– Tabletka nie działa – marudzi Sarah kiedy siedzę na krześle przy jej biurku, a ona w tym czasie leży sobie w swoim wygodnym łóżku i ma czelność narzekać.
– Pewnie dlatego, że jesteś kosmitką – odpowiadam znudzona. – Nie martw się, jeśli tak jest, istnieje szansa, że kiedyś tabletka gwałtu również na ciebie nie zadziała.
– Co to tabletka gwałtu?
Przez chwilę wpatruję się w nią bez słowa, zastanawiając się nad faktem, jaka odpowiedź przyniesie mi najwięcej zabawy w przyszłości.
– Zapytaj Ludmiłę – mówię w końcu, po czym wracam do przeglądania książki, którą znalazłam na jej regale. Swoją drogą nie mam pojęcia, po co jej regał – prędzej uwierzę w to, że chodzi do kościoła niż w to, że czyta książki. Gdyby to robiła, nie musiałabym znajdywać jej codziennie nowego zajęcia.
– Boli mnie głowa – oznajmia po zaledwie kilku minutach. Wzdycham głośno.
– Karma – robisz coś złego, a potem to do ciebie wraca. Przez ciebie wpadłam do stawu i zachorowałam, a teraz siedzę tu w pełni zdrowia, podczas gdy ty wyglądasz jak zwłoki.
Daje mi chwilę spokoju, podczas której przetrawia moje słowa, po czym znowu się odzywa:
– Co złego zrobił tata?
Marszczę brwi.
– Co?
– Tata jest bardziej chory.
Co zrobił tata? Całował się z chorą niańką swojej córki – nie nazwałabym tego grzechem, ale w sumie nie jestem zbyt wierząca. Można się całować przed ślubem czy nie?
Najwyraźniej jest to dość spory zły uczynek, bo Leon jest tak chory, że to ja siedzę tu w środku nocy z jego córką, zamiast niego.
Nie, żeby mnie o to prosił – tak naprawdę nie widziałam go, odkąd oddawałam mu swoje zarazki za pomocą śliny, ale od służby słyszałam, że okropnie się czuje, a ponieważ od kilku dni nie pracuje – uwierzyłam. Biorąc pod uwagę, że zarazki przejął ode mnie, poczułam się winna w jakichś pięciu procentach (pozostałe pięć zostawiam Leonowi, bo siłą go do pocałunku nie zmusiłam; a dziewięćdziesiąt Sarah, bo to przez nią zachorowałam) i postanowiłam posiedzieć z Sarah trochę dłużej. Byłam pewna, że będzie spała przez cały ten czas, ale – kto by pomyślał – chora jest jeszcze bardziej wkurzająca. A myślałam, że to niemożliwe.
– Tata... – zaczynam, zanim wymyślam pełną odpowiedzieć. – Tata jako dziecko był zły dla swojej niani.
– Zły?
– Tak, no wiesz... Był niemiły, marudził, utrudniał jej pracę. Teraz zło do niego wraca, to pewnie zaczęło się już kilka lat temu i pewnie nie skończy dopóki tata żyje. Będzie nieszczęśliwy aż do śmierci.
– Nieszczęśliwy? Tata jest szczęśliwy, kiedy jest ze mną.
– Tylko udaje – mówię poważnym tonem. – Też chcesz być nieszczęśliwa, prawda?
– Nie!
– Ah, tak tylko myślałam, bo odkąd tutaj pracuje, przypominasz swojego tatę w dzieciństwie. Cóż... jeśli chcesz być szczęśliwa to od teraz musisz być milsza dla swojej opiekunki, może jeszcze da się to naprawić.
Dwa dni później stoję pod drzwiami sypialni Leona i czekam na jakąkolwiek odpowiedź na moje pukanie. Albo nie żyje, albo nie ma go w środku, ponieważ żadnej nie dostaję. Mam nadzieję, że to opcja drugą, bo nadal nie dostałam swojej wypłaty... I oczywiście to byłoby straszne, gdyby taka kochana, niewinna istota jak Sarah była osierocona...
