Widzę, że wchodzi do kawiarni, ale ignoruję ten fakt. Zabieram puste szklanki ze stolika i szybkim krokiem kieruję się w stronę lady.
Wzdycha tylko i idzie za mną.
– Amy, daj mi wytłumaczyć…
– Nie – przerywam mu. Nie chcę go słuchać. – Nie dzisiaj. Mogłeś to zrobić wczoraj, ale kompletnie mnie olałeś, dzisiaj ja robię to tobie.
Co zrobił po tym, jak już skończył obściskiwać się z jakąś laską na moich oczach? Obrzucił mnie przelotnym spojrzeniem, po czym bez słowa wyprowadził ją z lokalu. Przez resztę dnia się nie odzywał. Tak się nie traktuje ludzi!
Nie, nie jestem zazdrosna. Leon jest dupkiem, a ja po prostu… wściekam się, bo tamta kobieta może pokrzyżować moje plany. Tak. To nie ma nic wspólnego z zazdrością.
– Amy, proszę posłuchaj mnie.
Kręcę głową i skupiam swoją uwagę na robieniu kawy.
– Swoją drogą nie jesteśmy jakąś pieprzoną parą, żebym musiał ci się tłumaczyć z tego, co i z kim robię.
Przerywam swoje zajęcie i wpatruję się przez chwilę w jego twarz. Nagle to, że znał Nathan'a nie wydaje się takie dziwne.
Nie chcę wychodzić za niego za mąż i mieć gromadki dzieci, ale idealizowałam go. Sama nie wiem, dlaczego. Może powodem było to, że łatwiej było uwieść ideał, niż zwykłego dupka. Albo po prostu chciałam wierzyć, że nie każdy facet jest taki jak Nathan.
Wmawiałam sobie, że nie ma wad, ale teraz okazuje się, że jest ich mnóstwo.
– Więc to daje ci prawo do traktowania mnie, jak śmiecia? – pytam i, nie czekając na odpowiedź, kładę filiżankę na tacy, po czym kieruję się do stolika.
Przewracam oczami, kiedy idzie za mną.
– Przecież właśnie chcę ci wszystko wytłumaczyć.
– Po prostu zostaw mnie i daj mi pracować – rzucam i kładę kawę przed klientką. Obdarowuję ją wymuszonym uśmiechem i odwracam się, aby wrócić za ladę.
– Thea jest moją żoną – oznajmia, a ja gwałtownie staję.
Że co, do cholery?!
Leon nie ma żony. Przecież powiedziałby mi o tym wcześniej. To tylko zły sen. Zaraz obudzę się i ponownie będę żyła, wmawiając sobie, że Verdas to chodzący ideał.
Przed oczami stają mi ci wszyscy mężczyźni, których spotykałam na swojej drodze, będąc nastolatką. Jestem pewna, że połowa z nich miała w domu żony. Kobiety inne niż moja matka. Kobiety, które miały serce.
Wiele razy zastanawiałam się, ilu kłótni małżeńskich byłam przyczyną; ile związków zniszczyłam.
A teraz okazuje się, że przez ostatnie tygodnie byłam kochanką żonatego mężczyzny.
Odwracam się, czując w oczach piekące łzy.
– Co? Jak mogłeś mi o tym nie powiedzieć?!
– Am…
– Powinnam o tym wiedzieć! Twoim pieprzonym obowiązkiem było powiedzenie mi o tym! Nie rozbi…
Przerywa mi. Jak? Pieprzonym pocałunkiem. A co ja robię? Nic. Nie odpycham go, choć powinnam. Co więcej – zarzucam mu ręce na szyję, zupełnie zapominając o tym, gdzie jesteśmy.
Przypominają mi o tym dopiero oklaski i pogwizdy gości. Odrywam się od niego, jak oparzona i rzucam mu zdenerwowane spojrzenie. Już mam go zwyzywać, kiedy staje koło nas Veronica.
– Mogę prosić was do siebie?
– Nie życzę sobie, żebyście obściskiwali się w mojej kawiarni! – mówi, bez zbędnego owijania w bawełnę.
– A ja nie życzę sobie, żebyś spała z moim ojcem w sypialni mojej matki – oznajmia Verdas. – Teraz się wyniesiesz? Pod mostem na pewno znajdzie się dla ciebie honorowe miejsce.
Różnica między naszą trójką jest znacząca.
