22.10.16

Nowe opowiadanie

Wracam na heroes z nowym opowiadaniem, w nocy wstawiłam pierwszy rozdział. Zostawiam linka i zapraszam do ogarnięcia, bo będzie to coś innego niż zwykle :))

http://we-are-the-heroes-of-our-time.blogspot.se/
http://we-are-the-heroes-of-our-time.blogspot.se/
http://we-are-the-heroes-of-our-time.blogspot.se/
http://we-are-the-heroes-of-our-time.blogspot.se/
http://we-are-the-heroes-of-our-time.blogspot.se/

Dla tych, którzy czytali wcześniej, dodałam zakładkę bohaterów ;p.

2.10.16

09. ~ Wieś



– Chcesz mnie wysłać do tych psycholi? 
– Psycholi?
Ta, ocenianie ludzi przed poznaniem ich jest złe i bla bla bla, ale czy naprawdę tylko ja mam przeczucie, że z tymi ludźmi jest coś nie tak? A co jeśli Sarah odziedziczyła geny matki, a ona swoich rodziców, więc gdybym się zgodziła czekałby mnie weekend z trzema Sarah? Nie mam skłonności samo destrukcyjnych – taki weekend byłby jeszcze gorszy niż szpilki.
– Dlaczego ty nie możesz z nią pojechać? To twoje dziecko. Nie chciałeś problemu, to było skombinować gumkę.
Opamiętuję się, kiedy w odpowiedzi unosi brew.
– Sorry.
Wzdycha głośno.
– Nie mam dobrych kontaktów z jej dziadkami, ale to jedyna rodzina poza mną jaką ma. Z drugiej strony nie chcę jej wysyłać tam samej, bo boję się, że będą jej pakować do głowy głupoty.
Pakować do głowy głupoty? Człowieku, czy ty ją widziałeś? Tam i tak nic nie ma, jakaś zawartość zawsze się przyda.
– Nie dość, że mam pilnować twoje dziecko to teraz jeszcze teściów?
Wstaje, po czym podchodzi do mnie, a ja śledzę go wzrokiem. Unoszę brwi, kiedy klęka tuż przed moim krzesłem i nasze oczy są mniej więcej na tej samej wysokości.
– Proszę.
Przygryzam wargę, próbując powstrzymać uśmiech.
– Zrobię w zamian co tylko chcesz.
Przez chwilę patrzę na niego, zastanawiając się nad jego słowami. Co mogłabym chcieć od przystojnego mężczyzny z zajebistą klatą, siecią luksusowych hoteli i córką-szatanem?
– Chcę, żebyś znalazł Sarah jakieś zajęcia pozalekcyjne.
– Zrobię to.
– Okej, pojadę z nią. Ale jeśli będę miała traumę, zapłacisz mi za wizytę u najlepszego psychologa jakiego znajdziesz.
– Mnie to nie pomogło, ale jeśli tak ci zależy.
Patrzę na niego przerażona, ale on tylko uśmiecha się, po czym wstaje i wraca za biurko.
Czy Wam też wydaje się, że będę tego żałować?

