwo zdecydowanie też mnie definiuje, ale to po prostu geny. Z tego samego powodu mam wielkie piersi, które wyglądają, jakby miały wypaść z tej sukienki przy pierwszym lepszym gwałtownym ruchu.  
– Wiesz... Mam wrażenie, że zależy ci na tej robocie bardziej niż mnie – zauważam, poprawiając ten kawałek szmaty, który inni śmią nazywać sukienką. – Naprawdę tak nie lubisz ze mną mieszkać? Wstaję wcześnie rano; robię ci pyszne, zdrowe śniadanka; sprzątam, kiedy jesteś w pracy, a ostatnio nawet nie narzekałam, kiedy w mojej stercie prania znalazły się bokserki Diego. 
Fran wzdycha głośno. 
– Wiesz, że nie o to mi chodzi. Możesz mieszkać u mnie, ile chcesz, ale potrzebujesz kasy. Gdybym miała, to bym ci pożyczyła, ale nie posiadam takich oszczędności. Mogę cię utrzymywać do końca życia, tylko błagam, odłóż tę kasę i spłać w końcu długi. 
Przewracam oczami. 
– Musimy o tym rozmawiać właśnie teraz? – pytam, podając jej czerwoną szminkę. Wolę nie wiedzieć, co by wyszło, gdybym użyła jej samodzielnie. 
– Będziemy o tym rozmawiać, aż zaczniesz brać to na poważnie – oznajmia. – Violetta, to naprawdę cholernie ważna sprawa. Wpakowałaś się w niezłe gówno. 
Wzdycham głośno. 
– Ta, ta. Wiem. Pójdę dzisiaj do pracy, zarobię pieniądze, schowam do szuflady z bielizną, a potem oddam je grzecznym dżentelmenom, z którymi zdarzało mi się robić interesy. 
Patrzy na mnie poważnie.  
– No dalej, okaż trochę wsparcia, wiary. 
– Okej, okazuję. Wierzę, że ci się uda – oznajmia, po czym klepie mnie w tyłek, kiedy kieruję się do wyjścia. – Cholera, weź się roztyj! 
Kręcę nim wychodząc i jestem pewna, że dałoby to wspaniały efekt, gdyby nie to, że w progu się potykam. Wspominałam już, że zazwyczaj preferuje trampki? 
Odwracam się w stronę przyjaciółki. 
– Szpilki są konieczne? 
Wzrusza ramionami. 
– Spytaj szefa.

Nigdy nie byłam na gali charytatywnej. Szczerze mówiąc, wcześniej nawet nie za bardzo wiedziałam na czym to polega. Teraz, po ponad godzinie łażenia po ogromnej sali z tacą z szampanem, widzę to tak: zbiera się wszystkich bogatych, zboczonych i sztywnych gości, wsadza się ich do jednego pomieszczenia i rozdaje drogi alkohol. Celem tego wszystkiego jest zbiórka pieniędzy dla dzieci chorych na raka. Nie wiem, jakim cudem, ale kiedy się już dowiem, dam znać. 
Minusy? Głupia sukienka, niewygodne szpilki, szef idiota i żałosne teksty zebranych tu snobów. Plusy? O to powinnam zapytać Francescę, bo ja żadnych nie widzę. 
W końcu nie wytrzymuję. Ta praca zdecydowanie nie jest dla mnie. Podchodzę do pierwszego lepszego stolika i kładę na nim tacę. Następnie zajmuję przy nim miejsce i zdejmuję z nóg szpilki. 
Trzech mężczyzn, którzy przy nim siedzą, przerywają swoją rozmowę i kierują swoje spojrzenia na mnie. Szybko lustruję ich wzrokiem. Dwóch naprzeciwko mnie wygląda na około trzydzieści lat. Trzeci siedzi obok i wygląda na jakieś pięćdziesiąt. 
– No hej – witam się i serwuję im swój najpiękniejszy uśmiech. I kto powiedział, że nie potrafię być miła? 
Młodsi mężczyźni patrzą na mnie zdezorientowani, Ten obok z kolei tak, jakby chciał mnie przelecieć. 
– Widzę, że organizatorzy nie oszczędzali na pięknych kobietach wśród pracowników. 
Patrzę na niego przez chwilę, ale kiedy dociera do mnie, że mówi poważnie, wybucham śmiechem. 
– O nie, stary, nie chcesz tego. Jestem ateistką, nigdy w życiu nie głosowałam, a właściwie to nawet nie wiem, jak to się robi. No i złamałam rękę koledze, który przez przypadek pomacał mnie po tyłku. Właściwie to nie rozumiem tego fetyszu tyłków u facetów. Co jest w tyłkach takiego, że tak bardzo chcecie go macać? Albo w piersiach? W czym piersi i tyłek są seksowniejsze niż na przykład łydki i uszy? 
Teraz cała trójka patrzy na mnie, jak na wariatkę. 
– Albo o co wam wszystkim chodzi z tą chęcią zaciągnięcia nas do łóżka? Co takiego jest w seksie? Zajęcie, jak każde inne. Różni się tylko tym, że strasznie męczy, a po wszystkim śmierdzi się potem, Po bieganiu jest tak samo. Czemu więc szukacie seksu, a nie idziecie biegać? No co? – pytam, kiedy nikt się nie odzywa. – Nie potraficie odpowiedzieć, prawda? Ale to kobiety są skomplikowane. – Po chwili zastanowienia, dodaję: – Właściwie to są. Sama ich nie rozumiem, a przecież jestem. 
Nagle za moimi plecami pojawia się mój szef. 
– Violetto, co robisz? 
Mrużę oczy i zastanawiam się nad odpowiedzią. 
– A tak sobie gawędzę z... Właściwie to nie wiem, kim są ci ludzie. 
Chrząka. 
– Mam nadzieję, że nie chcesz dyskutować w kwestii twojego zwolnienia z pracy – rzuca i zwraca się do mężczyzn przy moim stoliku. – Bardzo za nią przepraszam. 
Kiedy odchodzi, krzyczę do jego pleców: 
– Sama odchodzę! Albo właściwie nie, zwisa mi to. Możemy uznać, że zostałam zwolniona. 
Uśmiecham się do swoich towarzyszy i wstaję, po czym biorę do ręki swoje szpilki. 
– Dzięki za przemiłą pogawędkę.  
Odchodzę kawałek i cofam się. Kładę buty na ich stoliku. 
– Właściwie to byłabym wdzięczna, gdybyście oddali je mojemu szefowi. Dzięki, danke, tack så mycket.