Veronica stoi po drugiej stronie i zaciska pięści. Widać, że jest wkurzona. Nie dziwi mnie to, że wścieka się na mnie – codzienność – ale to, że ma pretensje również do Leona. W życiu nie przypuszczałabym, że jest w stanie przeciwstawić się Verdasowi. A tymczasem stoi tu teraz i ma zamiar prawić mu kazania.
Szatyn jednak nic sobie z tego nie robi. Zignorował jej prośbę o to, żebyśmy usiedli i teraz stoi, podpierając się o ścianę obok drzwi. Ręce trzyma w kieszeni i bije od niego pewność siebie. Zresztą – zawsze taki jest, kiedy w pobliżu znajduje się moja matka. Ma zupełnie gdzieś to, co ma do powiedzenia i nie boi się tego okazywać.
Tymczasem ja siedzę skulona przy biurku i w ciszy przetrawiam jego słowa.
Thea jest moją żoną.
Co to oznacza? Koniec?
Nie mam zamiaru pakować się w związek z żonatym mężczyzną. Nie chcę być jego kochanką, oczekuję… Sama nie wiem, czego oczekuję. Dlaczego, do cholery, wiadomość o tym, że ma żonę tak mnie boli?
– Nie o tym teraz rozmawiamy – rzuca ostro w odpowiedzi. Czyżby postanowiła pobawić się w surową mamuśkę? – Wasze zachowanie jest karygodne! Moja kawiarnia to nie burdel! Nie płacę swoim pracownikom za dawanie przedstawień gościom lokalu! Amy, jesteś zwolniona.
– Co? Chyba żartujesz! – Nie, to nie ja. To Leon. Mnie zupełnie nie obchodzi ta informacja. Bo Verdas jest żonaty.
Wstaję tylko i ze łzami w oczach, opuszczam gabinet. Nie płaczę dlatego, że ponownie zyskałam status bezrobotnej. To, że właśnie straciłam szansę na zemstę na matce też nie jest powodem. Co więc nim jest? Pierdolona żona Leona, Thea.
Kiedy wchodzę do domu, z kuchni od razu wyłania się zaskoczony dziadek. No tak. Violetta o tej godzinie pracuje.
– Gdzie babcia? – pytam od razu, szczerze zdziwiona tym, że jeszcze nie wybiegła powpieprzać się w moje życie.
– Wyjechała na parę dni do swojej koleżanki – odpowiada, marszcząc brwi. – Płakałaś?
Kiwam lekko głową i ponownie zalewam się łzami.
– Ma żonę – oznajmiam, łamiącym się głosem, olewając to, że dziadek zapewne nie ma pojęcia, o co mi chodzi.
W jego domu nie widziałam żadnych ich zdjęć. Nie było tam śladu obecności kobiety, a spędziłam tam wiele długich godzin – na sto procent coś bym zauważyła.
Może przez wzgląd na pracę dużo podróżuje, a Leon chował wszystkie jej rzeczy? Ale… przecież jego ojciec komentował niedawno to, że nie ma żony.
Coś tu nie gra i z pewnością jest to Thea. Kompletnie nie pasowała do życia Verdasa.
Może wzięli potajemny ślub? Jego ojciec o nim nie wie, a szatyn to ukrywa, dlatego w mieszkaniu nie ma śladu kobiety? Ale skoro tak zależy mu na tym, żeby z nią być, dlaczego sypiał ze mną? Mam mętlik w głowie i wiem, że jedyną osobą, która może rozwiać moje wątpliwości jest Leon. Problem w tym, że w najbliższym czasie nie mam zamiaru z nim rozmawiam.
Odsuwam mój plan na bok. Teraz liczy się to, że przez ostatnie tygodnie Verdas mnie okłamywał w tak istotnej sprawie.
Nagle przypominam sobie, o czym mu opowiadałam. Nie powinnam tego robić. Zaufałam mu i się zwierzyłam, a teraz nie mam pojęcia, co zrobi z tymi informacjami. Cholera.
– Violetta, wszystko w porządku? – słyszę głos Williama.
Od mojego powrotu minęło kilka godzin. Siedzę teraz w brudnym pokoju. Łóżko nie jest zaścielone, ubrania leżą na krześle przy biurku, a na stoliku nocnym znajdują się brudne naczynia i pudełko po pizzy. Jestem ubrana w stare leginsy z widoczną dziurą na prawym udzie i za dużą o parę rozmiarów koszulkę, której nadruk jest już praktycznie niewidoczny.
Tak, chyba mam depresję.
