Rozdział dedykowany największemu idiocie na świecie, Misiek proszę ;D
Kiedy się budzę dostrzegam, że mam na sobie koszulkę Leona. Przypominam sobie od razu wydarzenia poprzedniej nocy i momentalnie odwracam się w jego stronę. Dostrzegam jednak tylko puste łóżko.
Wstaję do pozycji siedzącej i rozglądam się po całej sypialni. Nigdzie go jednak nie ma. Spoglądam na zegarek i widzę, że jest już 11. Od razu zrywam się z łóżka i idę do łazienki. Tam ubieram szybko prostą, błękitną sukienkę i wykonuję inne czynności. Włosy związuje w kitka i schodzę powolnym krokiem na dół.
W kuchni napotykam Melisę. Na mój widok kobieta uśmiecha się i proponuje mi coś do jedzenia. Odmawiam jednak, ponieważ z dziwnych powodów w ogóle nie odczuwam głodu. Kiedy jednak chodzi o herbatę, ignoruje moją odpowiedź i wstawia wodę.
- Gdzie Leon? - pytam, zastanawiając się czy aby na pewno chcę się z nim widzieć.
- Chyba w salonie.
Niepewnym krokiem kieruję się do salonu. Tam zastaję Leon i Larę. Szatyn siedzi na kanapie, a dziewczyna naprzeciwko w fotelu. Pomiędzy nimi - na małym stoliku do kawy - są szachy. Oboje w skupieniu po kolei przesuwają odpowiednie figury.
- Czyżby Wielki Leon Verdas wyszedł z wprawy? - pyta z dumnym uśmieszkiem Lara i przesuwa skoczka. Następnie naciska przycisk na zegarze.
- Wielki Leon Verdas dopiero się rozkręca - odpowiada i również rusza jedną z figur. Po naciśnięciu przycisku, spostrzega mnie. Ruchem głowy zachęca mnie do podejścia.
Niepewnym krokiem podchodzę i siadam obok. Verdas po wykonaniu kolejnego ruchu, całuje mnie w policzek, co wywołuje na mojej twarzy uśmiech. Lara również wita mnie z uśmiechem.
- Grasz? - pyta po chwili czasu. Nie lubię grać w szachy. Ta gra przypomina mi mamę. To ona mnie jej nauczyła i zawsze namawiała do "jednej" rundki, gdy nic innego mi się nie chciało. Od jej śmierci nie zagrałam ani razu.
- Od wieków nie.
- Ale zasady pamiętasz? - zadaje kolejne pytanie, na które odpowiadam kiwnięciem głowy. - Więc zagrasz z tym, kto wygra, czyli ze mną.
- Nie bądź taka do przodu, bo ci tyłu zabraknie - odzywa się Leon z uśmiechem oznaczającym, iż coś kombinuje. Po chwili jest już wiadomo co.
Szatyn sprawnym ruchem zbija pionek Lary jednocześnie atakując króla. Po paru innych ruchach, Leon wygrywa na co Lara reaguje grymasem.
- Nigdy nie wątp w Wielkiego Leona Verdasa - oznajmia z uśmiechem.
* * *
Po zaledwie paru minutach gry, bez bicia stwierdzam, że Leon jest naprawdę dobry. Nawet z podpowiadaniem - rozczarowanej z powodu przegranej - Lary, nie jestem zbyt dobra, żeby mu dorównać. Został mu ostatni ruch. Domyślam się, że już nie mam szans.
Nagle dzwoni dzwonek do drzwi. Melisa pospiesznie do nich podchodzi. Z tego miejsca nie było widać, kto przyszedł, ale i tak koncentruję swoją uwagę na szachownicy.
- Wygrałeś tylko, dlatego, że bardzo długo nie grałam - oznajmiam po przegranej.
Szatyn uśmiecha się i już chce coś powiedzieć, gdy przerywa Melisa.
- Leon, to ktoś do ciebie. - Dziwi mnie jej ton. Z pogodnego i szczęśliwego, który miałam okazję usłyszeć dosłownie chwilę temu, zmienił się w niezadowolony i zdenerwowany.
Verdas wstaje lekko zdziwiony i wychodzi z salonu. Zanim zdążam odprowadzić go wzrokiem, słyszę głos jakiejś dziewczyny. Po chwili słyszę także Leona. Witają się ze sobą i kobieta zaczyna swoją mowę o tym, jak to za nim tęskniła.