– Wieś, Fran. Wieś – mówię, kiedy wieczorem leżę w łóżku i rozmawiam z przyjaciółką przez Skype'a. – Co ludzie robią na wsi? Jak ludzie mieszkają na wsi? Co oni jedzą? Myślisz, że powinnam zabrać ze sobą jedzenie?
– Mówiąc o jedzeniu, czy ty trzymasz czekoladę?
Spoglądam na słodycz, po czym wracam do Francesci.
– A co, nie mogę?
Włoszka wzrusza ramionami.
– Możesz. Po prostu nie pamiętam, kiedy ostatnim razem widziałam, jak jesz czekoladę.
Czekolada to syf. Tak, jak burgery i lody. Teoretycznie nie powinnyśmy tego jeść. Ja robiłam – a właściwie nie robiłam – to przez połowę życia. Teraz dochodzę do wniosku, że to nie ma sensu.
– Nie zdobędę złotego medalu, nie pobiegnę w żadnych zawodach, nie umrę przez to, bo najprawdopodobniej ktoś mnie zamorduje, no i nie potrzebuję być chuda, bo żaden facet nie wytrzyma ze mną dłużej niż tydzień – tylko czekolada mi została.
Fran patrzy na mnie zaniepokojona.
– Potrzebujesz antydepresantów?
Właśnie o to w tym chodzi. Po co komu antydepresanty, kiedy ma się czekoladę? Żałuję, że nie wpadłam na to zaraz po kontuzji. Może szybciej doszłabym do siebie i nie zdążyła załatwić sobie długów – w ten sposób nie doprowadziłabym do tego, w jakiej sytuacji znajduję się teraz. A moja sytuacja wygląda tak, że nie mam celu w życiu, utrzymuje mnie przyjaciółka zaledwie rok starsza ode mnie, a zarabiam zajmując się diabłem.
Czekolada zdecydowanie by temu zapobiegła.
– Nie wiem, powiem ci po moim powrocie – odpowiadam. – O ile wrócę.
Opcji jest kilka: albo cała ta wieś mi się spodoba i po spłaceniu długów zostanę wesołym farmerem (ciekawe jak wyglądałabym w ogrodniczkach), albo załamię się przed wyjazdem i zabiję ich bądź siebie (lub i to, i to), albo wrócę, ale będę miała traumę do końca życia.
Zawsze pozostaje mi czekolada.
– Dramatyzujesz. To tylko trzy dni – oznajmia.
– Wiesz... Właściwie masz rację, powinnam zacząć dostrzegać plusy – nie będzie tam szpilek.
Francesca przez chwilę wpatruję się we mnie bez słowa.
– Odłóż tę czekoladę, Violetta. Martwię się o ciebie – mówi w końcu.
– Myślisz, że mają tam kury? Albo jakieś inne ptaki? – pytam, ignorując jej słowa. – Nienawidzę ptaków. Śmierdzą, ich pióra mnie obrzydzają, a poza tym to bez sensu, że potrafią latać. Ptaki są do dupy. No, może poza pingwinami. One nie latają, nie mają chyba piór, no i zostawiają swoje kupy z dala ode mnie. Wiedziałaś, że pingwiny są monogamistami?
Włoszka leży w łóżku bez słowa i chyba ponownie zabrakło jej słów. Już mam zamiar coś powiedzieć, kiedy obok kładzie się Diego i przytula do jej pleców.
Też chcę się do nich przytulić.
– Byłaś kiedykolwiek na wsi? – włącza się do rozmowy.
Prycham.
– Niby po co? Miałam ciekawsze rzeczy do roboty. Po co ludzie w ogóle jeżdżą na wieś? To bez sensu – oznajmiam, kiedy do głowy przychodzi mi kolejny pomysł. – Konie! Mogłabym ją wsadzić na konia, a potem zepchnąć! Czy na wsi są konie?
Moja przyjaciółka marszczy brwi.
– Kogo? Kurę? – pyta.
– Jaką kurę? Sarah! Wiem, że wielkościami mózgów się nie różnią, ale Sarah aż tak nie śmierdzi.
Fran ponownie milknie. Może rzeczywiście powinnam odstawić czekoladę?
– Jeśli kiedykolwiek będę miał dziecko, nigdy w życiu nie zostawię cię z nim sam na sam – oznajmia Diego.
– Jeśli kiedykolwiek zapłodnisz Francescę, kupię tobie i bachorowi bilety na Antarktydę i załatwię zakaz zbliżania się do Fran. Jeśli kiedykolwiek zapłodnisz jakąkolwiek inną kobietę, osobiście odetnę ci penisa naszym nożem kuchennym i spalę, żeby nikt nie mógł ci go przyszyć.
Ignoruję dziwne spojrzenia, które mi posyłają.
– Idę spać, dobranoc, pamiętajcie o gumkach – mówię, po czym wyłączam laptopa i odkładam go.
Zgaszam światło i przykrywam się kołdrą, kiedy w mojej głowie pojawia się pewna myśl. Nie ruszając się ze swojego miejsca, unoszę rękę i pukam w ścianę za zagłówkiem. Czekam przez chwilę i słyszę, jak Leon odpukuje. Śmieję się cicho i powtarzam swój ruch, a on odpowiada jeszcze szybciej niż za poprzednim razem.
Uśmiecham się, po czym zabieram rękę i zamykam oczy.
Co ja wyprawiam?

