Będąc pod prysznicem, słyszę dzwonek swojej komórki. Z początku nie reaguję, ale po trzecim razie wzdycham głośno i wychodzę spod prysznica.
Najwyraźniej komuś bardzo zależy na rozmowie ze mną.
Owijam się ręcznikiem i kieruję się do sypialni. Podnoszę telefon z łóżka i zerkam na wyświetlacz. William. Przez chwilę poważnie zastanawiam się, czy odebrać, ale wiem, że jeśli go zignoruję, domyśli się, że coś jest nie tak.
– Halo? – odzywam się, przykładając słuchawkę do ucha.
– Gdzie jesteś? – słyszę w odpowiedzi. Marszczę brwi. A dzień dobry?
– Jak to gdzie? W domu – mówię zgodnie z prawdą.
– Czyim?
Staję gwałtownie. Kiedy zdecydowałam, że nie pojadę do Francji, zadzwoniłam do ojca i powiedziałam, że wolę zostać z dziadkami i nie jestem gotowa na takie zmiany.
– Twoi dziadkowie mówią, że wyjechałaś do Francji, chociaż oboje wiemy, że zrezygnowałaś z tego – oznajmia, kiedy przez dłuższą chwilę się nie odzywam.
Przygryzam wargę.
Dziadkowie w życiu nie pozwoliliby mi wynieść się do chłopaka. Prędzej siłą zamknęliby mnie w piwnicy. Tym bardziej, że go nie znają. A przecież nie mogę zapoznać babci z Leonem, bo wie, kim jest dla Veronici.
Dlatego stwierdziłam, że nie będę ich niepotrzebnie stresować i nie mówiłam o odwołaniu przeprowadzki do Francji. Spakowałam walizki, pożegnałam się, a potem pojechałam. Z tą różnicą, że nie na lotnisko tylko do Verdas'a.
Wielkie mi rzeczy.
– Czy to ma jakieś znaczenie? Ważne, że jestem szczęśliwa, bezpieczna, odpowiedzialna...
– Violetta, gdzie, do cholery, jesteś? – przerywa mi zdenerwowany.
– Mówiłam już: w domu.
– Gdzie? W Chicago? – Kiedy przytakuję, dodaje: – Podaj mi adres.
Prycham. Teoretycznie mogłabym to zrobić, przecież nie przyjedzie tutaj aż z Francji, ale możliwe, że dałby ten adres babci. Póki co nie ma Leona, więc i tak by go nie zobaczyła, ale wątpię, że skończyłoby się na jednej wizycie. Poza tym nie uwierzyłaby, że sama mieszkam w tak wielkim mieszkaniu, na tak drogim osiedlu. Od razu zaczęłaby wymyślać niestworzone historie.
– Jestem dorosła, będę mieszkała gdzie chcę, a wam nic do tego.
Słyszę westchnięcie po drugiej stronie słuchawki.
– Violetta, po prostu martwię się. Powiedz, gdzie jesteś. Z kim?
Przewracam oczami.
Kieruję się do kuchni, gdzie nalewam sobie do szklanki sok pomarańczowy i piję go.
– Jestem tu bezpieczna. I nie robię nic nielegalnego.
Jak na zawołanie, drzwi wejściowe się otwierają i w mieszkaniu pojawi się jakiś mężczyzna. Momentalnie przypominam sobie, że jestem w samym ręczniku i upuszczam telefon i szklankę, żeby szczelniej się nim otulam, przy okazji zasłaniając się rękoma.
Niestety szklanka się tłucze, a moja komórka wyłącza. Mężczyzna podchodzi bliżej. Chyba w celu posprzątania szkła, ale wolę dmuchać na zimne, więc sięgam po kuchenny nóż.
– Nie podchodź – mówię do mężczyzny.
On przez chwilę na mnie patrzy, po czym wybucha śmiechem.
Wyciąga do mnie rękę, ale ja szybko się odsuwam, cały czas celując w niego nożem.
– Federico – mówi mimo to. – Mieszkam naprzeciwko, przyjaźnię się z Leonem.
Mierzę go czujnym spojrzeniem. To brzmi logicznie, ale wciąż nie odkładam noża.
– Zawsze wchodzisz tu bez pukania? – Unoszę brwi.
– O ile drzwi nie są zamknięte na klucz.
Przełykam ślinę. Leon mówił o jakimś sąsiedzie z naprzeciwka, do którego mogę iść w razie jakiś problemów.