Wzdycham głośno, po czym postanawiam to sprawdzić. Dlatego też wchodzę do jego sypialni, ale w środku zastaje tylko idealnie zaścielone łóżko. Nie słyszę go z łazienki ani garderoby, więc postanawiam sprawdzić w jego gabinecie.
Docieram tam po kilku minutach i tylko jednej pomyłce związanej ze skręceniem w jeden korytarz. Pukam do drzwi i tym razem otrzymuje odpowiedź, więc wchodzę do środka.
– Spodziewałam się, że wracanie do żywych zajmie ci trochę więcej cz... – przerywam, kiedy dostrzegam go za biurkiem. – O cholera, wyglądasz okropnie.
– Dlaczego nie dziwi mnie fakt, że nie powstrzymałaś się przed wypowiedzeniem tego komentarza? – pyta, nie podnosząc wzroku znad papierów leżących na jego biurku.
– Ja? Mistrzyni taktu i subtelności? Nie mam pojęcia.
– Takt i subtelność to mniej więcej to samo – mówi, podnosząc głowę. Wstaje i podchodzi do jednego z regałów, podczas gdy ja staję po przeciwnej stronie biurka i zakładam ręce na piersi.
– Dlatego to ty prowadzisz sieć hoteli, a ja opiekuję się twoim dzieckiem.
Na chwilę odwraca się do mnie i posyła mi lekki uśmiech, ale zaraz po tym wraca do szukania czegoś w teczkach.
– Wiesz... w brodzie ci do twarzy – komentuję jego zarost.
Nie odwracając się kręci głową i rzuca żartobliwym tonem:
– Daj mi spokój.
Szeroko się uśmiecham, po czym postanawiam przejść do tego, po co tutaj przyszłam.
– Sarah czuje się lepiej i chce, żebym zabrała ją do parku, przyszłam spytać czy nie masz nic przeciwko. – Błagam, miej coś przeciwko.
– Jeśli rzeczywiście czuje się lepiej to nie mam.
Cholera.
Kiedy znajduje to czego szukał, odkłada wyjęte teczki i staje po przeciwnej stronie biurka.
Chowam ręce w kieszenie dżinsów i przygryzam wargę.
– Leon? – upewniam się, że mnie słucha mimo przeglądania treści papierów, które trzyma w ręku.
– Hm?
– Miałeś kiedyś niańkę?
Moje pytanie dziwi go na tyle, że podnosi głowę i marszczy brwi.
– Tak – odpowiada niepewnie.
– Lubiłeś ją?
– Bardziej niż matkę – oznajmia, wciąż zdezorientowany.
Cholera, lepiej, żeby Sarah nie pytała o prawdziwość mojej historyjki Verdasa, bo wtedy nici z milszego bachora. Teraz muszę wymyślić jak powstrzymać Sarah przed gadaniem z nim o jego opiekunce.
– Szczęściarz – komentuje krótko. Miałam nadzieję, że odpowiedź na drugie pytanie będzie przecząca. Wtedy mogłabym wypytać go o szczegóły, które potem sprzedałabym Sarah.
– Ty swojej nie lubiłaś? – pyta, po czym wraca do dokumentów, najwyraźniej uznając, że najlepiej nie dociekać, czemu go o to wypytuję.
– Nie – odpowiadam bez dłuższego zastanowienia. – Ale ona mnie też nie, więc...
Podnosi wzrok i uśmiecha się, po czym odkłada papiery na biurko i skupia całą swoją uwagę na mnie.
– Wiesz – zaczynam i pochodzę do niego wolnym krokiem – w tej brodzie naprawdę wyglądasz... ciekawie.
– Co ty nie powiesz – odpowiada, a w jego tonie wyczuwam, że doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że się z nim zgrywam. Dobrze, że nie jest tak naiwny jak jego córka. W przeciwnym razie, zaczęłabym się o niego martwić.
Kiedy staję pomiędzy nim a biurkiem, jesteśmy na tyle blisko, że muszę podnieść głowę, aby na niego spojrzeć.
