4.6.15

07. ~ "Co powiesz na to, żeby urwać się z pracy?"

Rozdział dedykowany Olivie :)
Wykrakałaś - prawie się utopiłam :D


– Zmieniłaś fryzurę.
Podnoszę głowę i widzę przed sobą Leona. Jego twarz jest trochę bardziej opalona, a na nosie znajdują się okulary przeciwsłoneczne. Szybko taksuję go wzrokiem – ma na sobie białą koszulkę z dekoltem w serek i czarne dżinsy, a na nogach conversy. 
Na jego widok zmuszam się do uśmiechu i odpowiadam:
– A ty wróciłeś z Irlandii.
Przez chwilę mi się przygląda, po czym ponownie patrzy w moje oczy.
– Widzę, że tydzień z potworą mojego ojca był wspaniały.
Tym razem mój śmiech jest szczery i niewymuszony. Kto by pomyślał, że głupie określenie mojej matki może brzmieć tak zabawnie, gdy mówi to szatyn.
Niestety jednak – ma rację. Przez cały tydzień albo mnie olewała i nie odpowiadała na moje pytania, albo była wredna i wciąż sugerowała, iż dostałam tę pracę przez to, że przespałam się z jej pasierbem. I kto to mówi? Dziwka, który sypiała z facetami, którzy mogliby być spokojnie jej dziadkami za głupią koszulkę.
– Cóż... nie ukrywam, że tęsknie za czasami sprzed jej powrotu. Jak było w Irlandii? – zmieniam temat. Mimo wszystko nie chciałabym rozmawiać z nim o Veronice. Mam jej stanowczo dość.
Wzrusza ramionami, ściągając z nosa okulary.
– Żałuję, że miałem tak mało czasu, ale myślę, że zdjęcia nie są złe – odpowiada. – Co powiesz na to, żeby urwać się z pracy?
Patrzę na niego zdziwiona, po czym kręcę głową.
– Twoja mac... Veronica mnie nienawidzi. Szczerze wątpię, żeby wypuściła mnie z pracy tak wcześnie.
– Załatwię to. – Puszcza do mnie oczko. – Ty tylko idź i się przebierz.
Przez chwilę się waham, ale w końcowym efekcie unoszę kąciki ust i kieruję się do szatni.
Na miejscu ściągam swoje ubrania i przebieram się w różową sukienkę w białe kropki. Jest gorąco dlatego ubrałam coś, co sięga do kolan i jest na ramiączkach.
Kiedy wychodzę, widzę jak Verdas rozmawia z moją matką. Podsłuchiwanie jest złe, dobrze to wiem, ale lata przyzwyczajenia dają się we znaki.
– Leoś, nie możesz sobie tak po prostu wychodzić z moją pracownicą.
Widzę, jak przewraca oczami, po czym odpowiada:
– Ta kawiarnia jest mojego ojca, to on daje jej wypłatę, więc może spytam jego o zdanie?
Veronica wzdycha. Otwiera usta, aby coś powiedzieć, ale w tym momencie szatyn mnie zauważa i jej przerywa:
– Może zadzwoń do niego i daj mi znać jutro. Albo... w ogóle nie dawaj.
Wskazuję gestem głowy, żebym podeszła, co od razu robię, zerkając na swoją matkę. Wiem, że mi się przygląda, ale szybko odwracam wzrok i przybliżam się do Leona. On obejmuje mnie ramieniem, rzucając słowa pożegnania i wyprowadza z kawiarni. Mimowolnie się odwracam i czuję się usatysfakcjonowana miną szatynki.

