5.3.16

23. ~ Napad


Będąc pod prysznicem, słyszę dzwonek swojej komórki. Z początku nie reaguję, ale po trzecim razie wzdycham głośno i wychodzę spod prysznica.
Najwyraźniej komuś bardzo zależy na rozmowie ze mną.
Owijam się ręcznikiem i kieruję się do sypialni. Podnoszę telefon z łóżka i zerkam na wyświetlacz. William. Przez chwilę poważnie zastanawiam się, czy odebrać, ale wiem, że jeśli go zignoruję, domyśli się, że coś jest nie tak.
– Halo? – odzywam się, przykładając słuchawkę do ucha.
– Gdzie jesteś? – słyszę w odpowiedzi. Marszczę brwi. A dzień dobry?
– Jak to gdzie? W domu – mówię zgodnie z prawdą.
– Czyim?
Staję gwałtownie. Kiedy zdecydowałam, że nie pojadę do Francji, zadzwoniłam do ojca i powiedziałam, że wolę zostać z dziadkami i nie jestem gotowa na takie zmiany.
– Twoi dziadkowie mówią, że wyjechałaś do Francji, chociaż oboje wiemy, że zrezygnowałaś z tego – oznajmia, kiedy przez dłuższą chwilę się nie odzywam.
Przygryzam wargę.
Dziadkowie w życiu nie pozwoliliby mi wynieść się do chłopaka. Prędzej siłą zamknęliby mnie w piwnicy. Tym bardziej, że go nie znają. A przecież nie mogę zapoznać babci z Leonem, bo wie, kim jest dla Veronici.
Dlatego stwierdziłam, że nie będę ich niepotrzebnie stresować i nie mówiłam o odwołaniu przeprowadzki do Francji. Spakowałam walizki, pożegnałam się, a potem pojechałam. Z tą różnicą, że nie na lotnisko tylko do Verdas'a.
Wielkie mi rzeczy.
– Czy to ma jakieś znaczenie? Ważne, że jestem szczęśliwa, bezpieczna, odpowiedzialna...
– Violetta, gdzie, do cholery, jesteś? – przerywa mi zdenerwowany.
– Mówiłam już: w domu.
– Gdzie? W Chicago? – Kiedy przytakuję, dodaje: – Podaj mi adres.
Prycham. Teoretycznie mogłabym to zrobić, przecież nie przyjedzie tutaj aż z Francji, ale możliwe, że dałby ten adres babci. Póki co nie ma Leona, więc i tak by go nie zobaczyła, ale wątpię, że skończyłoby się na jednej wizycie. Poza tym nie uwierzyłaby, że sama mieszkam w tak wielkim mieszkaniu, na tak drogim osiedlu. Od razu zaczęłaby wymyślać niestworzone historie.
– Jestem dorosła, będę mieszkała gdzie chcę, a wam nic do tego.
Słyszę westchnięcie po drugiej stronie słuchawki.
– Violetta, po prostu martwię się. Powiedz, gdzie jesteś. Z kim?
Przewracam oczami.
Kieruję się do kuchni, gdzie nalewam sobie do szklanki sok pomarańczowy i piję go.
– Jestem tu bezpieczna. I nie robię nic nielegalnego.
Jak na zawołanie, drzwi wejściowe się otwierają i w mieszkaniu pojawi się jakiś mężczyzna. Momentalnie przypominam sobie, że jestem w samym ręczniku i upuszczam telefon i szklankę, żeby szczelniej się nim otulam, przy okazji zasłaniając się rękoma.
Niestety szklanka się tłucze, a moja komórka wyłącza. Mężczyzna podchodzi bliżej. Chyba w celu posprzątania szkła, ale wolę dmuchać na zimne, więc sięgam po kuchenny nóż.
– Nie podchodź – mówię do mężczyzny.
On przez chwilę na mnie patrzy, po czym wybucha śmiechem.
Wyciąga do mnie rękę, ale ja szybko się odsuwam, cały czas celując w niego nożem.
– Federico – mówi mimo to. – Mieszkam naprzeciwko, przyjaźnię się z Leonem.
Mierzę go czujnym spojrzeniem. To brzmi logicznie, ale wciąż nie odkładam noża.
– Zawsze wchodzisz tu bez pukania? – Unoszę brwi.
– O ile drzwi nie są zamknięte na klucz.
Przełykam ślinę. Leon mówił o jakimś sąsiedzie z naprzeciwka, do którego mogę iść w razie jakiś problemów.
Odkładam nóż na blat stojący najbliżej mnie, ale kiedy Federico podchodzi bliżej, odsuwam się szybko. Spogląda na mnie, marszcząc brwi.
– Wolałabym, żebyś nie stawał tak blisko, kiedy jestem prawie naga.
– Oh, jasne – odpowiada, po czym cofa się parę kroków. – Może być?
– Odwróć się plecami do mnie.
Patrzy na mnie, jak na wariatkę, ale wykonuje polecenie.
– Mam na imię Amy – przedstawiam się, ale w odpowiedzi słyszę tylko, jak się śmieje.

