Kiedy widzę, że nie ma zbyt wielu klientów, wymykam się do szatni i sprawdzam swoją komórkę – nadal nic. Od kilku dni kompletna cisza.
Ponad tydzień temu Leon wyjechał. Wrócił po kilku dniach, ale nie pojawiał się więcej w kawiarni ani do mnie nie dzwonił. Nie kontaktowaliśmy się od kiedy przeleciał mnie w domu moich dziadków. Może to się wyda głupie, ale czuję się wykorzystana. Pobawił się mną i porzucił.
Nie boli mnie to dlatego, że kompletnie pokrzyżował moje plany. Pieprzyć plany. Boli mnie to, bo – choć ciężko jest mi to przyznać – naprawdę go polubiłam.
Wbrew pozorom tylko przy nim czułam się prawdziwa. W kawiarni udaję zwykłą pracownicę, przed dziadkami grzeczną Violę, a przed nim byłam sobą. Okej – nie znał mojego imienia i nazwiska, ale co to ma do rzeczy? Wiedział, jaka jestem w środku, bo tylko jego do siebie dopuściłam.
A teraz? Ponownie nie mam nikogo takiego.
Wzdycham głośno zrezygnowana, po czy wrzucam telefon do szafki i wracam do kawiarni. Wycieram ladę, kiedy podchodzi klient.
– W czym mogę pomóc? – pytam, lekko znudzonym tonem. Powinnam być miła dla wszystkich, ale tak naprawdę powstrzymuję się przed tym, żeby na nikogo nie nakrzyczeć, więc dzisiaj znudzony ton jest osiągnięciem.
Poza tym, mam gdzieś tę pracę.
– Szukam właścicielki.
Podnoszę wzrok i od razu dociera do mnie, że znam tego mężczyznę. Klient mojej matki. Szybko spuszczam głowę z nadzieją, że mnie nie rozpozna, ale jest już za późno.
– Nie poznaliśmy się wcześniej?
Przełykam głośno ślinę, po czym wymuszam obojętny ton i odpowiadam:
– Wątpię. – Zanim zada kolejne pytania, dodaję: – Pani Veronici dzisiaj nie ma.
Pewna, że go spławiłam, wracam do wycierania blatu, ale po chwili kątem oka dostrzegam, że wyciąga komórkę, wybiera czyiś numer i przykłada telefon do ucha.
– Veronica, jestem w twojej kwiarni. Zaczekam godzinę, a potem z chęcią pójdę do twojego domu.
Nie czekając na odpowiedź, rozłącza się, po czym podaje mi zamówienie i zajmuje miejsce dokładnie na przeciwko lady, za którą stoję.
Cholera.
Trzęsącymi się rękoma robię jego kawę, ale świadomość, że siedzi tam i ciągle się we mnie wpatruje jest mocno rozpraszająca. Oddałabym wszystko, byle tylko znaleźć się w zupełnie innym miejscu, zachorować i nie pojawić się dzisiaj w pracy.
– Chyba wpadłaś temu klientowi w oko – słyszę za plecami głos Ludmiły. – Zapytałabym czy Leon nie jest zazdrosny, ale przecież najpierw musiałoby mu zależeć na czymś więcej niż na twojej dupie.
Wcześniej łatwo było ją olać. Ale wtedy wmawiałam sobie, że to nie prawda – teraz wiem, że ma całkowitą rację i mam ochotę iść do łazienki sobie popłakać. Ale nie należę do tych osób.
Nie odpowiadam jej.
Zabieram kawę i zanoszę ją do stolika mężczyzny. Staram się powstrzymać trzęsienie rękoma, ale niewiele mi to daje. Pochylam się i kładę przed nim filiżankę, nie umyka mi, że wpatruje się mój dekolt, ale ignoruję to. Szybko się prostuję i siląc się na grzeczny ton, pytam:
– Pomóc w czymś jeszcze?
Nie spieszy się z odpowiedzią. Siedzi i przygląda mi się, nic nie mówiąc, a ja nie mam pojęcia, jak zareagować.
– Jestem pewien, że kiedyś już cię widziałem.
Przełykam ślinę. Widzę w jego oczach, że już przypomniał sobie, skąd mnie zna. Rozsądnie byłoby się do tego przyznać i prosić, żeby niczego nikomu nie mówił, ale on właśnie tego oczekuje – żebym błagała, poniżyła się.
– Musi mnie pan z kimś mylić – odpowiadam pewna siebie. – Jeśli będzie pan potrzebował czegoś jeszcze, proszę zawołać.
Odwracam się i oddycham z ulgą, po czym wracam za ladę.
Przez kilkanaście kolejnych minut wpatruje się we mnie, ale ja kompletnie go ignoruję i staram się pracować. Później przychodzi Veronica, gestem pokazuje mu, żeby szedł za nią, po czym oboje znikają z gabinecie.
W swoim dzienniku bardzo często o nim wspominała. Mason był jej stałym klientem. Nie miał żony ani dzieci, jego życie kręciło się wokół firmy, której był właścicielem. Właściwie to nie wiem, czym się zajmował – nie ingerowałam w jego życie.
Sama spotkałam się z nim tylko raz. To był mój pierwszy klient. Kiedy czytałam o nim z dzienniku, nie wydawał się aż taki zły, ale w rzeczywistości okazał się o wiele gorszy.
Nagle dociera do mnie ironia całej tej sytuacji. Veronica myślała już, że ułożyła sobie życie – wyszła za mąż, otworzyła własną kawiarnię – i właśnie w tej chwili przeszłość zaczęła ją dopadać. Ja, moja babcia i ojciec, teraz jej klient, a wkrótce może nawet Leon.
Nie da się zacząć nowego życia, będąc tak blisko starego. Ja też nie ucieknę, nie tutaj.