– Tak, jasne – kłamię i cieszę się, że rozmawiamy przez telefon, bo w takich okolicznościach jest mniejsza szansa na to, że zacznie coś podejrzewać. – Kiedy znowu przyjedziesz do Chicago? – zmieniam temat.
– Niedługo. – Słyszę westchnienie. – Właściwie to chciałbym z tobą o czymś ważnym porozmawiać, jak przyjadę.
Wspaniale. Kolejny problem. Właśnie tego potrzebowałam. Nie mam pracy, chłopaka kogoś z kim sypiałam i jeszcze tatuś ma dla mnie jakieś news'y. Chyba mam ochotę wbić sobie ołówek w tętnice.
Mimo to mówię:
– Okej. Mam się martwić?
– Wszystko ci powiem, jak się zobaczymy.
Żegnam się i rozłączam, po czym kładę na łóżku i wpatruję się w sufit.
Ciekawe czy Thea wie, co Leon robi. Może to jeden z tych luźnych związków? A może odkryła to, że jestem jego kochanką i w kawiarni postanowiła mi zademonstrować, do kogo Verdas naprawdę należy.
To takie dołujące. Byłam tylko kochanką. I nigdy nie zostanę nikim więcej.
Nie wmawiałam sobie, że jesteśmy parą, ale chciałam móc nazwać nas chociażby… przyjaciółmi z dodatkowymi korzyściami. Przyjaciele mówią sobie o współmałżonkach.
Po chwili słyszę dzwonek do drzwi, a następnie krzyk dziadka:
– Violetta, ktoś do ciebie!
Wzdycham głośno i wstaje, po czym opuszczam pokój.
Czego oni jeszcze ode mnie chcą?
Idę wpatrując się w podłogę, kiedy unoszę głowę i zastygam w połowie schodów. Na dole znajduje się Leon.
Leon. Pasierb mojej matki.
I dziadek.
Powtarzam sobie, iż to, że babcia go znała nie oznacza, że dziadek też. Ale sama w to chyba nie wierzę.
~*~
Coś za szybko przyszłam Was nękać. Przepraszam, ale jakoś tak miałam wenę ;D. Mieszam, komplikuję, robię Was w konia... chyba kocham to opowiadanie <3 XD.
Btw przepraszam Was za długość, ale chciałam dzisiaj dodać (miałam do napisania tylko końcówkę), a miałam fatalny dzień. Rano wyrwali mi zęba i resztę dnia spędziłam w klasie z opuchniętą połową twarzy (której swoją drogą nie czułam) i jakimiś wacikami w buzi. Do tego miałam lekcję z polskim nauczycielem, który uczył mnie wymowy i nie jadłam nic od wczorajszego wieczoru :"). Ogl tydzień miałam kiepski ;/. Mam za sobą już pierwszą aferę ^^. Tak się składa, że tutaj b. surowo traktuje się zaczepianie, denerwowanie czy bójki. Dlatego, kiedy pewien arabus już przesadzał (wyrywał mi telefon, ćwiczenia, talerz na stołówce albo uznał, że to szalenie zabawne, że po dwóch tygodniach nauki jeszcze nie umiem się z nim porozumiewać po szwedzku) poszłam z tym do nauczycieli i zrobiła się mała afera. Tak, jestem kablem ;---;. Ale teraz musi traktować mnie jak ducha, bo inaczej wywalą go ze sql ^-^. Nie żałuję XDDDD.
A tak co do pecha - dzisiaj w Sztokholmie był darmowy koncert Shawn'a Mendes'a i miałabym załatwiony transport i wszystko. Ale jakiś idiota stwierdził, że fajnie będzie urządzić to tak, że trzeba by było być tam o 9:00 w PIĄTEK :").
Pocieszające jest to, że w Szwecji są dwa/trzy dni dodatkowego wolnego w miesiącu i tym razem przypada to w ten poniedziałek i wtorek ^-^. Kocham ten kraj <3333. Postaram się przez ten czas napisać coś i dodać na wszystkie blogi, ale nic nie obiecuję. Nie moja wina, że Arrow tak wciąga, ok? ;( W ciągu dwóch dni obejrzałam cały sezon :").
Kończę! XD
Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał i czekam na Wasze opinie ;*
Do następnego! ;>
Quinn ;*
PS
Odpowiedziałam na Wasze komentarze pod poprzednim rozdziałem, jeśli kogoś to interesuje ;D. Staram się to robić w miarę szybko, ale nie zawsze wychodzi ;//.