Kiedy wracam do domu po wieczornym spacerze, słyszę swój telefon. Wyciągam go z kieszeni z nadzieją, że nie mój ojciec. Dobija się do mnie od rana, ale ja nie jestem jeszcze gotowa na wyjaśnianie mu, dlaczego wcześniej nasza rozmowa zaczęła w tak nagły sposób przerwana.
Na wyświetlaczu jednak nie widnieje jego imię, tylko Leona.
– No proszę, żyjesz – komentuję z uśmiechem, po odebraniu.
– Przepraszam, że wcześniej nie zadzwoniłem, nie miałem kiedy – tłumaczy się. – Słyszałem, że był u ciebie Federico.
– Taa, odbyliśmy krótką pogawędkę – odpowiadam. – Ale mogłeś mnie uprzedzić, że masz niepukających sąsiadów. Mam się spodziewać ich więcej?
Słyszę po drugiej stronie śmiech. Boziu, jak ja uwielbiam jego śmiech.
– Nie, ale lepiej zamykaj drzwi na klucz. I najlepiej nie wpuszczaj mojego ojca ani Veronici.
Przygryzam wargę.
– Właściwie to twój ojciec przyszedł wczoraj po twoim wyjeździe.
– Czego chciał?
– Porozmawiać z tobą. Mówił, że do ciebie zadzwoni.
Marszczę brwi. Myślałam, że Christopher już dawno naskarżył na mnie Leonowi. Nie, żebym się tego bała. Właściwie tą wątpię w to, że szatyn przejąłby się nim.
– Nie dzwonił.
Otwieram usta, żeby odpowiedzieć, kiedy ktoś wciąga mnie za róg. Zakrywa mi usta ręką i kopie moją komórkę, która wypadła mi z ręki. Próbuję się wyrwać, a w moich oczach pojawiają się łzy paniki.
Momentalnie zamieram, kiedy tajemnicza osoba przykłada nóż do mojej krtani.
– Pewna osoba nie chce, żebyś została w Chicago – szepcze mi do ucha. Po głosie i sile, z jaką mnie trzyma, rozpoznaję, że jest mężczyzną. – Lepiej opuść to miasto, zanim skończy się to dla ciebie jeszcze gorzej.
Odsuwa nóż, ale zanim zdążam uciec, kopie mnie tak mocno, że upadam na chodnik. Czuję kolejne kopnięcia, ale próbuję się podnieść. W końcu poddaję się. Leżę tam przyjmując ciosy, aż tracę przytomność.