- No nie - mówi zdenerwowana Lara, po czym opada na oparcie kanapy. - Jak zwykle musiała przyleźć...
- Kto to? - pytam szczerze zaciekawiona. Nie mam pojęcia, co łączy mnie i Leona - przygodny seks czy może coś głębszego - ale gdy słyszę ich rozmowę, robię się zazdrosna. Wiem, że to głupie, ale nic na to nie poradzę.
- Blanca - odpowiada. Samo to imię kojarzyło mi się z wredną blond suką. - Była Leona. - I nagle zrobiła się jeszcze bardziej wredną blond suką. - Za każdym razem, jak tu przyjeżdża, od razu ona się zjawia. Łazi za nim, a wszystkim innym się podlizuje. I jeszcze ten jej idiotyczny chichot. - Mówiąc to zmienia ton na poirytowany i zatyka uszy. Nie dziwię się, że ją denerwuje. Słyszę chichot po raz pierwszy, a już mam dość - co by było, gdyby każdy przyjazd brata wiązał się z codziennym wysłuchiwaniem tego.
Do salonu wchodzi Melisa. Równie zdenerwowana jak Lara siada obok na kanapie.
- Znowu się zaczyna. - Nie wyobrażałam sobie nawet Melisy w takim stanie. Sprawia, że każdy kto spędził z nią chwilę czasu, uważają ją za wiecznie szczęśliwą i radosną. - Violu, nie jedziecie gdzieś może dzisiaj?
- Nic mi o tym nie wiadomo - odpowiadam. Widząc ich miny, przygryzam lekko wargę.
- I tak by się pewnie wpierdzieliła i pojechała tam z nimi.
- Lara, słownictwo. - Słysząc ten ton stwierdzam, że często Melisa musi upominać nastolatkę. - Zapewne by tak było, więc skoro zniszczyłaby im wspólny wypad, to nawet nie planuję niczego w rodzinie. Znowu! - krzyczy po usłyszeniu chichotu. - Nie miałabyś może ochoty im przerwać?
Nagle dzwoni dzwonek do drzwi. Melisa pospiesznie do nich podchodzi. Z tego miejsca nie było widać, kto przyszedł, ale i tak koncentruję swoją uwagę na szachownicy.
- Wygrałeś tylko, dlatego, że bardzo długo nie grałam - oznajmiam po przegranej.
Szatyn uśmiecha się i już chce coś powiedzieć, gdy przerywa Melisa.
- Leon, to ktoś do ciebie. - Dziwi mnie jej ton. Z pogodnego i szczęśliwego, który miałam okazję usłyszeć dosłownie chwilę temu, zmienił się w niezadowolony i zdenerwowany.
Verdas wstaje lekko zdziwiony i wychodzi z salonu. Zanim zdążam odprowadzić go wzrokiem, słyszę głos jakiejś dziewczyny. Po chwili słyszę także Leona. Witają się ze sobą i kobieta zaczyna swoją mowę o tym, jak to za nim tęskniła.
- No nie - mówi zdenerwowana Lara, po czym opada na oparcie kanapy. - Jak zwykle musiała przyleźć...
- Kto to? - pytam szczerze zaciekawiona. Nie mam pojęcia, co łączy mnie i Leona - przygodny seks czy może coś głębszego - ale gdy słyszę ich rozmowę, robię się zazdrosna. Wiem, że to głupie, ale nic na to nie poradzę.
- Blanca - odpowiada. Samo to imię kojarzyło mi się z wredną blond suką. - Była Leona. - I nagle zrobiła się jeszcze bardziej wredną blond suką. - Za każdym razem, jak tu przyjeżdża, od razu ona się zjawia. Łazi za nim, a wszystkim innym się podlizuje. I jeszcze ten jej idiotyczny chichot. - Mówiąc to zmienia ton na poirytowany i zatyka uszy. Nie dziwię się, że ją denerwuje. Słyszę chichot po raz pierwszy, a już mam dość - co by było, gdyby każdy przyjazd brata wiązał się z codziennym wysłuchiwaniem tego.
Do salonu wchodzi Melisa. Równie zdenerwowana jak Lara siada obok na kanapie.
- Znowu się zaczyna. - Nie wyobrażałam sobie nawet Melisy w takim stanie. Sprawia, że każdy kto spędził z nią chwilę czasu, uważają ją za wiecznie szczęśliwą i radosną. - Violu, nie jedziecie gdzieś może dzisiaj?
- Nic mi o tym nie wiadomo - odpowiadam. Widząc ich miny, przygryzam lekko wargę.