– Myślisz, że demony sypiają?
– Nie wiem, nie jestem religijny – mówi, po czym marszczy brwi. – Zaraz, demony w ogóle mają coś z religią?
Patrzę na niego przez chwilę i zastanawiam się nad jego pytaniem.
– Nie mam pojęcia – odpowiadam w końcu.
– Skąd w ogóle twoje pytanie?
Zerkam na tylne siedzenie, gdzie śpi Sarah, po czym wzruszam ramionami.
– Znikąd. Byłam tylko ciekawa.
Z jakiegoś powodu dzisiaj ja i Sarah nie korzystamy z usług Henry'ego. Verdas postanowił zawieźć nas osobiście na tę całą wiochę i wiecie, co mnie to nauczyło? Verdas za kierownicą jest prawie taki seksi, jak bez koszulki. Obserwuję każdy ruch jego mięśni, który dostrzegam przez czarny podkoszulek z dekoltem w serek. W dodatku wygląda słodko, kiedy skupia się na drodze.
Ale nie interesuję się facetami z dziećmi, więc możecie go sobie wziąć.
– Zamierzasz mnie wtajemniczyć w to, dlaczego twoi teściowie cię tak nienawidzą? – zamieniam temat.
– Chyba nigdy mnie nie lubili – odpowiada po dłuższej chwili zastanowienia. – Powiedzmy, że ja i moja żona mieliśmy inne wzorce i wychowywaliśmy się w innych środowiskach.
– Ona ganiała kury, a ty taksówki?
Odrywa wzrok od drogi i przenosi go na mnie, po czym się śmieje.
– Coś w tym stylu.
– Tylko tyle?
Przez chwilę nic nie odpowiada, ale domyślam się, że odpowiedź jest przecząca. Widzę to po jego twarzy.
– Według nich jestem odpowiedzialny za śmierć ich córki.
Zastygam.
Proszę, powiedzcie, że mój szef nie jest mordercą i nie wywozie mnie właśnie do jakiegoś lasu, żeby zabić, a zaraz potem zakopać.
– Mieliśmy gdzieś razem jechać, pokłóciliśmy się przed, więc się wkurzyła i pojechała. Wypadek samochodowy.
Marszczę brwi.
– Bez sensu. Przecież nie mogłeś tego przewidzieć.
Nie odpowiada, a po jego minie wnioskuję, że ma dość tej rozmowy, więc resztę podróży spędzamy w ciszy.