Budzę się w białej sali. Światło razi mnie w oczy, a wokół mnie unosi się szpitalny zapach.
Nagle przypominam sobie, co się stało. Gwałtownie siadam, ale momentalnie się krzywię czując przeszywający ból w żebrach. Dostrzegam Leona, uspokaja mnie i delikatnie zmusza do położenia się z powrotem.
– Co się dzieje? Gdzie ja jestem? – pytam spanikowana, rozglądając się wokół.
– Spokojnie, jesteś w szpitalu – odpowiada, uspokajającym tonem. – Ktoś pobił cię tuż przed domem. Na nagraniu z monitoringu widać tylko człowieka w czarnym kapturze. Pobił cię i odszedł. Policja podejrzewa próbę kradzieży, ale nawet nie próbował cię przeszukać, kiedy straciłaś przytomność. Zresztą i tak nie miałaś nic przy sobie.
– Co tu robisz? – zadaje kolejne pytanie, przypominając sobie, że Leon był na zleceniu.
– Nie miałaś przy sobie dokumentów, więc policja znalazła twoją komórkę i zadzwoniła do mnie, bo byłem ostatnią osobą, z którą się kontaktowałaś. Wróciłem pierwszy samolotem.
Łapie mnie za rękę, a ja ją ściskam.
– Po prostu mnie pobili i odeszli? – upewniam się.
– Tak, dziwne. Masz pojęcie, kto to mógł być?
Natychmiast kręcę głową.
Tylko dwie osoby chcą mojego wyjazdu. Wciąż mam nadzieję, że matka nie wynajęłaby kogoś, żeby
mnie pobił, dlatego podejrzenie pada na ojca Leona. Nie jestem jednak pewna czy chcę się tym z nim podzielić. Muszę to przemyśleć, a w tej chwili nie jestem w stanie się skupić.
– Co mi jest?
– Na szczęście nic poważnego – zapewnia mnie. – Masz parę siniaków i obite żebra, ale w ciągu miesiąca powinno się to zagoić.
Oddycham z ulgą, ale męczy mnie świadomość, że to tylko początek. Mężczyzna powiedział, że jeśli nie wyjadę z miasta, skończy się to gorzej.
W głowie robię listę moich obrażeń. Zbite żebra cholernie bolą i jestem przez nie uziemiona na jakieś trzy tygodnie. Nie mogę wykonywać żadnej pracy, która wymaga wysiłku, schylać się, a nawet siadanie nie jest wskazane. Poza tym na czole mam plaster zakrywający krwawiącą ranę i ogromne obtarcie na całym policzku. Na reszcie ciała mam parę siniaków – największy ma rozmiar buta i znajduje się na moich plecach.
W sumie to brak możliwości wychodzenia z domu nie jest taki zły, kiedy wiem, że wyglądam, jak wyglądam. Poza tym na tę chwilę za bardzo boję się opuścić mieszkanie sama.
Leon parkuje samochód i wysiada. Pomaga mi go opuścić, a kiedy w końcu nam się to udaje, bierze mnie na ręce. Zarzucam ręce na jego szyję, wtulam twarz w jego ramię i zamykam oczy.
Kiedy wychodzimy z windy, słyszę jego głos.
– Co tu robisz?
Otwieram oczy i lekko unoszę głowę, żeby zobaczyć do kogo kieruje te słowa. Dostrzegam Veronicę, stojąco pod drzwiami mieszkania.
– Muszę z tobą porozmawiać. Nie byłam pewna czy jesteś w mieście, ale nie odbierałeś telefonów, więc pomyślałam, że przyjdę i sprawdzę – wyjaśnia. – Oh, Amy, co się stało?
Widząc, że nie mam zamiaru odpowiadać, Verdas robi to za mnie.
– Ktoś ją napadł.
Podchodzi do drzwi i stara się otworzyć je, jednocześnie trzymając mnie.
– Zdecydowanie powinnaś bardziej uważać. Tacy ludzie, aż sami proszą się o wypadki.
Uśmiecha się do mnie, ale nie jest to sztuczny uśmiech. Leon nie może go zobaczyć. Nie wyczuwa też niczego dziwnego w jej wypowiedzi. Jej twarz mówi mi, że jest z siebie dumna; że mnie przechytrzyła.
Nie mam już wątpliwości – własna matka wynajęła kogoś, żeby mnie pobił. 
Patrzę na nią przerażona, podczas gdy szatyn otwiera drzwi.
– Możemy więc porozmawiać?
– Nie dzisiaj – odpowiada Verdas i zamyka za nami drzwi.
Do tej pory wygrywałam. Teraz role gwałtownie się odwróciły. A ja jestem przerażona.