- I tak by się pewnie wpierdzieliła i pojechała tam z nimi.
- Lara, słownictwo. - Słysząc ten ton stwierdzam, że często Melisa musi upominać nastolatkę. - Zapewne by tak było, więc skoro zniszczyłaby im wspólny wypad, to nawet nie planuję niczego w rodzinie. Znowu! - krzyczy po usłyszeniu chichotu. - Nie miałabyś może ochoty im przerwać?
* * *
Dopiero po kilkunastu minutach, mam okazję ją zobaczyć. Jest piękną blondynką - a miałam nadzieję, że mimo wieku nadal ma trądzik i dodatkowo masę zmarszczek. Nie byłabym zła również, gdyby w ogóle o siebie nie dbała i ledwo mieściłaby się w spodniach. Niestety - miała idealną figurę, twarz zarówno jak i włosy naprawdę zadbane i sama z siebie była piękna.
Kiedy wchodzą do pomieszczenia. Verdas trzyma rękę na jej plecach. Kobieta zaś patrzy na niego jak na jakiegoś boga i do tego jeszcze ten uśmieszek.
Gdy wstaję, dokładnie mierzy mnie wzrokiem. Jakby sprawdzała konkurencję.
Ma na sobie pudrową sukienkę bez rękawów, z paskiem. Na nogach ma białe sandały na obcasie.
Widząc jej nogi, od razu popadam w kompleksy, mimo iż nie jestem aż taka gruba.
- Cieszę się, że Leon w końcu sobie kogoś znalazł - mruczy bez przekonania.
- Ta, ja też.
* * *
Po bardzo niedługiej rozmowie, Leon zabiera Biancę na spacer. Melisa i Lara są przeszczęśliwe, że nie będą musiały znosić jej towarzystwa przez jakiś czas, ja zaś już po chwili obserwuję ich przez okno. Leon znowu trzyma rękę na jej plecach. Co chwila śmieją się z czegoś.
Mam ochotę zrobić coś, żeby w końcu przestali.
Po chwili podchodzi do mnie Lara. Patrząc na nich wzdycha głośno.
- I tak masz przewagę - mówi, a po chwili objaśnia: - Ciebie uwielbiają 2/3 tego domu plus służba i Leon; ją 1/3 i Leon.
- Kto jest tą 1/3? - pytam, zastanawiając się, że kto może nią być. Całość to Melisa, Lara i Cristian. Dwie pierwsze wyglądają na takie, które jej nienawidzą.
- Ojciec Leona od zawsze ma do niej słabość. "Leon, Blanca to jedyny powód dzięki, któremu można cię chwalić", "Jak mogłeś być taki głupi i zostawić Biancę?"... Egh, jak o niej gada jest jeszcze bardziej nie do zniesienia niż zwykle.
Już mam rzucić jakiś komentarz krytykujący to, że co chwil z czegoś się śmieje, gdy dzwoni mój telefon. Widząc na wyświetlaczu numer ojca, przepraszam Larę i wychodzę. Siadam na schodach przed drzwiami wyjściowymi i odbieram.
- Halo, tato?
Nagle słyszę ten pieprzony chichot i czuję, że zaraz wyjdę z siebie.
- Violetta? - Ku mojemu zdziwieniu słyszę w słuchawce głos Megan. - Tata jest w szpitalu.
* * *
I tak oto prezentuje się 9 ;D Powiem szczerze, że miałam na nią wenę i większość była napisana w niedzielę. Dzisiaj go tylko skończyłam (dopiero dzisiaj, bo od niedzieli nie miałam czasu wejść chociażby na e-dziennik w kompie) i oto jest ;)
Jest nawet długa, nie spodziewajcie się póki co dłuższych rozdziałów. Jest szkoła, nauka (mam już jakieś 4 prace klasowe, pozdro ;)) a Wy chcecie i tak rozdziałów częściej niż jestem w stanie dodawać, dlatego będą one takiej długości, a czasem nawet krótszej.
No i jak zauważyliście zmieniłam narrację. Póki co będzie taka, a później najwyżej znowu wrócę do poprzedniej ^^ No chyba, że wolicie 3os., jeśli tak - piszcie w komentarzach.
Mam nadzieję, że rozdział się spodobał :*
Szantażu znowu nie ma, ale mam nadzieje, że będzie tyle komentarzy, ile poprzednio, a nawet więcej :P
Do następnego <3
Nicol :*