Kiedy jeszcze biegałam, żyłam w środowisku, w którym roiło się od presji, rywalizacji, a co za tym idzie, nienawiści. A ponieważ nigdy nie należałam do najmilszych osób, miałam w tym środowisku o wiele więcej wrogów niż przyjaciół. Często się z kimś kłóciłam, wyzywałam, robiłam na złość i tak dalej. Mimo to, nigdy wcześniej nie widziałam tyle nienawiści w jednym spojrzeniu, ile zobaczyłam u teścia Leona, kiedy nas tutaj przywiózł. Bez zbędnych słów – a mam na myśli wszystkie słowa poza oschłym przywitaniem i przedstawieniem się mi – wziął naszą torbę i skierował się w stronę domu (który swoją drogą jest o wiele brzydszy niż hotel).
Zanim ruszam za nim, spoglądam na Leona.
– Dzwoń, jakby było coś nie tak. Powodzenia – mówi, po czym kieruję się do Sarah. – Słuchaj się Violetty, nie babci i dziadka – oznajmia, po chwili zastanowienia, a ja mimowolnie się uśmiecham. Słuchaj się, Sarah, albo wylądujesz w kurniku. O ile, jakiś tu znajdę.
Przytula swojego demona, po czym puszcza mi oczko i wsiada z powrotem do samochodu, a my idziemy w stronę niewielkiego domu. 
Znajdujemy się w wąskim, dość ciemnym korytarzu. Po mojej prawej stronie stoi dość stara komoda, a nad nią wisi lustro. Naprzeciwko znajdują się drewniane schody, a za nimi dostrzegam drugie wyjście. Dalej po prawej stronie widzę dwie pary drzwi, a po lewej jedną. Podążam za Sarah do tych po prawej, znajdujących się najbliżej i okazuje się, że one prowadzą do kuchni.
– Sarah! – Dostrzegam kobietę w średnim wieku, która z szerokim uśmiechem obejmuje tego potwora. Nigdy nie spodziewałabym się, że ktoś mógłby się tak ekscytować na jej widok. Nie rozumiem, ale powiedzmy, że szanuję. Każdy ma jakieś swoje dziwactwa. – Pani musi być nową opiekunką Sarah – zwraca się do mnie. – Elizabeth.
– Violetta – mówię, po czym podaję jej dłoń.
– Spodziewałam się kogoś starszego – stwierdza, a ja nie wiem, czy powinnam się obrazić. Powinnam? – Zaprowadzę was do pokoju.
Nas? Do pokoju? Pierw liczba mnoga, potem pojedyncza. Czemu tylko do jednego pokoju? Jest ich więcej, prawda? Błagam, nie każcie mi spać z nią w jednym pokoju. Nie zmrużę oka z wiedzą, że ten szatan jest tak blisko.
Pełna nadziei, kieruję się za kobietą po schodach na górę.
– To był pokój mojej córki – oznajmia kobieta, gdy wchodzimy do odpowiedniego pomieszczenia. – Jest tu dwuosobowe łóżko, ale jeśli pani to przeszkadza, mogę powiedzieć mężowi, aby przyniósł tu materac.
Nie dość, że śpię z tym szatanem, to jeszcze w pokoju jej zmarłej matki. W co ja się wpakowałam?

~*~

Tyle mnie nie było, a wracam z takim gównem. Sorry :(.
Nie będę tłumaczyć, czemu tyle nie pisała, bo już to tłumaczyłam (w skrócie: mało czasu i blokada) i nie ma sensu się milion razy powtarzać. Teraz, mam nadzieję, będzie już lepiej. Wczoraj mi się super pisało, dawno nie było to takie łatwe, dzisiaj już trochę gorzej, ale to przez presję, bo koniecznie chciałam to dzisiaj dodać :D.
Wiem, że czekacie na Leonettę, ale musicie jeszcze trochę poczekać, bo w next z pewnością skupię się na relacji Violetty i Sarah, która z kolei będzie w przyszłości bardzo ważna dla relacji Leonetty :D. Ale wynagrodzę Wam to, specjalnie porzucę pomysł pierwszego kiss'a Leonetty, który miałam jeszcze zanim zaczęłam publikować rozdziały, żeby nastąpił szybciej (tj. samego pomysłu może nie porzucę, ale ten kiss nie będzie pierwszym po prostu ;p). No i obiecuję, że będzie więcej Leonetty od 11.
Tyle, jestem zmęczona i chyba mam na dziś dość pisania :D. Jeszcze raz przepraszam :(.

Do następnego! :*

Quinn <3

PS
Przepraszam jeszcze za marne zakończenie, ale czas mnie goni :D. Jakbym nie dodała dzisiaj, dodałabym dopiero za tydzień.
Szablon stworzony przez Arianę | Technologia Blogger | X X