~*~

Rozdział dwa dni po poprzednim, rozpieszczam Was ;D. Pamiętajcie o tym, kiedy będziecie czekać miesiąc na next XDDDDDD.
Zrobiłam to, co miałam do zrobienia i teraz mam aż całą niedzielę na odpoczynek fizykę :"). Nicol pisała test i nie dość, że jest beznadziejna z fizy (co jest dziwne, bo z matmą nigdy w życiu nie miałam problemów ;/) to jeszcze musiałam pisać to gówno po szwedzku, bez polskiego nauczyciela i oblałam. Teraz mam poprawkę. Tyle, że mój nauczyciel do geniuszy najwyraźniej nie należy, więc uznał, że przepyta mnie ustnie. Nie umiałam napisać, ale na pewno opowiem ustnie ;DDDDD. Módlcie się, żeby mojemu polskiemu nauczycielowi udało się załatwić to tak, że ja będę mówić po polsku, a on tłumaczyć XDD.
Za dwa tygodnie mam kolejny tydzień wolnego, więc mam nadzieję, że uda mi się coś dodać też na SOYH . Btw, to jeśli jeszcze nie wiecie, udało mi się też dodać na heroes, więc zapraszam! :D
Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał i czekam na Wasze opinie ;*. 

Do następnego! ;)