– Przypominasz menela tylko odrobinę – mówiąc to pokazuję maleńką przestrzeń między moim kciukiem i palcem wskazującym.
Mruży oczy, ale na jego twarzy wciąż widnieje uśmiech. Przenoszę wzrok na jego usta.
– Kiedy pocałowałem cię ostatnim razem, kiedy byłaś chora, ty zaraziłaś mnie, a ja Sarah.
– Jakby wtedy obchodziły cię zarazki – komentuję, ponownie ponownie patrząc mu w oczy.
– Szczerze mówiąc, teraz też nie bardzo mnie interesują.
W następnej chwili, ponownie wymieniamy się zarazkami za pomocą śliny. A w kolejnej papiery leżą na podłodze, podczas gdy mój tyłek zastępuje je na biurku. Takim oto sposobem spędzam następne kilka minut, obściskując się ze swoim szefem na jego biurku. Zapewne potrwałoby to dłużej, gdybym nie dźwięk otwieranych drzwi.
– Leon po... – Od razu rozpoznaję głos Ludmiły.
Błyskawicznie odrywamy się od siebie, a ja ponownie staję na podłodze. Nie odwracam się jednak do drzwi, bo nie jestem w stanie powstrzymać rozbawionej miny. Verdas – mimo tego, że stoi przodem do blondynki – najwyraźniej również nie, ale nie wygląda na to, aby jakoś specjalnie się starał.
– To coś ważnego, Ludmiła? – pyta, a ja mam wrażenie, że jest o krok od wybuchnięcia śmiechem.
– T-tak.
– Park – odzywam się. – Miałam wziąć Sarah do parku – mówię, po czym idę w stronę drzwi, unikając spojrzenia blondynki.
– Miłej zabawy – odpowiada Verdas, a ja uśmiecham się do niego szeroko, kiedy stoję już za kobietą.
– Nie znam tego dziecka, ale zaczyna mi przypominać ciebie – mówi Fran, kiedy rozmawiam z nią przez telefon, siedzą na ławce na placu zabaw.
– Co takiego ci zrobiłam, że próbujesz mnie tak okropnie obrazić?
– Wciąż marudzisz, że ona marudzi. Robicie dokładnie to samo – odpowiada. – Poza tym obie jesteście wredne. Teraz widzisz, co ja muszę wytrzymywać.
– Ale ty mnie kochasz.
– A tobie płacą.
Wzdycham głośno. Nie mam silniejszego argumentu niż to.
Podkreślam jednak, że nie jestem ani trochę podobna do Sarah. Francesca nie myśli jasno, spotyka się z Diego – to chyba najlepszy dowód na to.
– Kończę, zaraz kończę pracę, więc zabieram szatana do jego jaskini czy gdzie tam szatany siedzą – mówię. – Sarah, do domu!
– Nie mogłaś się rozłączyć, zanim postanowiłaś się wydzierać?
– Trzeba było mnie nie obrażać – rzucam i dopiero teraz się rozłączam.
Kiedy Sarah do mnie podchodzi, kierujemy się w stronę parkingu, gdzie w samochodzie powinien czekać na nas Henry. Jesteśmy w połowie drogi, kiedy słyszę, jak ktoś mnie woła:
– Castillo!
Marszczę brwi i odwracam się, ale kiedy dostrzegam trzech mężczyzn, przyspieszam.
– Ktoś cię woła – mówi Sarah, próbując się zatrzymać.
– To nie mnie – odpowiadam i ciągnę ją do samochodu, ale właśnie w tej chwili czuję czyjąś dłoń na nadgarstku i zostaję siłą odwrócona.
– Castillo, już myślałem, że z kimś cię pomyliłem – mówi do mnie jeden z mężczyzn w otoczeniu swoich dwóch kolegów.
– Chłopacy – mówię, łapiąc rękę Sarah – wyprzystojnieliście. Siłka? Magiczna dieta?
Uśmiecha się.