Na szczęście już nie widziałam Masona – prawdopodobnie opuścił lokal, kiedy byłam na przerwie. Jestem cholernie ciekawa, czego chciał od mojej matki, ale nie na tyle, żeby się z nim kontaktować. Boję się, że może komukolwiek opowiedzieć o tym, co robiłam w przeszłości. Owszem, on też ma swoje za uszami, ale nigdy nie ukrywał tego, jak spędza niektóre wieczory.
Jak dobrze, że nigdy nie zdradziłam mu tego, że jestem córką Veronici. Pod tym względem na szczęście nie byłam podobna do matki, która zwierzała mu się jakby był psychologiem – teraz będzie za to płacić.
W planach miałam spacer do domu, ale ziemnie chmury zwiastują deszcz, więc pędzę do najbliższego przystanku autobusowego, który znajduje się blisko kawiarni, do której często Verdas zabiera mnie na lunch. Nie, stop.
Siadam na ławce i właśnie wtedy zaczyna padać. Zapinam swoją cienką, skórzaną kurtkę i rozsiadam się wygodnie. Czeka mnie piętnaście minut bezczynnego siedzenia i rozmyślania.
Po jakimś czasie odwracam się w stronę kawiarni i w moje oczy od razu rzuca się szatyn. Siedzi przy oknie znajdującym się dokładnie na przeciwko mojego miejsca. Ważniejsze jest jednak to, kto mu towarzyszy.
Naprzeciwko niego siedzi Thea. Siedzą i rozmawiają, śmiejąc się co chwila z czegoś. Nie wyglądają, jak rozwiedzione się małżeństwo – raczej jak para zakochanych nastolatków. Wyciągam z torebki komórkę i wybieram numer Verdasa. Przykładam aparat do ucha i obserwuję go przez szybę, ciekawa jego reakcji. Po chwili wyciąga swoją komórkę, spogląda na ekran i coś wciska. Następnie odkłada urządzenie na stół i wraca wzrokiem do swojej towarzyszki.
Olał mnie. Dla niej.
Olał mnie. Dla niej.
Przez resztę dnia jestem tak przygnębiona, że nawet przyjazd taty nie robi na mnie wrażenia. Spędzam z nim zaledwie godzinę, po czym idę do swojego pokoju. Biorę szybki prysznic i kładę się w swoim łóżku, kiedy odzywa się moja komórka. Sięgam po nią i patrzę na wyświetlacz – Leon.
Wzdycham głośno i przygryzam wargę. Nie chcę odbierać, powinnam zwolnić się z pracy i zapomnieć o nim. Ale mimo to, wciskam zieloną słuchawkę i przykładam aparat do ucha.
– Dzwoniłaś – słyszę jego głos po drugiej stronie. – Coś się stało?
Milczę, bo nie mam pojęcia, co odpowiedzieć.
– Amy, jesteś tam?
– Jak opowiadałeś o swojej byłej żonie, nie wspominałeś, że się widujecie.
Teraz on nic nie mówi. Już mam się rozłączyć, kiedy w końcu się odzywa:
– Nie jesteśmy parą. Nigdzie nie jest napisane, że muszę ci się ze wszystkiego tłumaczyć.
Przełykam głośno ślinę. Tak, właśnie w tym sęk. Nie jesteśmy parą. Nie obowiązują nas żadne zasady; możemy robić, co tylko nam się podoba i z kim nam się podoba. Jeszcze parę tygodni temu mi to odpowiadało, ale teraz to się zmieniło.
– Racja, na szczęście nie jesteśmy – rzucam i rozłączam się, zanim zdąży coś odpowiedzieć rozłączam się.
Rzucam telefon na drugi koniec łóżka dokładnie w chwili, w której mój tata wchodzi do mojego pokoju.
– Wszystko w porządku?
Kiwam głową, próbując się nie rozpłakać i patrzę na niego pytająco. Wydawało mi się, że już pojechał do swojego hotelu.
– Babcia przed chwilą powiedziała mi, że masz jakiegoś chłopca.
– Babcia nie powinna wtrącać się w sprawy niedotyczące jej – odpowiadam chłodno. – Nikogo nie mam.
Przysiada na skraju mojego łóżka.
– To dobrze, bo mógłby pokrzyżować moje plany – odpowiada, a ja marszczę brwi. Co, do cholery? – Chcę, żebyś wróciła ze mną do Francji.
~*~
Dawno nie narzekałam na swoje rozdziały. ^gówno
Nie no, tak szczerze, to wydaje mi się, że początek nie jest zły, ale końcówkę popsułam. Przepraszam. Za to, że rozdział jest beznadziejny i jeszcze raz za to, że tak długo z nim zwlekałam.
Btw miałam dodać później, ale tata pożyczył laptopa, więc jest już dzisiaj. Buuu.
Ogl pogoda dzisiaj jest taka przymulająca ;----; Cały dzień pada i jest ciemno. Jesień zaczęła się tutaj tak pięknie, że już zaczęłam się do niej przekonywać, a teraz taka dupa.
Ah, no i zgadnijcie, kto w poniedziałek w końcu idzie do normalnej klasy. Moje nauczycielki dopiero miesiąc temu ogarnęły, że zaczynam mówić po szwedzku, chociaż robię to jakieś 2 razy dłużej. Ale okej. W sumie to strasznie się stresuję i chyba jednak nie chcę tam iść ;-----;. Specjalnie przerzuciłam się z windy na schody – może do poniedziałku zdążę z nich spaść i zrobić sobie krzywdę XDDDDD
Tsa, to tyle, idę chyba spać.
Wy pewnie też po przeczytaniu tego ;DDD.
Mam nadzieję, że dało się to przeczytać i czekam na Wasze opinie :**
Do następnego ;)
Quinn ;p