Quinn ;*

3.3.16

22. ~ Groźba



Budzi mnie dźwięk budzika. Otwieram oczy tylko na chwilę, ale zaraz po tym z powrotem je zamykam. Próbuję ponownie zasnąć, ale nie czuję żadnego ruchu za plecami. Wyciągam stopę i lekko kopię Leona. Kiedy nie reaguje powtarzam swój ruch, ale tym razem z większą siłą. 
– Już wstaję – słyszę jak mruczy. 
Odwracam się w jego stronę i widzę, że leży odkryty, ale wciąż jest wyciągnięty na łóżku, a na jego twarzy leży poduszka. Uśmiecham się lekko i kładę się twarzą tuż przy jego uchu. 
– Potrzebujesz lepszego budzika – szepczę. 
– Słyszę ten – oznajmia, po czym wzdycha głośno. – Po prostu nie zachęca mnie do wstawania. 
Ściąga poduszkę ze swojej twarzy i zwraca ją w moją stronę tak, że teraz nasze nosy się stykają. 
– Dzień dobry – szepczę prawie bezgłośnie. 
W odpowiedzi tylko szybko mnie całuje i wstaje. Siada na brzegu łóżka plecami i przejeżdża ręką po swoich włosach, a ja jak próbuje się zebrać do definitywnego obudzenia się. 
– Która godzina? – pytam, choć wschodzące słońce za oknem podpowiada mi, że odpowiedź mi się nie spodoba. 
– Po piątej – oznajmia, po czym w końcu wstaje i kieruje się do łazienki. 
Przeciągam się i przez chwilę leżę i obserwuję widok za oknem. Kiedy do moich uszu dociera dźwięk prysznica. 
Wstaję i kieruję się do kuchni, po czym nastawiam wodę na kawę. 
Nie czuję się dobrze z tym, że zaledwie dzień po mojej wprowadzce, Leon wyjeżdża aby wykonać zlecenie, ale staram się dostrzec też dobre strony. Może jeśli przyzwyczaję się do mieszkania tutaj bez Verdas'a, później łatwiej będzie mi się przyzwyczaić do mieszkania z nim. 
Po niecałych dwudziestu minutach, szatyn wchodzi do kuchni już w pełni ubrany. Siedząc na blacie podaję mu kubek z kawą. W dosłownie kilka sekund wlewa w siebie całą jego zawartość i myje go nad zlewem. 
Przez chwilę stoi i zastanawia się, co powinien teraz zrobić. 
Może i nie znamy się zbyt długo, ale znam ten stan już bardzo dobrze. Co jak co, ale Leon Verdas zdecydowanie nie jest porannym ptaszkiem. Zawsze, kiedy nie wstanie sam z siebie, czuje się zagubiony i zdezorientowany i nawet zimny prysznic mu nie pomaga. Przechodzi samo po jakiejś godzinie od obudzenia się. 
Zawsze mnie to bawi, ale uważam, że jest to także urocze. 
Zresztą – każda kobieta, która go zna powie, że wszystko, co robi i mówi jest urocze. Nawet ja nie jestem odporna na jego urok. 
Siedzę przez chwilę i obserwuję go z szerokim uśmiechem, czekając aż sobie przypomni, co miał w planach zrobić. 
– Bagaż? – podpowiadam po chwili. 
– Hmm? – Patrzy na mnie zdezorientowany. – Ah, bagaż. 
Odchodzi od zlewu, ale wiem, że w tej chwili nie wie, gdzie znajduje się jego torba. 
– W szafie – mówię. – W twojej sypialni. Tam. – Wskazuję drzwi sypialni. 
Kiwa głową i idzie w jej stronę, a ja śmieję się cicho. Kiedy wraca z torbą na ramieniu, wskazuję ruchem głowy na blat śniadaniowy naprzeciwko mnie, na którym leży jego aparat, laptop i ładowarka do komórki. 
Wkłada te przedmioty do plecaka leżącego na podłodze i ponownie się zamyśla. Pomogłabym, gdyby nie to, że nie mam pojęcia, co jeszcze chce zrobić. 
– Chcesz coś zjeść? – zgaduję, choć wiem, że szatyn nigdy nie je śniadania tak wcześnie. 
Kręci głową i po chwili podchodzi do lodówki. Bierze coś z blatu obok niej i wraca do mnie. 
– To są klucze do mieszkania – mówi, po czym daje mi do ręki klucz. – A na tej kartce jest PIN, dzięki któremu otworzysz drzwi na dole, mój numer i do hotelu, w którym się zatrzymam. W razie czego dzwoń. 
Biorę kawałek papieru chociaż znam wszystkie te informacje, oprócz numeru do hotelu, z którego raczej nie skorzystam. 
– Jeśli będziesz potrzebowała pomocy idź do sąsiada z naprzeciwka albo zadzwoń do mnie. – Czeka, aż potwierdzę ruchem głowy, po czym opiera swoje ręce o blat po obu stronach moich nóg, pochyla się i całuje mnie. 
Kiedy po jakiś dwóch minutach nadal nie kieruje się do wyjścia, odrywam się ze śmiechem. 
– Spóźnisz się na samolot. 
Wzdycha głośno, po czym całuje mnie szybko po raz ostatni, zabiera swoją torbę i plecak, i idzie w stronę drzwi. 
– Widzimy się za tydzień – rzuca. Kiwam mu z mojego miejsca na blacie i obserwuję, jak znika za drzwiami. 
Po jego wyjściu siedzę przez chwilę w miejscu i zastanawiam się, co mogłabym zrobić. 
Dziwnie czuję się w tym mieszkaniu i obawiam się, że przez dłuższy czas się to nie zmieni. 
Mimo krótkiego czasu, mogę powiedzieć, że znam Leona. Wiem, jaką kawę pije; znam jego zwyczaje, takie jak kompletnie nieogarnianie sytuacji po zbyt wczesnej pobudce albo jak to, że zasypia bardzo szybko, ale podczas snu zmienia swoją pozycję jakieś milion razy; wiem, jaką kuchnię lubi; jakie zdjęcia robi najczęściej i gdzie uwielbia wracać. Ale z drugiej strony, wciąż nie wiem o nim tak cholernie dużo: nie znam jego znajomych; o każdym zleceniu dowiaduję się zawsze dzień lub dwa przed jego wyjazdem; może ze dwa razy w życiu widziałam jego ojca. No i rzecz najważniejsza – on nawet nie zna mojego prawdziwego imienia i nazwiska. 
Przeraża mnie, to jak łatwe wydaje się to wszystko, kiedy Leon stoi obok, a jak trudne staje się, kiedy znika. 
Wiem, że robię to dla zemsty; żeby wkurzyć Veronicę, ale nigdy w życiu nie mieszkałam z facetem. Poza tym nie jestem głupia – wiem, że już teraz łączy mnie z nim więcej niż powinno. Mnie, nie Amy. 
 