– Jakieś specjalne życzenia? – pytam, odpinając pasy.
– Eee, będzie mokro, więc lepiej ubierz buty, na których specjalnie ci nie zależy, a jeśli chodzi o ciuchy... daj sobie spokój z ciuchami.
Śmieję się, po czym – kręcąc głową – wysiadam z samochodu. 
Kiedy wchodzę do domu, zastaję babcie „dyskretnie” patrzącą przez okno. Po usłyszeniu mojego chrząknięcia, odwraca się i patrzy na mnie pytająco.
– Z kim przyjechałaś? I dlaczego nie jesteś w pracy? – zadaje pytania.
Kręcę głową.
– Nieważne – odpowiadam szybko. – Nie będę mogła pojechać z tobą na zakupy, poproś dziadka.
Nie czekając na odpowiedź, wychodzę z kuchni i kieruję się w stronę schodów. Przez ostatni tydzień nie rozmawiałam dużo z babcią. Mam za złe za to, że mnie szpiegowała, a ona mi to, że coś przed nią ukrywam. Wiem, że to niedojrzałe, ale nie wyciągnę do niej ręki pierwsza. Jestem dorosła
i nie ma prawa przeszukiwać moich rzeczy.
Przebieram się w stare szorty, błękitną koszulkę na ramiączkach i trampki z zeszłego roku, po czym wychodzę, rzucając słowa pożegnania do babci.
– Gdzie jedziemy? – pytam zaraz po wejściu do samochodu.
Szatyn uśmiecha się półgębkiem i już wiem, jaka będzie odpowiedź.
– Zobaczysz, jak dojedziemy.

Rozglądam się wokoło – jesteśmy w lesie. Odwracam się do Verdasa i spostrzegam, że z tylnego siedzenia bierze aparat.
– Wiesz... Nie znam się na tym zbyt dobrze, ale wydaje mi się, że jeśli facet wywozi cię do lasu, to masz powód do zmartwień.
Słyszę za plecami jego śmiech, ale nie odpowiada. Zamyka samochód i idzie przed siebie, pokazując mi gestem głowy, abym ruszyła za nim.
Wzdycham cicho i ruszam. 
Nie znam Leona, ale muszę przyznać, że czuję się przy nim zupełnie swobodnie. Jeszcze bardziej niż ostatnimi czasy z Nathanem. Wiem, że powinnam się skupić na swojej matce, ale naprawdę chcę spędzić ten dzień z Verdasem.
Idziemy zaledwie dwie minuty. Na miejscu moim oczom ukazuje się rzeka i niebieski, dwuosobowy kajak.
Patrzę na szatyna.
– O nie.
– O tak – odpowiada z łobuzerskim uśmiechem, podając mi kapok.

Wzdrygam się, kiedy znowu czuję, że szatyn się za mną rusza, aby wyjąć aparat i zrobić zdjęcie. Robi je, co jakiś czas i kiedy udaje mi się odwrócić, mam okazję zobaczyć, jaki jest wtedy skupiony. Od razu widać, że kocha swoją pracę i naprawdę zazdroszczę mu tej pasji.
– Skręć w prawo – rzuca, chwytając z powrotem wiosło.
Dopływamy do brzegu i opuszczamy kajak. Rozprostowuję nogi i krzywię się, czując jak bolą mnie ręce.
– Jesus, jak długo płynęliśmy?
Słyszę jego śmiech i dopiero potem widzę, jak sprawdza godzinę na zegarku.
– Dwie godziny – odpowiada. – To tylko dziesięć kilometrów.
Nie mogę powstrzymać jęku, kiedy słyszę, jak długa była nasza trasa, czym rozśmieszam szatyna.
– Często tyle pływasz?
– Nie. Zazwyczaj płynę co najmniej dwadzieścia pięć.
Patrzę na niego z szeroko otwartymi ustami, a on odpowiada mi tym swoim zniewalającym uśmiechem.
– Co powiesz na to, żebym wynagrodził ci to lodami.
Opieram dłonie na biodrach i mrużę oczy.
– Duże. Z czekoladową polewą.