Odkładam nóż na blat stojący najbliżej mnie, ale kiedy Federico podchodzi bliżej, odsuwam się szybko. Spogląda na mnie, marszcząc brwi.
– Wolałabym, żebyś nie stawał tak blisko, kiedy jestem prawie naga.
– Oh, jasne – odpowiada, po czym cofa się parę kroków. – Może być?
– Odwróć się plecami do mnie.
Patrzy na mnie, jak na wariatkę, ale wykonuje polecenie.
– Mam na imię Amy – przedstawiam się, ale w odpowiedzi słyszę tylko, jak się śmieje.
Kiedy wracam do domu po wieczornym spacerze, słyszę swój telefon. Wyciągam go z kieszeni z nadzieją, że nie mój ojciec. Dobija się do mnie od rana, ale ja nie jestem jeszcze gotowa na wyjaśnianie mu, dlaczego wcześniej nasza rozmowa zaczęła w tak nagły sposób przerwana.
Na wyświetlaczu jednak nie widnieje jego imię, tylko Leona.
– No proszę, żyjesz – komentuję z uśmiechem, po odebraniu.
– Przepraszam, że wcześniej nie zadzwoniłem, nie miałem kiedy – tłumaczy się. – Słyszałem, że był u ciebie Federico.
– Taa, odbyliśmy krótką pogawędkę – odpowiadam. – Ale mogłeś mnie uprzedzić, że masz niepukających sąsiadów. Mam się spodziewać ich więcej?
Słyszę po drugiej stronie śmiech. Boziu, jak ja uwielbiam jego śmiech.
– Nie, ale lepiej zamykaj drzwi na klucz. I najlepiej nie wpuszczaj mojego ojca ani Veronici.
Przygryzam wargę.
– Właściwie to twój ojciec przyszedł wczoraj po twoim wyjeździe.
– Czego chciał?
– Porozmawiać z tobą. Mówił, że do ciebie zadzwoni.
Marszczę brwi. Myślałam, że Christopher już dawno naskarżył na mnie Leonowi. Nie, żebym się tego bała. Właściwie tą wątpię w to, że szatyn przejąłby się nim.
– Nie dzwonił.
Otwieram usta, żeby odpowiedzieć, kiedy ktoś wciąga mnie za róg. Zakrywa mi usta ręką i kopie moją komórkę, która wypadła mi z ręki. Próbuję się wyrwać, a w moich oczach pojawiają się łzy paniki.
Momentalnie zamieram, kiedy tajemnicza osoba przykłada nóż do mojej krtani.
– Pewna osoba nie chce, żebyś została w Chicago – szepcze mi do ucha. Po głosie i sile, z jaką mnie trzyma, rozpoznaję, że jest mężczyzną. – Lepiej opuść to miasto, zanim skończy się to dla ciebie jeszcze gorzej.
Odsuwa nóż, ale zanim zdążam uciec, kopie mnie tak mocno, że upadam na chodnik. Czuję kolejne kopnięcia, ale próbuję się podnieść. W końcu poddaję się. Leżę tam przyjmując ciosy, aż tracę przytomność.
Budzę się w białej sali. Światło razi mnie w oczy, a wokół mnie unosi się szpitalny zapach.
Nagle przypominam sobie, co się stało. Gwałtownie siadam, ale momentalnie się krzywię czując przeszywający ból w żebrach. Dostrzegam Leona, uspokaja mnie i delikatnie zmusza do położenia się z powrotem.
– Co się dzieje? Gdzie ja jestem? – pytam spanikowana, rozglądając się wokół.
– Spokojnie, jesteś w szpitalu – odpowiada, uspokajającym tonem. – Ktoś pobił cię tuż przed domem. Na nagraniu z monitoringu widać tylko człowieka w czarnym kapturze. Pobił cię i odszedł. Policja podejrzewa próbę kradzieży, ale nawet nie próbował cię przeszukać, kiedy straciłaś przytomność. Zresztą i tak nie miałaś nic przy sobie.
– Co tu robisz? – zadaje kolejne pytanie, przypominając sobie, że Leon był na zleceniu.
– Nie miałaś przy sobie dokumentów, więc policja znalazła twoją komórkę i zadzwoniła do mnie, bo byłem ostatnią osobą, z którą się kontaktowałaś. Wróciłem pierwszy samolotem.
Łapie mnie za rękę, a ja ją ściskam.
– Po prostu mnie pobili i odeszli? – upewniam się.
– Tak, dziwne. Masz pojęcie, kto to mógł być?
Natychmiast kręcę głową.