Koło godziny jedenastej, jestem już po drzemce. Umyłam się i posprzątałam mieszkanie. Właśnie mam zamiar zacząć poszukiwania nowej pracy, kiedy słyszę dzwonek do drzwi. Marszczę brwi, ale zanim podchodzę, drzwi się otwierają i do mieszkania wchodzi Christopher Verdas. Na mój widok gwałtownie staje. 
– Panna... – zaczyna, próbując przypomnieć sobie moje nazwisko. 
Najchętniej stałabym tu i czekała, aż sobie przypomni, co najprawdopodobniej nigdy by nie nastąpiło, ale chcę jak najszybciej skończyć tę szopkę. 
– Amy. Po prostu Amy. 
– Co tu pani robi, panno Amy? – pyta. – I przede wszystkim, gdzie jest Leon? 
– Na zleceniu – mówię, woląc uniknąć odpowiedzi na drugie pytanie. 
Już, kiedy poznałam ojca Leona, nie polubiłam go. Był sztywny i traktował wszystkich z góry – nawet własnego syna. Teraz, kiedy wiem, że sypiał z jego byłą żoną, moja niechęć zmieniła się w obrzydzenie jego osobą.  
– Nie miała pani w planach wyjazdu za granicę? 
Zadziwiające, że nawet nie pamięta mojego imienia, ale nie ma problemu z zapamiętaniem moich planów. 
– Moje plany się zmieniły – odpowiadam, unosząc podbródek.  
Wzdycha głośno, po czym podchodzi do kanapy i się na niej rozsiada. To chyba oznacza, że nie zamierza szybko stąd wyjść. 
– Moja żona uważa, że źle wpływasz na mojego syna. Nie będę ukrywał, że twój wyjazd był całej naszej trójce na rękę. Chciałbym więc poznać powód zmiany zdania. 
Patrzę na niego zaskoczona, zastanawiając się czy on naprawdę wypowiedział te słowa, czy się przesłyszałam. Jedno jest pewne – bezpośredniość szatyna nie wzięła się znikąd. Różnica polega na tym, że u Leona jest to urocze, jego ojca mam ochotę spoliczkować. 
Zajmuję miejsce na fotelu obok kanapy. 
– Pańska żona dobrze wie, że zostałam. Leon musiał ją stąd wyrzucać, kiedy ostatnio tu przyszła i na mnie naskoczyła. Nie mówiła, panu? – mówię tonem zarezerwowanym dla jego żony. – Cóż, może powinien pan z nią porozmawiać. Ona zna odpowiedzi na nurtujące pana pytania. 
Przez chwilę mi się przygląda. Na jego twarzy nic się nie zmienia, wciąż pozostaje na niej ten beznamiętny wyraz. Nie trudno jednak domyślić się, że w rzeczywistości ma ochotę uderzyć mnie prawie tak bardzo, jak ja jego. 
W końcu wstaje. 
– Może być pani pewna, że jeszcze dzisiaj zadzwonię do Leona i to z nim to przedyskutuję – mówię, idąc w stronę drzwi. 
Odwracam się szybko w jego stronę. 
– Proszę mu przesłać ode mnie całusy. 
 
Staję przed drzwiami kawiarni i w głowie szybko po raz ostatni zastanawiam się czy powinnam tam wejść. Kiedy po wyjściu Christophera dostałam od niej wiadomość z żądaniem spotkania, nie zastanawiałam się zbyt długo – po prostu wzięłam swoje rzeczy i ruszyłam do kawiarni. 
Teraz ogarniają mnie wątpliwości. Nie powinnam być na każde jej zawołanie. Co, jeśli wejdę tam i zaszkodzę sobie i swojej zemście? 
Wzdycham głośno. Nie, to ja tutaj rozdaję karty. To ja nią manipuluję i jestem w stanie zmusić do wszystkiego. Nie będę się jej bała.  
Wchodzę do kawiarni i bez słowa kieruję się do jej gabinetu. Nie zawracając sobie głowy pukaniem, otwieram drzwi, a po wejściu zajmuję miejsce na krześle naprzeciwko jej biurka i zakładam nogę na nogę. 
Podnosi głowę, odrywając wzrok od papierów, które przeglądała zanim jej przerwałam. 
– Nie nauczyli cię kultury? – pyta. 
– Kto miał to zrobić? Matka prostytutka? 
Unosi podbródek i prostuje się. Widzę, że jest wkurzona i spięta. Ja też, ale nie pokazuję tego, siedzę całkowicie rozluźniona i wpatruję się w nią wyczekująco. 
Po chwili wkłada papiery do żółtej teczki, a tę kładzie z boku. 
– Mamy mnóstwo pieniędzy – zaczyna. – Jestem w stanie ci zapłacić za wyjazd z kraju. Tylko podaj cenę. 
Odchylam głowę i śmieję się. Nie udaję, naprawdę całą ta sytuacja mnie bawi. Moja matka nie tylko nie ma wstydu, jest też głupia i naiwna. 
– Pieniądze kiedyś się kończą. Tutaj mam szansę poślubić Leona i żyć w dostatku do pieprzonej śmierci – oznajmiam dumna, czym tylko jeszcze bardziej ją rozwścieczam. 
– Nigdy nie poślubisz Leona – syczy. – Przyjmij moją ofertę, póki możesz. Nie spocznę dopóki cię stąd nie wykurzę, a moje metody mogą okazać się dla ciebie bardzo bolesne. Chyba tego nie chcemy. 
Unoszę brwi. Nie boję się jej. 
– To groźba? Chyba będę musiała się poskarżyć Leonowi. Po ostatnim napadzie złości, nie trudno będzie go przekonać, że jesteś niezrównoważona psychicznie. 
Uderza pięścią w stół, a ja się uśmiecham. 
– To wszystko? W takim razie będę lecieć – rzucam, po czym wstaję i kieruję się do drzwi. 
– Na twoim miejscu bym na siebie uważała – słyszę za plecami, ale nie reaguję. Czcze pogróżki, muszę jej pokazać, że się jej nie boję. 