– Co to za praca? – pyta Fran, kiedy następnego dnia rozmawiam z nią przez telefon, siedząc w recepcji hotelu. 
– To była chyba praca niańki. 
Nastaję krótka chwila milczenia. po której Francesca w końcu odpowiada: 
– Violu, wiesz, że niańka opiekuje się dziećmi, prawda? 
– No i co? Przecież dzieci mnie lubią – oznajmiam. – To znaczy... żadnych nie znam, ale jestem pewna, że gdybym znała to by mnie lubiły. 
Tak naprawdę nie przemyślałam tego. Kiedy widzę ogłoszenie o pracę, to po prostu idę na rozmowę kwalifikacyjną. Jak mi się nie podoba, to odchodzę. O ile wcześniej nie zostaję zwolniona. 
Właściwie to od kontuzji nie znalazłam ani jednej pracy, która by mi się podobała. 
– Panno Castillo? – zaczepia mnie kobieta z recepcji. – Pan Verdas jest gotowy na spotkanie z panią. Zaprowadzę panią do jego gabinetu. 
– Muszę kończyć – rzucam do Fran i się rozłączam. 
Idę za młodą kobietą w szpilkach korytarzem. Kiedy dochodzimy do końca, ukazują się nam duże drewniane drzwi, do których puka. 
Po zaproszeniu nas do środka, kobieta otwiera je i wpuszcza mnie. Sama zostaje na zewnątrz.
W samym centrum pomieszczenia znajduję się duże biurko, a za nim siedzi... no właśnie, kim jest ten gość i dlaczego mam wrażenie, że skądś go kojarzę? 
Podnosi wzrok i jego wyraz twarzy zmienia się ze skupionego w zdziwiony.  
– No co? – pytam, kiedy dokładnie mi się przygląda. – Mam coś na twarzy? Czy szpilki są obowiązkowe w tej pracy? Bo jeśli tak, to ja spasuję.  
Wstaję i podchodzi do mnie. 
– Ateistka, która nie wie, jak głosować i nie rozumie fenomenu seksu – zauważa. 
Momentalnie przypomina mi się, skąd go znam. No tak, to przecież jeden z tych gości, z którymi wczoraj rozmawiałam. 
– Leon Verdas – przedstawia się i wyciąga do mnie rękę, którą ściskam. 
– Violetta. 
Wskazuje mi krzesło, na przeciwko biurka, a kiedy obchodzi je, żeby zając swoje miejsce, dokładnie się mu przyglądam. Ma na sobie czarne dżinsy i ciemnoniebieski sweter, spod którego wystaje kołnierz białej koszuli. Ja mam na sobie rurki, czarną bluzę bez kaptura i trampki.  
– Czy jest coś, co jest w stanie mnie przekonać, że jesteś odpowiednią osobą do opieki nad moją córką? 
– O, masz córkę. 
Patrzy na mnie dziwnie, a ja dodaję: 
– No tak, przecież nie szukałbyś niańki gdybyś nie miał. – Przez chwilę zastanawiam się nad odpowiedzią. Przypominam sobie o wszystkich ludziach, których wczoraj spotkałam wczoraj i uświadamiam sobie, że ten gość jest jednym z nich. Czy jest sens zabiegać o tę pracę, jeśli wiem, że nie chcę dla niego pracować? – Właściwie to nie. Ledwo skończyłam liceum, a o studia nawet nie zabiegałam. Dwa lata temu popadłam w depresję, dość często się upijam i tak naprawdę nigdy nie miałam kontaktu z dziećmi. Ah, no i mam długi. I wiesz co? Nie chcę tej pracy. 
Wstaję, zanim zdąża odpowiedzieć i opuszczam jego gabinet. Mogę powiedzieć Francescę, że próbowałam i jednocześnie uniknąć męczenia się z bogatym snobem. Dzisiejszy dzień uważam oficjalnie za udany.

~*~

Kurcze, chciałam poczekać tę parę dni, ale napisałam ten rozdział jeszcze w trakcie praktyk (czyli w czternastym tygodniu, a jest dwudziesty siódmy ;pp) i od tamtego czasu nie mogłam się doczekać, aż w końcu poznam Waszą opinię na jego temat, więc dodaję już dzisiaj ;pp.
Przede wszystkim cholernie jestem ciekawa Waszej opinii, co do Violetty, bo jest ona taką trochę kopią Leona z SOYH. Uznałam, że świetnie mi się nim pisze, więc czemu nie spróbować tego samego z Fiolką ;p. Jest ona jednak całkowicie inna niż pozostałe Fiolki, które do tej pory wykreowałam, dlatego jestem mega ciekawa, co o tym myślicie. No i mam nadzieję, że to, iż Leon ma córkę, nie zrazi Was, bo tego też się bałam ;p.
Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał i niecierpliwie czekam na Wasze opinie ;*
No i zapraszam do przeczytania epilogu, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście ;D.

Do następnego ;*

Quinn <3
Szablon stworzony przez Arianę | Technologia Blogger | X X