– Nie kokietuj – odpowiada. – Czemu uciekasz? Myślałem, że mamy niedokończone interesy.
– Interesy? Niedokończone? – Subtelnie przesuwam Sarah za siebie. – Aaa, te interesy! "Niedokończone" to chyba lekko za mocne słowo, nie uważasz? Powiedziałabym raczej "oczekujące na dokończenie".
– Widzisz... nie można oczekiwać w nieskończoność. Mam swoje wydatki, potrzebuję kasy, na wczoraj.
– Nie mam tyle kasy, przecież wiesz – oznajmiam. – Zarabiam, oddam ci jak tylko będę miała.
Przez chwilę wpatruje się we mnie bez słowa. Kiedy przenosi wzrok na Sarah, próbuję ją bardziej schować za siebie.
– To twoje dziecko? Może wezmę ją pod zastaw i przetrzymam, dopóki nie zarobisz mojej kasy?
Zanim cokolwiek odpowiadam, pojawia się przy nas Henry.
– Panno Castillo, proszę zabrać Sarah do samochodu – mówi, a ja nie sprzeciwiam się. Jak najszybciej zabieram Sarah, kiedy dostrzegam, że Henry nie idzie za nami, tylko zatrzymuje się przy nich i o czymś rozmawiają.
Mam przechlapane.
Wzdrygam się, kiedy słyszę trzaśnięcie drzwi za plecami. Kiedy Verdas obchodzi biurko, aby stanąć po jego drugiej stronie, zaczynam mówić:
– Zanim cokol...
– Nie! – przerywa mi. – Nie będziesz się usprawiedliwiać. Na to nie ma usprawiedliwienia!
Spuszczam wzrok.
– Od początku mówiłam ci, że mam długi – mówię cichym tonem, choć wiem, że to nic nie wskóra.
– Nie mówiłaś, że nie są to długi z banku, za które co najwyżej dostaniesz komornika!
– Skąd miałam wiedzieć, że będą mnie zaczepiać i grozić, kiedy będę z Sarah? – pytam, wpatrując się w swoje dłonie. Nie jestem w stanie podnieść wzroku.
– Każda odpowiedzialna i inteligentna osoba brałaby taką możliwość pod uwagę, mając pod opieką dziecko!
– Co mam ci powiedzieć?! – Patrzę na niego w końcu. – Tak, byłam głupia! Tak, przestraszyłam twoje dziecko i tak, nie jestem odpowiedzialna! Spłacę ten dług, ale nie mam sieci hoteli, w moim świecie to trwa dłużej!
Kładzie przedramiona na biurku i opiera o nie czoło. Stoi tak przez chwilę, po czym podnosi głowę.
– Spłaciłem te długi za ciebie – oznajmia w końcu.
Unoszę brwi i przez chwilę przyswajam to, co właśnie mi powiedział.
– Oddam ci wszystko, potrzebuję tylko czasu.
– Ja zostanę z Sarah, zostań kilka dni u jakiejś koleżanki albo... opłacę ci jakiś hotel.
– Nie jestem zwolniona? – Szczerze mówiąc, zaczynałam się już zastanawiać nad nową pracą.
– Nie – odpowiada, prostując się. – Wrócisz do pracy, kiedy ktoś ode mnie do ciebie zadzwoni i cię tu wezwie. Od tej pory będziesz obserwowana przez wszystkich pracowników i nie ruszysz się z Sarah poza teren hotelu bez Henry'ego. Czy jest jeszcze coś o czym powinienem wiedzieć? – pyta, nie patrząc na mnie.
– Nie.
– Więc dobranoc.
Przez chwilę wpatruję się w niego, mając nadzieję, że chociaż na mnie spojrzy, ale kiedy tego nie robi, wstaję i bez słowa opuszczam jego gabinet.
~*~
^tak spędziłam sylwestra. Możecie docenić i napisać koma czy coś... nie żebym zmuszała ;DD.
Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał i czekam na Wasze opinie ;D.
Szczęśliwego Nowego Roku! :*
Do następnego! ;)
Quinn <3