~*~

Tak, żyję! Przepraszam, że mnie nie było, ale szkoła, stres, brak czasu, weny itd. Znacie tę wymówkę na pamięć, chyba nie muszę jej znowu powtarzać ;D.
Wiem, że rozdział miał być pierw na heroes, a potem dopiero tutaj, ale tam szło mi średnio pisanie, a tutaj poszło o wiele łatwiej. Jesus, podoba mi się ten rozdział, a to nowość ;p. W dodatku mam taką wenę na to opowiadanie i na next, że zaraz chyba go napiszę i zostawię sobie na zapas. Chyba, że chcecie dwa rozdziały w tym tygodniu tutaj, a dopiero potem na heroes ;D. Możecie dać znać w komentarzu.
Mam cały wolny tydzień, ale już teraz mówię, ze nie wykorzystam go tak, jak chciałam. Miałam w planach dodać po rozdziale na każdego bloga, ale w weekend nie było mnie w domu, w poniedziałek odsypiałam galę oscarów (tak, oglądałam na żywo, nie pytajcie czemu, bo sama się zastanawiam XDDD), a we wtorek męczyłam się z heroes, chociaż i tak bez skutków, bo było to takie kiepsko, że i tak usunęłam. Przepraszam. Za dwa tygodnie mam kolejny tydzień wolny, więc może wtedy się poprawię, postaram się ;*.
Notka jeszcze krótka jak na mnie ;p.
Tak jak wcześniej pisałam, chciałam wziąć się w poniedziałek za rozdziały, ale w niedzielę wraz ze znajomymi wpadliśmy na pomysł, że obejrzymy sobie galę, żeby zobaczyć czy DiCaprio wygra, w przerwie pisząc na chacie o kobiecych piersiach (rozmawiałam pierw z koleżankami o męskich klatach, więc kolega poczuł się dyskryminowany). Spodziewaliśmy się, że oscara dla aktora dadzą jakoś na początku, ale była to przedostatnia nagroda (rozdana jakoś po 6:00) i takim oto sposobem, ja poszłam spać wtedy, kiedy mój tata wstał do pracy; moja koleżanka o piątej odwoziła mamę do pracy, wróciła, a tu DiCaprio nadal bez oscara; a mój kolega szedł następnego dnia do szkoły i przespał się jakieś 30minut. W dodatku czekał tylko na Leo, a jakieś dwie minuty przed jego kateogirą przysnął i przegapił XDDDD.
Morał z tego taki, żeby nigdy nie oglądać oscarów.
Mam nadzieję, ze rozdział się Wam spodobał i czekam na Wasze opinie ;p. Koniecznie napiszcie mi czy wolicie kolejny rozdział tutaj, czy na heroes.

Do następego ;*

Quinn <3

PS
NA PODGLĄDZIE ZOBACZYŁĄM 200 TYSIĘCY WYŚWIETLEŃ! <3333 DZIĘKUJĘ ;*** <3
Szablon stworzony przez Arianę | Technologia Blogger | X X