Tylko dwie osoby chcą mojego wyjazdu. Wciąż mam nadzieję, że matka nie wynajęłaby kogoś, żeby
mnie pobił, dlatego podejrzenie pada na ojca Leona. Nie jestem jednak pewna czy chcę się tym z nim podzielić. Muszę to przemyśleć, a w tej chwili nie jestem w stanie się skupić.
– Co mi jest?
– Na szczęście nic poważnego – zapewnia mnie. – Masz parę siniaków i obite żebra, ale w ciągu miesiąca powinno się to zagoić.
Oddycham z ulgą, ale męczy mnie świadomość, że to tylko początek. Mężczyzna powiedział, że jeśli nie wyjadę z miasta, skończy się to gorzej.
W głowie robię listę moich obrażeń. Zbite żebra cholernie bolą i jestem przez nie uziemiona na jakieś trzy tygodnie. Nie mogę wykonywać żadnej pracy, która wymaga wysiłku, schylać się, a nawet siadanie nie jest wskazane. Poza tym na czole mam plaster zakrywający krwawiącą ranę i ogromne obtarcie na całym policzku. Na reszcie ciała mam parę siniaków – największy ma rozmiar buta i znajduje się na moich plecach.
W sumie to brak możliwości wychodzenia z domu nie jest taki zły, kiedy wiem, że wyglądam, jak wyglądam. Poza tym na tę chwilę za bardzo boję się opuścić mieszkanie sama.
Leon parkuje samochód i wysiada. Pomaga mi go opuścić, a kiedy w końcu nam się to udaje, bierze mnie na ręce. Zarzucam ręce na jego szyję, wtulam twarz w jego ramię i zamykam oczy.
Kiedy wychodzimy z windy, słyszę jego głos.
– Co tu robisz?
Otwieram oczy i lekko unoszę głowę, żeby zobaczyć do kogo kieruje te słowa. Dostrzegam Veronicę, stojąco pod drzwiami mieszkania.
– Muszę z tobą porozmawiać. Nie byłam pewna czy jesteś w mieście, ale nie odbierałeś telefonów, więc pomyślałam, że przyjdę i sprawdzę – wyjaśnia. – Oh, Amy, co się stało?
Widząc, że nie mam zamiaru odpowiadać, Verdas robi to za mnie.
– Ktoś ją napadł.
Podchodzi do drzwi i stara się otworzyć je, jednocześnie trzymając mnie.
– Zdecydowanie powinnaś bardziej uważać. Tacy ludzie, aż sami proszą się o wypadki.
Uśmiecha się do mnie, ale nie jest to sztuczny uśmiech. Leon nie może go zobaczyć. Nie wyczuwa też niczego dziwnego w jej wypowiedzi. Jej twarz mówi mi, że jest z siebie dumna; że mnie przechytrzyła.
Nie mam już wątpliwości – własna matka wynajęła kogoś, żeby mnie pobił.
Patrzę na nią przerażona, podczas gdy szatyn otwiera drzwi.
– Możemy więc porozmawiać?
– Nie dzisiaj – odpowiada Verdas i zamyka za nami drzwi.
Do tej pory wygrywałam. Teraz role gwałtownie się odwróciły. A ja jestem przerażona.
~*~
Rozdział dwa dni po poprzednim, rozpieszczam Was ;D. Pamiętajcie o tym, kiedy będziecie czekać miesiąc na next XDDDDDD.
Zrobiłam to, co miałam do zrobienia i teraz mam aż całą niedzielę na odpoczynek fizykę :"). Nicol pisała test i nie dość, że jest beznadziejna z fizy (co jest dziwne, bo z matmą nigdy w życiu nie miałam problemów ;/) to jeszcze musiałam pisać to gówno po szwedzku, bez polskiego nauczyciela i oblałam. Teraz mam poprawkę. Tyle, że mój nauczyciel do geniuszy najwyraźniej nie należy, więc uznał, że przepyta mnie ustnie. Nie umiałam napisać, ale na pewno opowiem ustnie ;DDDDD. Módlcie się, żeby mojemu polskiemu nauczycielowi udało się załatwić to tak, że ja będę mówić po polsku, a on tłumaczyć XDD.
Za dwa tygodnie mam kolejny tydzień wolnego, więc mam nadzieję, że uda mi się coś dodać też na SOYH . Btw, to jeśli jeszcze nie wiecie, udało mi się też dodać na heroes, więc zapraszam! :D
Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał i czekam na Wasze opinie ;*.
Do następnego! ;)
Quinn ;*