– Po tygodniu z żoną twojego ojca, potrzebowałam takiego wyjścia – mówię zgodnie z prawdą.
Może i Leon nie zrobił na mnie dobrego pierwszego wrażenia, ale po dniu spędzonym z nim, mogę śmiało powiedzieć, że nienawiść do Veronici to nie jedyna rzecz, która nas łączy. Najbardziej niepokojące jest jednak to, że gdybym w tej chwili miała wybierać między dniem z Nathanem, a krótkim wyjściem z Leonem – wybrałabym Verdasa.
Lodziarnia jest niedaleko mojego domu, więc korzystając z pięknej nocy, postanowiłam się przejść, a Verdas zaproponował, że mnie 
– Ta, jest straszna.
– Jak długo spotyka się z twoim ojcem? – pytam, zanim zdążę ugryźć się w język.
Wzrusza ramionami.
– Jakieś dwa lata – odpowiada, zupełnie nieskrępowany moim pytaniem. – Na początku byłem przyzwyczajony, bo ojciec miał wiele lasek po śmierci matki, ale kiedy zaczęła przychodzić na rodzinne obiadki, okazało się, że to jednak coś poważnego.
Kiwam głową. Postanawiam dowiedzieć się czegoś więcej z nadzieją, że nie przesadzę i nie urażę go.
– Jak długo twoja mama...
– Jak miałem pięć lat – przerywa mi. – Nie pamiętam jej zbyt dobrze. Właściwie znam tylko z opowieści ojca i dziadków. Często jeździła na spływy, stąd te kajaki i w ogóle – wyjaśnia. – Wypadek samochodowy – dopowiada, poprzedzając moje następne pytanie. – Nic nadzwyczajnego – pijany kierowca.
Patrzę na niego ze współczuciem. Dziadkowie skutecznie zastąpili mi zarówno matkę i ojca, ale Leon ciągle poznawał nowe kobiety jego ojca, które miały zastąpić mu jego rodzicielkę. Ja przynajmniej od początku do końca wiedziałam, na czym stoję, on – nie wiedział, czy ta kobieta nie odejdzie jutro.
– Przykro mi – mówię szczerze. – Mnie wychowali dziadkowie.
Nie wiem, czemu to powiedziałam, ale wzbudziłam jego zainteresowanie, bo spojrzał na mnie pytająco, zachęcając do kontynuowania.
– Mama zostawiła mnie, jak miałam sześć lat – oznajmiam.
– A ojciec?
– Nie wiem, kim jest. Zapewne nie ma pojęcia, że ma córkę.
Nie mówię nic więcej, bo zatrzymujemy się przed moim domem staję naprzeciwko i uśmiecham się lekko.
– Dzięki za odprowadzenie. I w ogóle... za cały dzień.
Odwzajemnia mój uśmiech, po czym delikatnie się pochyla i już wiem, co chce zrobić. Powinnam się odsunąć, ale mimo wszystko przybliżam się i już mamy się pocałować, kiedy przerywa mi dobrze znany głos.
– Violetta?
Patrzę w prawo i widzę obserwującego nas Nathana. Nie mam wątpliwości, co do tego, że nas widział. Znam go. Wiem, że zaraz Leon dowie się czegoś więcej o mojej matce.

~*~

Nicol wraca po miesiącu! :D Przepraszam, że tak długo się tu nic nie pojawiało, ale jak nie czas, to pomysł, który w końcowym efekcie nie jest najlepszy ;-; Przepraszam ;/.
Poprzedni rozdział skupił się raczej na Veronice, więc, żeby zrekompensować Wam brak Leona, tutaj jest go aż nadto :D
Btw chciałabym Wam oznajmić, że poprzedni rozdział mógłby być ostatni. OSTATNI ROZDZIAŁ BEZ LEONA. Hehe Nicol prawie umarła, płynąc kajakiem B) Wpadła do wody i wg ratownika mogła dostać szoku termicznego i umrzeć B). Nienawidzę wody. Kajaków. I ogólnie przyrody.
Mam nadzieję, że mimo wszystko nie jest aż tak źle i chociaż trochę się Wam podoba :D
Czekam na Wasze opinie :*

Quinn <3
Szablon stworzony przez Arianę | Technologia Blogger | X X